Czy po tylu latach wspólnej pracy
scenarzyści „Barw szczęścia” są w stanie panią zaskoczyć?
Jeżeli chodzi o sprawy zawodowe raczej nie, ale trudno wymagać, żeby
tak było, biorąc pod uwagę system naszej pracy i to, że serial powstaje
tak długo. Bardzo mnie zaskakują reakcje widzów, których spotykam w
różnych okolicznościach. Obecnie dosyć często zdarza mi się odpowiadać
na pytania dotyczące aktualnego wątku mojej bohaterki. Pani Basia
odstąpiła swój dom uchodźcom, co – jak się okazuje – wzbudza emocje.
Ludzie mnie zagadują, o co chodzi z tymi Syryjczykami. Czy musi być
tak, że za darmo oddaje się swoje mieszkanie, żeby mieli gdzie
mieszkać? Co ciekawe, widzowie zwracają uwagę, że chodzi o uchodźców
chrześcijańskich, a nie muzułmańskich.
To muszą być dla pani miłe spotkania i
potwierdzenie, że praca, którą wykonuje pani na planie serialu,
przynosi wymierne efekty.
Przez prawie dziesięć lat zdążyłam się przyzwyczaić do pytań - A co tam
pani Basiu? Jak tam Zenek? Ludzie interesują się tym, co robimy.
Oddziałujemy społecznie, w „Barwach szczęścia” jest wiele wątków, które
skłaniają ludzi do zadawania sobie pytań, co nas do siebie zbliża.
Spotkania z miłośnikami „Barw szczęścia” są bardzo miłe, ale wiadomo,
że nie można tylko tym żyć.
Jakie miejsce w pani zawodowym życiu
zajmuje rola w „Barwach szczęścia”?
Po tylu latach, my, aktorzy, grający w „Barwach szczęścia”, w jakimś
sensie oddaliśmy swoją zawodową część naszym postaciom. Były różne lata
- jedne mniej, drugie bardziej intensywne, miałam przerwy w pracy na
planie „Barw szczęścia”, ale wiem, co się działo w życiu mojej
bohaterki i jaką jest osobą. Mniej więcej znam także sąsiadujące wątki,
które dotyczą postaci związanych z Basią. Przy takiej intensywności,
ilości scen i mnogości reżyserów to konieczność. Musimy mieć ogromną
wiedzę na temat naszych postaci, żeby móc je budować.
W TVP 2 emitowane są obecnie odcinki
dziesiątego sezonu serialu. Jakie myśli towarzyszą pani w związku z tym?
Gdy pada hasło serial, chce się, żeby powstawał jak najdłużej, ale nie
spodziewaliśmy się, że to będzie trwało tak długo. To nasza praca i
element budowania rozpoznawalności, która może być zabójcza dla spraw
zawodowych, ale z drugiej - nie oszukujmy się - jest bardzo pomocna.
Producenci trafili w dziesiątkę -
świetnie wyczuwają, czego oczekują widzowie.
To są fachowcy od polskiego rynku mediów elektronicznych. Robią seriale
i filmy tak, żeby przyciągały widzów. Świetnie się na tym znają. Nie
wiem, ile w tym prawdy, ale krąży opowieść o Ilonie Łepkowskiej, że
zapytana o jakiejkolwiek porze dnia, co się dzieje na planie „Barw
szczęścia”, dokładnie wie, jaka powstaje scena.
Czy chce pani na koniec naszej rozmowy
powiedzieć coś miłośnikom serialu?
Jestem bardzo zajętą osobą; unikam oglądania telewizji, bo mam
wrażenie, że robię to kosztem innych rzeczy, którymi powinnam się
zająć. Ale skoro wielu ludzi ma czas, żeby zasiadać przed telewizorem i
zaprzyjaźniać się z „Barwami szczęścia”, bardzo serdecznie ich
pozdrawiam. Dziękuję za wierność i serdeczność. Co prawda nie staramy
się być agresywni, jesteśmy po to, żeby nas lubiano i by ludzie
utożsamiali się z życiem naszych bohaterów, ale mimo wszystko warto
podkreślić, że spotykamy się z życzliwością. Bardzo za to dziękujemy,
zwłaszcza że zebrała się duża grupa widzów, którzy regularnie oglądają
serial.
Rozmawiał:
Kuba Zajkowski