Spotkaliśmy się w Teatrze
Polonia; za chwilę zagra pani w spektaklu „Seks dla opornych” o
perypetiach małżeństwa z trzydziestoletnim stażem. Wydaje mi się, że
powinni go zobaczyć Anna, którą pani gra w „Barwach szczęścia”, i jej
mąż, Jerzy.
(śmiech) To prawda, ma pan rację. Taka sesja terapeutyczna mogłaby
pomóc ich związkowi. Te dwa tematy jakoś się splotły, także za sprawą
Mirka Baki, z którym gram zarówno w serialu, jak i spektaklu.
Namawiałam na ten wątek scenarzystów „Barw szczęścia”. Moja bohaterka
ciągle zajmuje się życiem innych ludzi. Najpierw jednej córki, potem
drugiej, męża, który był starostą, znowu córki, męża, który miał
problemy na budowie, dziećmi w liceum. Przejadło mi się to troszkę i
jednocześnie pomyślałam, że potrzebuję ekstremalnego przełamania.
Czegoś, co odmieni moją przenajświętszą Annę, jak ją nazywam. Znalazłam
zgodę producentów oraz scenarzystów i taki wątek wymyślili. Nagle moja
bohaterka z rozważnej stała się romantyczna, z rozsądnej kompletnie
nierozsądna, z obliczalnej do bólu, nieobliczalna. Czy to jest
wiarygodne? Mam nadzieję, że tak.
Myślę, że jest. W pewnym
momencie w każdym człowieku może coś pęknąć, diametralnie go odmienić.
Jeżeli udało nam się z Mirkiem Baką (serialowy Jakub – przyp. aut.)
wiarygodnie zagrać, to może być ciekawy wątek dla każdej kobiety. To
opowieść o tym, że życie jest nieprzewidywalne, że wszystko może się
zdarzyć, że na uniesienia nigdy nie jest za późno. W zamierzeniu
chcieliśmy pokazać, jak rozkładają się akcenty między miłością, a
obowiązkiem, co to jest przywiązanie, odpowiedzialność, czym jest
namiętność. Mam nadzieję, że te wszystkie elementy zostaną na tyle
dostrzeżone przez widzów, że wywołają w nich rodzaj refleksji.
Pozwoliłam sobie na dosyć mocne granie. To mój ostatni tak bardzo
intensywny wątek w „Barwach szczęścia”. Nie mam nic do ukrycia czy
stracenia. Zobaczymy, jak to zostanie przyjęte.
To będzie miłość z happy
endem?
Tego, oczywiście, nie wolno mi powiedzieć. Gromadzimy widzów przed
telewizorami, bo pewne wątki chcą wyśledzić do końca. Na tym polega
zabawa serialowa. Mam nadzieję, że związek Anny i Jakuba będzie
dynamiczny i ciekawy. Potencjał jest, zobaczymy, jak montażyści go
wykorzystają. Efekt końcowy, który trafia do widzów, jest uzależniony
od tego, jak opowiedzą historię, jaką nadadzą jej dynamikę. Ja, co
często powtarzam, jestem tylko podwykonawcą. Nie zawsze mam czas, ale
staram się oglądać „Barwy szczęścia”, bo jestem ciekawa tego wątku.
Absolutnie zaskakujący jest dla mnie Mirek Baka, który najczęściej gra
mocnych, mrocznych facetów z pistoletami, a tym razem pokazuje inne
oblicze.
Ostatnio bardzo dużo
dzieje się w pani życiu zawodowym. Na początku roku czeka panią kilka
premier kinowych!
Rzeczywiście, wiele się ostatnio wydarzyło. Nie wszystkie z tych ról są
duże, ale dla mnie bardzo satysfakcjonujące, ciekawe. W komedii
romantycznej „Narzeczony na niby”, której premiera odbędzie się
dwunastego stycznia, zagrałam toksyczną matkę, ale inną niż zazwyczaj
mam okazję grać. Specyfika tego gatunku sprawia, że inaczej rozkładają
się akcenty, na co innego jest położony nacisk.
Z kolei rolę w komedii „Exterminator”, która także trafi do kin w
styczniu, przyjęłam ze względu na reżysera, Michała Rogalskiego.
Poznaliśmy się na planie serialu „Przepis na życie”. Zapytał, czy mam
ochotę złapać dystans do siebie. Miałam ochotę po tych wszystkich
ciężkich, mrocznych rolach, więc przystałam na jego propozycję. Jestem
ciekawa efektów. To może być bardzo dobre kino.
Niedługo czekają panią
także dwie premiery filmów Kingi Dębskiej.
W lutym odbędzie się premiera filmu „Plan B”, a film „Zabawa, zabawa”,
w którym zagrałam z wielką przyjemnością, trafi do kin nieco później.
To ciężki kaliber, trudna rola, a ja lubię takie wyzwania. Gram w nim
pediatrę, kobietę sukcesu, która ma problemy z alkoholem. Zanim weszłam
na plan, trochę poczytałam o alkoholikach wysokofunkcjonujących, byłam
na kilku spotkaniach. To ciągle temat tabu, tematyczna czarna dziura.
Jestem bardzo ciekawa, jak ten film zostanie przyjęty.
Dlaczego wcześniej rzadko
grała pani w filmach?
Nie znam aktora, który nie chciałby iść coraz wyżej: od serialu, do
bardziej skomplikowanego serialu, aż do fabuły i bardzo skomplikowanej
fabuły, ale nie wszystkim jest to dane. Nie każdy dostaje takie
propozycje; czasami pojawiają się od razu po szkole, czasami, jak w
moim przypadku, dużo później.
Wiele zawdzięczam „Barwom szczęścia” i Annie, którą gram od dziesięciu
lat. Chodzi przede wszystkim o obycie przed kamerą, bez którego na
planie filmowym, podczas pracy, jest ciężko. Serialom zawdzięczam także
spotkania. Kingę Dębską poznałam na planie „Barw szczęścia”. Tak jak
Bronka Wrocławskiego (serialowy Jerzy – przyp. aut.), z którym praca
jest dla mnie bardzo inspirująca, czy Martę Nieradkiewicz. Kiedyś
grałam jej mamę, a po latach kochankę w filmie „Zjednoczone stany
miłości”.
Oprócz pracy na planach
filmowych i w teatrze, uczy pani aktorstwa w Akademii Muzycznej w
Gdańsku. Jakim jest Pani pedagogiem? Surowym, czy wyrozumiałym?
Kiedyś studenci bali się mnie bardziej, dzisiaj mniej. Doszłam w
wniosku, że nie chcę ich uczyć sztuki w stresie. Zdarzało mi się
uprawiać zawód w strachu przed reżyserem i to się kompletnie nie
sprawdza. Postanowiłam, że będę wybierać wyłącznie role, których granie
będzie mi sprawiać radość. Te, które naprawdę chcę zagrać, a nie te
które – z różnych względów – muszę, czy powinnam. Mówię także o
teatrze. Przekładam to myślenie na studentów, daję im dużo wsparcia,
dowartościowuję ich. W życiu pedagoga od sztuki, tak to nazwijmy,
przychodzi moment, kiedy zaczyna rozumieć, że musi być na drugim
planie. Długo spełniamy swoje ambicje poprzez tych młodych ludzi, a to
oni są najważniejsi.
Skąd pani ma na to
wszystko siłę?
Jakkolwiek pesymistycznie to zabrzmi, jestem bardzo dojrzałą aktorką i
mam poczucie, że zostało mi niewiele czasu. Nie mówię o definitywnym
końcu pracy w zawodzie, ale ludzkich możliwościach. Ten zawód wymaga
siły fizycznej i odporności psychicznej. Ciężko, mądrze i efektywnie
będę mogła pracować jeszcze kilka lat. To napędza moją radość,
entuzjazm, dzięki czemu czerpię przyjemność z kolejnych ról. Tak o tym
myślę.
Często powtarzam, że mam budowę akumulatora. Im więcej pracuję, tym
bardziej jestem naładowana. Jeśli odetnie mi się źródła zasilania w
postaci kolejnych ról, spada mi energia. Bez pracy potrafię całkowicie
się wyładować.
Mam dysonans poznawczy.
Często gra pani mroczne, skomplikowane postaci, a w wywiadach opowiada
pani, że takie role sprawiają pani najwięcej przyjemności. Tymczasem
jest pani niezwykle ciepłą, przemiłą osobą.
A może składam się z tych dwóch elementów? Może mroczny jest ukryty,
tkwi we mnie, a drugi jest bardziej na wierzchu? Ponieważ mam taką
osobowość, zaczęto mnie obsadzać w rolach toksycznych matek,
zdegenerowanych alkoholiczek, wariatek, schizofreniczek i tak jakoś
poszło.
Rozmawiał: Kuba Zajkowski