Czy wywołałeś już jakiś
skandal na planie „Barw szczęścia”?
Nic z tych rzeczy, ale mogę zdradzić, że gram negatywną postać. Moim
zdaniem nawet bardzo negatywną, co mnie cieszy, bo tacy bohaterowie się
podobają i wzbudzają emocje. Na początku myślałem, że będę wcielał się
w siebie, ale ta postać wymaga ode mnie gry aktorskiej. Absolutnie to
nie jestem ja, chcę to podkreślić.
Twój bohater jest
pisarzem, więc macie ze sobą coś wspólnego.
Na tym podobieństwa się kończą. No, może jeszcze kilka się znajdzie
(śmiech). Gram Waldemara Kniewskiego, ekscentrycznego pisarza-bufona z
bohemy, który od początku będzie w opozycji do Klary (Olga Jankowska –
przyp. aut.). Ona jest grzeczną pisarką mamusią, co nie będzie się
podobało Waldemarowi. Nie przeszkodzi mu to wykorzystać jej podczas
gali wręczenia nagród literackich, by skupić na sobie uwagę
fotoreporterów i przedstawicieli mediów. Od razu zetrze się z Hubertem
(Marek Molak – przyp. aut.) i przypuszczam, że w kolejnych odcinkach
konflikt między nimi będzie się pogłębiał. Pyrka od pierwszego
wejrzenia znienawidzi Kniewskiego. Podczas gali mój bohater przesadzi z
alkoholem. Gdy nagrywaliśmy te sceny, czułem się jak ryba w wodzie, bo
uwielbiam grać pijanego. To mój popisowy numer. Scenarzyści chyba o tym
wiedzieli, bo w następnych odcinkach mój bohater też się upija. To
zawsze najbardziej rozkręca towarzystwo.
Grasz we własnych
stylizacjach?
W pierwszych scenach wystąpiłem w swojej kreacji. W kolejnych zagrałem
w rzeczach, które zorganizowały dziewczyny z garderoby, ale wydawały mi
się zbyt zachowawcze. Jeśli będę miał jeszcze okazję pracować na planie
„Barw szczęścia”, pewnie rzucę pomysł, żeby troszkę podkręcić styl
mojego bohatera, jakoś go wyostrzyć. W serialach, tak mi się wydaje,
operuje się stereotypami, przerysowaniem, żeby bardziej zaznaczyć
charakter postaci. Dużo dowiedziałem się na planie, między innymi, że
czernie są bardzo niemile widziane. Powiedzcie to pisarzom! Na pewno
kiedyś opiszę te doświadczenia w jakiejś książce.
Masz obycie medialne,
wiele razy występowałeś przed kamerą, ale praca na planie serialu to
dla ciebie nowość. Czy stresowałeś się przed pierwszym dniem zdjęciowym?
Grałem wcześniej, ale w teatrze, gdzie – tak mi się wydaje – aktorom
towarzyszy większy stres. Na scenie, gdy popełni się błąd, nie można go
naprawić. Na planie są te zbawienne duble. Zazwyczaj zaczynam się
rozkręcać i łapię wiatr w żagle po czwartym (śmiech). W związku z tym
aż tak się nie stresowałem, a może powinienem. Bardzo się cieszę, że ta
współpraca tak dobrze się układa. Wiem, że pojawię się jeszcze w
serialu po dłuższej przerwie, co będzie dalej – zobaczymy. Mam nadzieję
na więcej, ale – jak wiadomo – w dzisiejszym świecie nic nie jest na
zawsze i nic nie jest pewne. Wszystko załatwia się jednym odmownym
esemesem „Dziękujemy, do widzenia”.
Zastanawiałeś się, czy
przyjąć tę propozycję, czy od razu powiedziałeś „tak”?
Zadzwoniłem do mojego znajomego z branży filmowej, żeby dowiedzieć się,
jakiego wynagrodzenia mam oczekiwać. A on mi powiedział, żebym brał tę
rolę, bo całe życie mówiłem mu, że chcę grać w serialu. Zachęcił mnie i
wróciłem do domu zadowolony, że wreszcie spełnię się na tym polu.
Zawsze chciałem też zagrać małą rolę w filmie fabularnym. Kilku moich
fanów kończy Łódzką Filmówkę, więc pewnie w najbliższej przyszłości coś
się dla mnie znajdzie.
Czyli nie traktujesz roli
w „Barwach szczęścia” jako jednorazowej przygody?
Bardzo lubię grać; tak jest od zawsze. Gwiazdą się po prostu rodzi, to
charakter. W przedszkolu widać to doskonale, niektóre dzieci zawsze
dostają największe role w teatrzykach. Taki jestem, w związku z czym
chętnie przyjmuję różne propozycje. Byłem już w domu Wielkiego Brata,
brałem udział w wielu innych wydarzeniach medialnych. Z niejednego busa
cateringowego jadłem (śmiech).
Co ponadto dzieje się u
ciebie zawodowo? Piszesz kolejną książkę?
Pod koniec zeszłego roku, w Wigilię, zakończyłem promocję mojej
najnowszej powieści „Wymazane”. Odetchnąłem i przystępuję do pisania
kryminału. Dużo na jego temat jeszcze nie wiem, ale powoli zbieram
materiały i notuję. Trzeba przejść ten cały nudny i długi proces. Im
bliżej premiery, która będzie pewnie za rok, tym więcej będę mógł na
ten temat powiedzieć. Zwykle jest tak, że wszystko dziesięć razy może
trafić do kosza, więc nie warto się specjalnie podniecać. Poza tym –
niestety – ciąży na mnie presja sprzedażowa, której kiedyś nie
doświadczałem. Przed laty moje książki nie sprzedawały się dobrze,
wszyscy mieli gdzieś, co napiszę, bylebym napisał. Teraz jest to
bardziej sformatowane.
Rozmawiał: Kuba Zajkowski