Widzowie oglądają obecnie odcinki już
dziesiątego sezonu „Barw szczęścia”! Gratuluję, to wielki sukces.
Dziękuję. Należy ten moment celebrować, bo doszliśmy do takiego etapu
dzięki sympatii widzów. Gościmy na ekranach już niemal dziesięć lat, a
oni cały czas towarzyszą naszym bohaterom. Jest się z czego cieszyć.
Losy twojej bohaterki, Kasi Górki,
przyciągają widzów jak magnes.
Ilość problemów, które spadają na Kasię Górkę, czasami wywołuje u mnie
zawroty głowy (śmiech). Zastanawiam się, jakim ona musi być
człowiekiem, skoro przyciąga do siebie tyle ekstremalnych zdarzeń, i co
jeszcze spotka ją w życiu. Z perspektywy aktorskiej jej pogmatwane losy
to dla mnie atrakcyjny materiał. Gdyby cały czas była szczęśliwa i nie
borykała się z żadnymi problemami, nie miałabym co grać. W ostatnich
miesiącach zrealizowaliśmy wiele ciekawych scen, które niedługo zobaczą
widzowie. Wątek Kasi i Łukasza (Michał Rolnicki – przyp. aut.) wkroczy
w świat zorganizowanej przestępczości. Na rodzinę mojej bohaterki
spadnie śmiertelne niebezpieczeństwo. Dotykamy najważniejszych wartości
- Kasia będzie martwić się o życie swojego dziecka, partnera i swoje.
Sądzę, że miłośnicy „Barw szczęścia” będą z niecierpliwością czekać na
kolejne odcinki i – mam nadzieję – nadal kibicować mojej bohaterce.
Jak sądzisz, skąd bierze się fenomen
„Barw szczęścia”?
„Barwy szczęścia” pokazują zwyczajne życie, często odnosząc się do
codziennych problemów, z którymi boryka się każdy z nas. Widzowie mogą
dostrzec w bohaterach siebie, swoich bliskich, często jesteśmy dla nich
zwierciadłem. Oglądają serial, bo jest o emocjach, miłości,
przemijaniu. Wiele wątków dotyczy współczesnych, także drażliwych,
problemów społecznych. Serial odnosi się do trudnych spraw w danym
momencie, otwieramy ludzi i oswajamy z różnymi zagadnieniami. Łatwiej
nam dotrzeć do społeczeństwa, bo cieszymy się zaufaniem, nasi
bohaterowie są lubiani. Mamy parę homoseksualną, jest wątek uchodźców z
Syrii. Przypominam, że dziecko Kasi Górki urodziło się dzięki
zapłodnieniu in vitro. To zagadnienie dzielące Polaków - obawiałam się,
że historia mojej bohaterki spotka się ze złym odbiorem, ale tak się
nie stało. Było wręcz odwrotnie, co jest dowodem, że „Barwy szczęścia”
otwierają ludzi na to, czego nie znają, a co za tym idzie – czego się
boją.
Dostajesz dużo listów od fanów serialu?
Mnóstwo. Najczęściej są to prośby o autografy, ale czasami dostaję
listy albo różne prace wykonane przez miłośników serialu. Najbardziej w
pamięci utkwił mi gruby zeszyt, właściwie książka, którą przesłała mi
pewna dziewczynka. Zrobiła przegląd losów mojej bohaterki od pierwszego
odcinka do szóstego sezonu. Musiała włożyć w to mnóstwo pracy i czasu;
widać było dużo miłości do postaci Kasi, może trochę do mnie. Jestem
otwarta na wszelkie przejawy sympatii. Jeśli ktoś ma potrzebę
sfotografowania się ze mną albo chce mój autograf, zawsze się zgadzam.
Cieszę się, że ludzie ze mną sympatyzują.
Czyli gdybyś znowu mogła zdecydować,
czy zagrać Kasię Górkę, ponownie powiedziałabyś „tak”?
Nie wiem, jak wyglądałaby moja droga zawodowa, gdyby nie rola w
„Barwach szczęściach”. Może grałabym dużo, a może niewiele; na sukces w
tym zawodzie ma wpływ wiele czynników. Jestem zadowolona z tego, co
mam. Gram w warszawskim Teatrze Kwadrat, biorę udział w różnych
projektach filmowych i mam stałą pracę na planie serialu.
Umawiamy się na rozmowę za kilka lat,
przy okazji emisji odcinków dwudziestego sezonu „Barw szczęścia”?
Nie ma sensu sięgać tak daleko w przyszłość, cieszmy się z tego, co
jest. Praca aktora jest naprawdę bardzo nieprzewidywalna. Trudno nam
zaplanować przyszłe miesiące, a co dopiero lata. Myślę że przy okazji
emisji dziesiątego sezonu warto wspomnieć o ekipie realizującej serial.
Aktorów widać na ekranie i łatwo im spijać śmietankę, a ci ludzie
każdego dnia pracują na finalny sukces projektu. To także zasługa
producentów, którzy potrafią tworzyć tego typu seriale i opowiadać o
życiu tak, że przynosi to wymierne efekty w postaci oglądalności.
Rozmawiał:
Kuba Zajkowski