Znak zodiaku: Rak
Szczęście: Trzeba pilnować, gdy się zjawia, bo czasem tylko na krótko
Barwa szczęścia: Zielony. Bo nadzieja. Bo wiosna. Bo kwiaty.
Ulubiona potrawa: Pierogi
Ulubione słowo: Weronika
Ulubione zdanie: Już niedługo odpocznę
Ulubiony zapach: Zapach lasu po deszczu
Czynność, bez której nie mogłabym się obejść: Czytanie
Przesądy: Żadnych. No, może tylko chwytanie za guzik jak się widzi listonosza i wypatrywanie natychmiast dwóch facetów w okularach.
Ilona Łepkowska wszystkim nam kojarzy się z pięknymi historiami o szczęśliwych zakończeniach. Przy okazji narodzin jej kolejnego serialowego "dziecka" – "Barw Szczęścia", Królowa Polskich Seriali zdradziła, czym jest dla niej szczęście, pisane przez duże "S". "SZCZĘŚCIE to dla mnie coś bardzo cennego, bo – rzadkiego. Chwile szczęścia nanizuję jak korale na nitkę pamięci i pilnuję, żeby się nie rozsypały. Największą chwilą szczęścia był dla mnie moment urodzenia córki. Nie nadużywam tego słowa, bo wiem, że szczęście to coś o wiele więcej, niż zadowolenie, radość, czy poczucie przyjemności. Dlatego mówię, że rzadko bywam szczęśliwa. Ale może, dlatego bardziej to cenię, gdy już przychodzi."
Pani Ilono, mija właśnie rok od chwili gdy narodził się pomysł nowego serialu "Barwy szczęścia". Zanim jednak o tym porozmawiamy, proponuję poruszyć temat "Barw ochronnych"...
... tak, zanim nastąpił mój debiut scenariuszowy, wiele lat temu miał miejsce debiut... filmowy. Dwadzieścia dni spędzonych na planie filmu Krzysztofa Zanussiego: "Barwy ochronne", pozwoliły mi zrozumieć, że to, co naprawdę mnie ciekawi to przetwarzanie filmowej historii: praca nad scenariuszem. Studiowałam wówczas zarządzanie i w zasadzie już wtedy czułam, że "to nie to". Szukałam swojej drogi i jestem wdzięczna losowi, że w ten sposób pokierował wtedy moim życiem. Nigdy jednak nie ciągnęło mnie przed kamerę; jeśli chodzi o film, to "zaliczyłam" jeszcze statystowanie w "Człowieku z marmuru" Andrzeja Wajdy w kluczowej scenie z gorącą cegłą podrzuconą Birkutowi. W ten sposób mam na swoim koncie udział w dwóch "kultowych" filmach. To mi wystarczy.
Decyzja więc zapadła. Kiedy chęć zostania zawodową scenarzystką wcieliła Pani w czyn?
Będąc na urlopie wychowawczym, aby nie popaść w rutynę zwykłych domowych spraw, zaczęłam pisać. Początkowo dla zabicia czasu. Później, coraz bardziej mnie to wciągnęło. Wcześniej jednak, mój ówczesny mąż pracujący w telewizyjnej agencji filmowej, przyniósł do domu kilka zawodowo napisanych scenariuszy. Miałam więc okazję zobaczyć jaką taka praca powinna mieć formę. Przeczytałam i pomyślałam: dlaczego sama miałbym nie spróbować...?
Czy po tym pytaniu nadeszło następne? Na przykład: "jak ludzie w rzeczywistości przyjmą to, co ja napisałam do szuflady"?
Nie miałam i nie mam tej przysłowiowej "szuflady". Nie wyciągam gotowych scenariuszy jak królika z rękawa. Wręcz przeciwnie: w epoce "przed-komputerowej" zdarzało mi się zgubić parę opisanych historii ... W ogóle tak się złożyło, że wymyślone i napisane przeze mnie teksty, z reguły trafiały w swój czas. Zdarzyły się oczywiście wyjątki, ale na szczęście pozostają w mniejszości. Najczęściej działo się tak, że pisałam na zamówienie. Szczególnie seriale. Tak powstało choćby "Radio Romans", o którym słyszę czasem opinie, że to "prekursor" dzisiejszych seriali, potem "Klan", "Na dobre i na złe" i tak dalej. Scenariusze filmów kinowych najczęściej jednak pisuję dla przyjemności, dopiero potem komuś je pokazuję. Ostatnim takim scenariuszowym "dzieckiem" jest "Nie kłam, kochanie" z Piotrem Adamczykiem w roli głównej.
Szykuje się więc film, którego tytułowym bohaterem jest... kłamstwo...
Nie chcąc wdawać się w publicznie już znane szczegóły, powiem tylko, że ten scenariusz miał być dla mnie swego rodzaju odreagowaniem. Osobiście brzydzę się kłamstwem. Oczywiście, nie mówimy o sytuacjach, w których mówimy coś nie całkiem zgodnego z prawdą, bo komu innemu pomaga to żyć, pogodzić się z losem, znieść problemy. Mam raczej na myśli "tanie" i pospolite kłamstwa, które ludzie aplikują sobie nawzajem z wygody lub zwykłego tchórzostwa.
Mocna powiedziane. Jednak "Nie kłam, kochanie" nie jest filmem psychologicznym, ale komedią.
Zdecydowałam się na ten gatunek, by w "lekki, łatwy i przyjemny" sposób opowiedzieć ile nieporozumień może wywołać takie jedno zwykle "kłamstewko". W efekcie uzyskujemy efekt domina, ale zamiast czarno – białych kostek, materiałem "poznawczym" są ludzkie emocje.
Skoro o nich mowa. Czy stawiając ostatnią kropkę w skończonym scenariuszu, pojawia się u Pani trema?
Trema jest zawsze. W przypadku serialu najważniejsza jest reakcja widzów. Konfrontacja z ich opinią. Włączą telewizor czy nie? Serial zaskoczy, czy padnie? Czasami na sukces trzeba trochę poczekać; seriale muszą mieć swój czas by oswoić ze sobą widza. Jeśli piszę scenariusz filmu kinowego to kiedy daję stworzoną przez siebie historię do przeczytania producentowi czy reżyserowi, zawsze z niecierpliwością i lekką obawą, czekam na opinie.
Jakie postaci lubi Pani tworzyć?
Przede wszystkim dbam o to, by były prawdziwe. By ich błędy były "ludzkie". Daje im pewien zbiór cech, które prowadzą moje postaci przez całą scenariuszową historię. Nieraz sama nie wiem, dokąd dojdą, co ich spotka. Co nie znaczy, że w pewnej chwili moi bohaterowie zaczynają żyć własnym życiem. Nie "naddaję" im natomiast bagażu własnych doświadczeń. W tworzonych przeze mnie postaciach nie znajdzie pani Ilony Łepkowskiej. Moi bohaterowie nie są mną. Jeśli poczuję potrzebę opowiedzenia ludziom o sobie i swoim życiu – wydam pamiętniki.
Ponoć we wczesnej młodości pisywała je Pani pasjami...
... i to po kilka naraz. Wszystkie zostały niedokończone. Cóż... słomiany zapał! (uśmiech)
Skoro więc nie pamiętniki, to jak powstaje w Pani głowie filmowa historia?
Najpierw pojawia się punkt – zapalnik; zarys fabuły, szkic postaci. Rys charakteru. Dopiero potem następują szczegóły. Wówczas – znając większość z nich, szukam w moim bohaterze jakiegoś... pęknięcia. Przykład: pojawia się pomysł opowieści, której bohaterką byłaby przebojowa dziewczyna. Zaraz potem następuje pytanie: z czym ktoś taki może się zmagać? Ma odwagę i determinację, więc – splot tych cech może czasem przysłonić jej rozsądek. Może więc wpakować się w przysłowiowe "maliny". Nie daje sobie w kaszę dmuchać? To może oznaczać... kłopoty – z partnerem, przyjaciółką, pracodawcą. Pielęgnuje swoją niezależność, więc... faceci od niej uciekają. Tworzenie postaci także przypomina czasem efekt domina: robisz jeden ruch; cała reszta jest jego konsekwencją.
Czasem jednak Pani bohaterowie muszą odejść...
Niektórych "uśmiercam" lekką ręką. Dzieje się tak dlatego, że zanim to zrobię, roztrząsam wszystkie za i przeciw. Jeśli następują sytuacje, które mogą mnie zdenerwować to tylko wówczas, gdy coś dzieje się niezależnie ode mnie. Wyobraźmy sobie sytuację, w której w serialu X pojawia się postać i od razu zyskuje przychylność widzów. Rozszerzamy jej wątek, tworzymy różne konfiguracje z innymi bohaterami aż tu nagle słyszymy z ust aktora: "Dziękuję, rezygnuję..." Czuję się wtedy tak, jakby ktoś zburzył fundamenty sprawnie zbudowanego przeze mnie domu.
I co wtedy? Zostaje Pani na zgliszczach, czy buduje od nowa?
Trudności mnie mobilizują. Biorę wtedy głębszy oddech i myślę, że oto nadszedł moment, w którym ze słabości należy uczynić siłę. Zniknął Kamil, pojawił się Kuba. Zniknął Krzysztof Zduński, pojawił się Aleks Radosz... otwarły się nowe drogi, nowe drzwi. Oczywiście, mówię tu o sytuacji, w której nie uprzedzi mnie Wielki Scenarzysta... ; czasem bowiem los decyduje za nas.
Empatycznie – kobieta, organizacyjnie – mężczyzna. Czy w Pani przypadku to mieszanka sukcesogenna?
Jako scenarzysta - "robię w emocjach", jako producent – muszę mieć komputer w głowie. Ta "dwoistość" nie jest łatwa do osiągnięcia. By nie stać się "babochłopoem", by płynnie móc przejść z jednego stanu do drugiego, dodatkowo muszę uważać na własny emocjonalny barometr. Kiedy go czuję, wiem, że nie zawiodę. A stąd już krótka droga do satysfakcji. Zawodowa radość to poczucie, że utrafiłam w gusta widzów, dałam szansę jakiemuś młodemu człowiekowi, by "złapał wiatr w żagle".
Aktorzy mawiają o Pani: "Matka Boska Łepkowska"...
W żadnym calu nie czuję się "Matką Boską Łepkowską"! (uśmiech) Zdaję sobie jednak sprawę, że nieraz moja obsadowa decyzja zmieniła czyjeś życie o 180 stopni. Tym bardziej mam wówczas satysfakcje, że wybór był trafiony; czuję zadowolenie, że ktoś okazał się na tyle pracowity, że wykorzystał daną mu szansę w stu procentach. Przykłady? Kasia Cichopek, Rafał i Marcin Mroczkowie... aż miło patrzeć.... A poza tym... lubię momenty, w których muszę działać. A później usiąść w fotelu i niczym bohaterka filmu "Komedia małżeńska" powiedzieć, tak po prostu: "Panuję nad sytuacją".
W życiu prywatnym także?
W miłości szukam trudnych dróg. Zawsze wybierałam mężczyzn interesujących, ale z jakimś "mrocznym felerem". Urok, wdzięk, fantazja, zestaw niepospolitych cech – często jest za to jakaś cena, którą trzeba zapłacić. Ja – zapłaciłam, nie raz, ostatnio bardzo drogo. Teraz gorączkowo usiłuję w swoim życiu znaleźć hierarchię wartości, drabinę spraw ważnych i mniej ważnych. Postanowiłam wreszcie ustanowić priorytety. I co? Nagle dochodzę do wniosku, że to wcale nie praca tworzy moje "człowieczeństwo"... Zaskoczenie?
Zaskoczenie.
Nagle zdałam sobie sprawę, że najważniejsi są bliscy, rodzina, przyjaciele... To jest najwyższy szczebel mojej emocjonalnej drabinki. I coraz częściej tęsknię za światem moich scenariuszy: ciepłem, radością i zwykłym, codziennym szczęściem. I za nadzieją, że to wszystko jeszcze przede mną.
Czeka Pani na moment – kontrapunkt – jak w pisanych przez Panią historiach?
Nie. Pisząc je nie szukam w nich surowego odzwierciedlenia naszej rzeczywistości. Nie znaczy to jednak, że są one zupełnie oderwane od życia. Weźmy na przykład "Barwy szczęścia": pokazując problemy współczesności, wskazujemy także możliwości wyboru różnych – czasem krętych – dróg, którymi możemy dojść do szczęścia. Każdy z bohaterów, których poznajemy już na samym początku z czymś się zmaga, boryka. Jest młoda dziewczyna, która wróciła z Londynu, jest bezdzietne małżeństwo, są młodzi ludzie na starcie życiowych karier... Każdy z nich jest inny, ale wspólnym mianownikiem jest poszukiwanie swojego sposobu na życie. Miłość, rodzina, kariera, humor. O tym jest ten serial. A przy tym - mam nadzieję - ma w sobie na tyle dużo ciepła, by spokojnie móc się przy nim ogrzać. A autentyczność? Kto o nią pyta? Serial jest rodzajem marzenia, a wszyscy mamy niezbywalne do nich prawo.
Dziękuję Pani bardzo za rozmowę.
Rozmawiała: Justyna Tawicka