Kiedy po 18 godzinach lotu Polacy zbliżali się do Azorów, zaczął psuć się silnik. Zdołali dolecieć do wyspy Graciosa. Mjr. Ludwik Idzikowski chciał lądować w polu. Między 15 a 23 lipca 1929 roku dzienniki wydawane na wyspach azorskich, pisały niemal wyłącznie o katastrofie polskiego samolotu „Marszałek Piłsudski”.
Choć Graciosa to dziś jedna z najgęściej zaludnionych azorskich wysp, przyroda jest tu wciąż nienaruszona. Dzięki utrzymującej się przez cały rok dużej wilgotności i stosunkowo wysokiej temperaturze, wyspę porastają unikalne lasy laurowe i kryptomerie, a skały i pnie drzew zawsze pokrywa gęsty mech. Obserwowana z samolotu Graciosa sprawia wrażenie ciemnej, soczysto zielonej plamy, której na środku Atlantyku nikt się nie spodziewa. Jej wybrzeży, podobnie jak pozostałych 8 wysp Archipelagu Azorskiego, strzegą niemal czarne, wulkaniczne skały.
To typowy azorski pejzaż. Podobno niewiele się zmienił od lat 20. ubiegłego wieku, kiedy Atlantyk próbowali przemierzać na swoich hydroplanach i dwupłatowcach pionierzy lotnictwa. Niektórym Azory – jedyny przystanek między Europą i Ameryką – uratowały życie.
Ludwik Idzikowski i Kazimierz Kubala, którzy na pokładzie Amiota 123 próbowali 13 lipca 1929 roku dolecieć z Paryża do Nowego Jorku, mieli mniej szczęścia. Z powodu awarii silnika też lądowali na Graciosie. Ale po nieudanym przyziemieniu doszło do wybuchu. Major Idzikowski zginął.
Jak doszło do katastrofy? Portugalskie dzienniki już kilka dni później podały dość spójną wersję wydarzeń. Różniła się tylko w szczegółach, m.in. co do czasu pojawienia się polskiego samolotu nad Graciosą. Najobszerniejszą relację zamieścił 20 lipca 1929 roku dziennik „Correio dos Açores” wydawany w Ponta Delgada, stolicy Sao Miguel, największej wyspy archipelagu.
Według cytowanych przez gazetę świadków polski samolot zauważono nad wyspą około 19.30. Miał lecieć na niedużej wysokości i wyraźnie szukać miejsca, na którym mógłby bezpiecznie wylądować. Po kilku okrążeniach nad portem Santa Cruz, pilot zdecydował się wylądować na polu w okolicy miejscowości Brasileira w środkowej, dość płaskiej części wyspy. Niestety, nie miał szczęścia. Samolot uderzył w kamienny mur, jakich wiele na Azorach, i się rozbił.
Na miejscu katastrofy niemal natychmiast pojawili się okoliczni mieszkańcy, który – nie zważając na niebezpieczeństwo – wyciągnęli Kubalę z samolotu. Obficie krwawił, dlatego odwieziono go samochodem do szpitala w Santa Cruz. Dość szybko okazało się, że nie odniósł poważnych obrażeń. Założono mu tylko kilka szwów na głowie. Na zdjęciu zrobionym Kubali kilka dni po katastrofie na pokładzie „Iskry” i opublikowanym w „Correio dos Açores” widać, że ma zabandażowaną część twarzy.
Artykuł Anny Gwozdowskiej znajdą Państwo tutaj:
http://tygodnik.tvp.pl/38022093/pierwsi-mieli-przeleciec-atlantyk-ze-wschodu-na-zachod-rozbili-sie-na-azorach