W 1997 zagrałaś w komedii
„Kochaj i rób, co chcesz”, a potem przepadłaś jak kamień w wodę. Przez
wiele lat nie występowałaś w filmach i serialach. Gdzie się podziewałaś?
To były inne czasy. Nie wiedziałam, jak poruszać się w tym świecie. Po
roli w „Kochaj i rób, co chcesz”, nie dostałam żadnej propozycji, nikt
ze mnę nie rozmawiał, więc uznałam, że pójdę do teatru, żeby grać i
poznawać ludzi. Mój tata był bardzo chory, chciałam być blisko rodziny,
więc przeniosłam się do Teatru Lubuskiego w Zielonej Górze, gdzie przez
wiele lat pracowałam na etacie. Urodziłam dwójkę dzieci i rozwijałam
się artystycznie. Zaczęłam wyjeżdżać do różnych miast w Polsce,
współpracowałam z wieloma twórcami. Rozwinęłam skrzydła.
Na różnych polach. Jesteś
aktorką, scenarzystką, komponujesz muzykę, reżyserujesz i śpiewasz.
Jestem aktorką od wielu lat i przechodziłam różne etapy. Niegdyś miałam
pretensje do reżyserów i dyrektorów teatrów, że wybierają
nieodpowiednie teksty, że zapraszają do współpracy nie tych ludzi, z
którymi uważałam, że warto pracować, a w efekcie powstają złe
spektakle. Byłam w wiecznym konflikcie z zawodem, który kocham. Myślę,
że jest wielu aktorów niezadowolonych z zadań, które dostają. Poczucie
niewykorzystanego potencjału nie mija, tylko z czasem narasta, a pasja
staje się udręką. Postanowiłam sama sobie te zadania wyznaczać i
realizować je w zgodzie ze sobą. Tym sposobem zaczęły pojawiać się
kolejne zajęcia obok aktorstwa.
To, czym się zajmuję, jest w dużej mierze wypadkową potrzeb ludzi, z
którymi się znam i z którymi pracuję. Tak się stało z muzyką w teatrze.
Przed laty otrzymałam propozycję napisania muzyki do spektaklu „Paw
Królowej – Opera praska” Doroty Masłowskiej w reżyserii Jacka Papisa.
Bardzo się przed tym broniłam, bo nie chciałam porywać się na coś, do
czego nie byłam przygotowana ani psychicznie, ani rzemieślniczo, mimo
że mam wykształcenie muzyczne. Odmówiłam, ale świat na mnie naciskał,
że muszę to zrobić i ostatecznie uległam. Dostałam za tę muzykę
wyróżnienie podczas Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej
Sztuki Współczesnej. To miało dla mnie wartość symboliczną. Zostałam
nagrodzona za to, że pokonałam lęk. Muzykę do kolejnego spektaklu
tworzyłam z innym nastawieniem.
Czego szukasz w sztuce?
Muszę wierzyć w wartości, które niesie spektakl, muzyka, serial, film
czy rola. Jako odbiorca chcę być szanowana, chcę szczerości, więc sama
swojego widza szanuję. W sztuce szukam życia, a w życiu – sztuki.
Sztuka może nam pomóc w poruszaniu trudnych tematów, dotknąć czegoś, co
jest enigmatyczne, może też wytwarzać nowe krajobrazy, nowe światy. Nie
potrafimy ze sobą rozmawiać, unikamy rozmów o seksie, emocjach, o
sobie. Gdy zapominamy o instynkcie i nie słyszymy sygnałów, które
wysyła nam nasze ciało i świat dookoła, jesteśmy zniewoleni przez
własny umysł. Nikt nas nie nauczył odczytywania tych sygnałów.
Poddajemy się treningowi fizycznemu, a możemy także mentalnemu,
duchowemu. Teatr, film, performance i wszystkie inne formy wypowiedzi
artystycznej mogą nas uwrażliwić, coś w nas odkryć. Nieustanie ćwiczę
uwalnianie się od myśli, które powstają w wyniku nawyków i oczekiwań
innych wobec mnie. Chcę żeby nie miały nade mną władzy, również podczas
pracy twórczej.
Jakie wartości
dostrzegasz w Żabci, którą grasz w „Barwach szczęścia”?
Gramy z Sebastianem Stankiewiczem (Ryszard – przyp. aut.) przerysowane
postaci, które nie wstydzą się być niedoskonałe. To dla mnie największa
wartość. Jeśli żyli w biedzie, a nagle w ich życiu pojawiły się
pieniądze, zachłyśnięcie się nimi jest naturalne. Nie znam tego z
autopsji, ale jestem sobie w stanie wyobrazić, że może tak być
(śmiech). Rozumiem moją bohaterkę i zawsze staram się jej bronić, mimo
że popełnia błędy. W nowych odcinkach Rysiek się rozpije i zacznie
sięgać po narkotyki, żeby poradzić sobie z presją związaną z karierą
muzyczną. Żabcia będzie go naciskać, żeby działał, koncertował i
zarabiał. To są ich słabości, ich droga. Szybko wyciągają wnioski,
dostosowują się, zmieniają. Gdy ona upadnie, on ją podniesie, a gdy
upadnie on, ona zawsze będzie przy nim.
Prawdziwa miłość?
Nie wiem, czym jest prawdziwa miłość... Jeżeli Żabcia i Rysiu się
kłócą, to nie po to, by się zranić, tylko żeby sobie coś wyjaśnić.
Potrafią sobie wybaczać, wspólnie podejmują nowe wyzwania, lubią razem
spacerować, pracować, tańczyć, jeść. Po prostu lubią ze sobą być, więc
to chyba miłość. Bywa, że między nimi nie jest kolorowo, ale nie
odpuszczają, dbają o ten związek, chcą żeby trwał. Takie przesłanie mi
wystarczy. Mam poczucie, że robię coś dobrego i nie ma znaczenia, że
moja bohaterka jest kobietą, która ubiera się w panterkę i wężową
skórę. Właśnie bardzo dobrze! Bądźmy odważne i szalone. Odważnie się
ubierajmy, z odwagą popełniajmy błędy i kochajmy jak szalone. Żabcia
może mieć nawet pióra w tyłku; broni miłości, marzeń i siebie.
Widać, że granie tej
postaci sprawia ci wielką radość.
Gdy poznałam Sebastiana Stankiewicza, od razu połączyła nas nic
porozumienia. Potem zaczęliśmy poznawać innych ludzi na planie, z
którymi tworzymy zgraną ekipę. Orina Krajewska (Celina – przyp. aut.),
Marek Molak (Hubert – przyp. aut.), Agnieszka Mrozińska (Mariola –
przyp. aut.) czy Ela Romanowska (Aldona – przyp. aut.) to świetni
ludzie. Lubimy się, pomagamy sobie; wspólna praca sprawia nam ogromną
radość, co - mam nadzieję - przenosi się na ekran. Stworzyliśmy już
dwie piosenki Ricardo, a powstaje trzecia; znakomicie się przy tym
bawimy.
Świetnie odnalazłaś się w
skórze Żabci, widzowie uwielbiają twoją bohaterkę. Czy przykłada się to
na propozycje zawodowe?
Zagrałam w serialu „Ślepnąć od świateł”, ale nie wiem, na ile wiąże się
to z „Barwami szczęścia”. Niedługo rozpoczynam zdjęcia do ciekawego
projektu filmowego. Cieszę się na to spotkanie, bo będę pracowała z
wybitnym aktorem. Ponadto w lipcu odbędzie się premiera płyty, nad
którą teraz pracujemy z moim zespołem. Będą też koncerty. Szczegóły
wkrótce.
Jesteś zadowolona z
ponownej przeprowadzki do Warszawy?
Gdy po latach wróciłam do Warszawy, na początku trafiłam do Jagi
Hupało. Oglądałam gazety kolorowe, a ona zadała mi pytanie: Na której
okładce chciałabyś być? Odpowiedziałam, że na każdej. Chcę żeby
kobiety, dzięki temu, że opowiem im swoją historię, miały odwagę
zmieniać swoje życie. Przez lata odpowiedzialność za to, co się dzieje
w moim związku i relacji ze światem przerzucałam na instytucje, w
których pracowałam, państwo, które decyduje o wielu rzeczach,
współpracowników i partnera. Byłam przeświadczona, że to oni są winni
temu, że jestem nieszczęśliwa. Gdy przeniosłam się do Warszawy, miałam
skończone czterdzieści lat, dwójkę dzieci i byłam bez pracy. Okazało
się, że nie mam na kogo zwalać odpowiedzialności i zrozumiałam, że
wszystko, co się stanie, zależy ode mnie. To banalne; dzisiaj
zastanawiam się, jak mogłam tak późno na to wpaść. Przeszłam przemianę,
która dała mi luz, wolność i może prowadzić do dalszych wspaniałych
zdarzeń.
Rozmawiał: Kuba Zajkowski