Halina Frąckowiak, aby ustrzec przed wiezieniem swojego partnera Józefa Szaniawskiego, zdecydowała się na występ w Kołobrzegu. Ale i tak skazano go na 10 lat za współpracę z radiem Wolna Europa - mówi Karolina Bittner, autorka książki „Piosenka w służbie propagandy. Festiwal piosenki żołnierskiej w Kołobrzegu”.
TYGODNIK.TVP.PL: Od lat 60. W Kołobrzegu organizowano Festiwal Piosenki Żołnierskiej. Wymiar propagandowy od początku przytłaczał wartości artystyczne tej imprezy?
KAROLINA BITTNER: Nie od początku. Przełom nastąpił w roku 1975. Wtedy z udziału w imprezie zaczęli się wycofywać cenieni i popularni autorzy, kompozytorzy oraz wykonawcy. Największe – i w istocie jedyne – przeboje festiwalowe pochodzą z przełomu lat 60. i 70. Są to: „Nie ma taty, nie ma mamy”, „Takiemu to dobrze”, „Powołanie”, „Chabry z poligonu”, „Czerwone słoneczko” czy „Rozśpiewane wojsko”. Ale nawet i te nie weszły do kanonu pieśni patriotycznych.
Próżno szukać ich w śpiewnikach wydanych po 1989 r. Okazjonalnie wykonywane – w ramach programów rozrywkowych – z pewnością nie są miarą sukcesu FPŻ. Powielano schemat: dziewczyna i żołnierz w przeróżnych odmianach, bądź obraz herosa w mundurze Ludowego Wojska Polskiego, strzegącego ojczystej ziemi, zwłaszcza granicy zachodniej. Organizatorzy festiwalu otrzymywali rokrocznie około trzydziestu nowych piosenek, więc nie powinien dziwić ich poziom, bo ile można napisać dobrych tekstów o wojsku – jest to dość wąska tematyka.
Do tego dochodziły obwarowania ideologiczne. Żelazny kanon tworzyły: chwała oręża polskiego, pochwała socjalizmu i Układu Warszawskiego. Piosenka żołnierska nie mogła wyłącznie bawić, miała także agitować. W tej sytuacji artyzm schodził na plan dalszy. Widać to szczególnie w utworach z lat 80.
Kto i kiedy wpadł na pomysł organizacji FPŻ?
Historia imprezy sięga roku 1967, kiedy to w Połczynie-Zdroju zorganizowano Festiwal Muzyki i Piosenki Żołnierskiej. W 1968 r. odbyły się równolegle dwie imprezy: w Połczynie oraz w Kołobrzegu.
Inicjatorem przedsięwzięcia był Eugeniusz Tkaczuk, połczyński kaowiec (czyli działacz kulturalno-oświatowy, jakby ktoś nie wiedział). Chciał w ten sposób podnieść atrakcyjność miasteczka, a poprzez odwołanie się do bitwy o Wał Pomorski uczcić pamięć uczestników tej krwawej batalii. Pomysł zyskał poparcie dyrekcji miejscowego uzdrowiska, KW PZPR w Koszalinie oraz GZP LWP, który stał się głównym organizatorem przedsięwzięcia.
http://tygodnik.tvp.pl/36727383/a-gdy-polska-da-nam-rozkaz