Piszesz książki,
zajmujesz się edukacją prozdrowotną, jesteś prezeską zarządu fundacji
Małgosi Braunek Bądź. Aktorstwo to dla ciebie dodatek? Hobby?
Aktorstwo to jedna ze składowych mojego życia, jedna z dróg. Nauczyłam
się i polubiłam siebie w wersji wielowymiarowej. Balansuję między
działalnością społeczną, charytatywną, od niedawna pisarską, a
aktorstwem. Teraz wszystko składa się w całość, dobrze się czuję, będąc
trochę tu, trochę tu. Kiedyś aktorstwo było dla mnie jedyną drogą, nie
wyobrażałam sobie, że mogę zawodowo robić coś poza nim, co oczywiście
wiązało się z bardzo dużą presją. Wkroczyłam na tę ścieżkę z wielkimi
oczekiwaniami i ambicjami. Odkąd wpuściłam do swojego życia więcej
powietrza i realizuję się na różnych polach, paradoksalnie cieszę się
nim bardziej. Doszłam do etapu, w którym podchodzę do aktorstwa na
luzie.
Gdzie leżą źródła tej
przemiany?
Praca na planie to tylko pewna część aktorstwa. Reszta to chodzenie na
castingi, zdjęcia próbne, rozterki, mierzenie się ze swoim ego, gdy
rola przechodzi obok nosa. Bardzo nie lubię rywalizacji, walki, dlatego
wprowadziłam zmiany i powiedziałam - dość. Zrobiłam sobie przerwę,
przestałam nerwowo zabiegać o role, zrezygnowałam z castingów i wyszłam
z założenia, że co ma być, będzie. Odpuściłam i wyszło mi to na dobre.
Skupiłam się na rozwoju, robiłam inne rzeczy, a po jakimś czasie
producenci „Barw szczęścia” zaproponowali mi rolę Celiny, co mnie
bardzo ucieszyło.
Co sądzisz o swojej
bohaterce? Jak ją można scharakteryzować?
Trudno ją jednoznacznie określić. Zaczęła od pokazania się z nie
najlepszej strony - wprowadzała ferment wszędzie, gdzie się pojawiła.
Na początku była zamieszana w aferę z Bożeną (Marieta Żukowska – przyp.
aut.), potem miała przejścia z Frankiem (Mateusz Banasiuk – przyp.
aut.), teraz jest na etapie ciągłych kłótni z Reginą (Kamila Kamińska –
przyp. aut.). Żadna postać nie jest jednowymiarowa; wiem że Celina ma
potencjał, by zaprezentować się z innej perspektywy. Spotkało ją w
życiu dużo złego, zbudowała sobie tarczę emocjonalną, ale w głębi jest
wrażliwa i mam nadzieję, że coraz częściej będzie się dawała poznać z
tej strony. Ta postać ma kilka dróg rozwoju, możliwości jest sporo -
zobaczymy, co się wydarzy. Nie mam żadnych przecieków od scenarzystów;
przechodzę naukę nieprzywiązywania się i cierpliwości. Dostajemy
scenariusze kilkunastu odcinków do przodu i to musi nam wystarczyć.
Może, tak jak ty, Celina
zajmie się propagowaniem prozdrowotnego podejścia do życia?
Postać Celiny jest zupełnie inna niż ja. Dzięki niej mam odbicie - mogę
robić coś, czego sama nigdy bym nie zrobiła. Podoba mi się, że jest
zadziorą, że nie odpuszcza i - w przeciwieństwie do mnie - lubi
rywalizację. Ale oczywiście, gdyby Celina zajęła się taką działalnością
jak ja, mogłabym za jej pośrednictwem przemycać więcej treści, na
których mi zależy.
A na czym ci zależy?
Określam się jako poszukiwacz i „udostępniacz” wiedzy (śmiech). Sama
mogę mówić z perspektywy własnego doświadczenia zgromadzonego na
przestrzeni lat, ale to nie jest rzetelna wiedza poparta wieloletnimi
badaniami i pracą naukową. Staram się propagować dorobek wybitnych
specjalistów w dziedzinie zdrowia i tak zwanej medycyny integralnej.
Poprzez Fundację Małgosi Braunek Bądź, którą założyliśmy z rodziną,
tworzymy platformę, gdzie wspaniali edukatorzy mogą przedstawiać swoje
cenne opinie.
Elementem tej platformy
jest twoja książka „Holistyczne ścieżki zdrowia”, która jest zbiorem
rozmów z takimi wybitnymi osobowościami.
Spotkania i rozmowy ze specjalistami, naukowcami i terapeutami
reprezentującymi różne podejścia do zdrowia są niezwykle rozwijające.
Prowadzę również autorski cykl wywiadów w magazynie Sens „sensowne
ścieżki zdrowia”, ruszyłam z podcastem „kierunek zdrowie” na Storytel,
który też dotyczy zdrowia i zabrałam się za pisanie drugiej książki.
Pierwszy wywiad w życiu przeprowadziłam we wrześniu dwa i pół roku
temu; powstał na potrzeby „Holistycznych ścieżek zdrowia”. To było
bardzo trudne! Słuchać kogoś, jednocześnie trzymać się pytań, a potem
umiejętnie, by zachować myśl i charakter wypowiedzi rozmówcy, przełożyć
język mówiony na pisany. Wielkie wyzwanie i świetna, rozwojowa przygoda!
Skąd wziął się u ciebie
pomysł, by iść w życiu taką drogą?
Zaczęło się od wyboru, co zrobić z doświadczeniem, nie wchodząc w
szczegóły, które zebrałam, wspierając najbliższą osobę w chorobie. To
absolutnie indywidualny, intymny wybór, który każdy podejmuje sam. Znam
ludzi, którzy przeszli podobną drogę, zamykają drzwi, idą dalej i
czerpią z tego siłę. Ja postanowiłam nadać temu wszystkiemu jakiś sens,
zaczęłam od pytań, co możemy zrobić z trudnymi doświadczeniami
życiowymi, jak ze sobą pracować i się transformować. To był pierwszy
krok. Skupiłam się na pracy społecznej i mnie to wciągnęło.
Odnoszę wrażenie, że
wszystko, co robisz, jest spójne, że wszystko do siebie pasuje.
Staram się, żeby tak było. Widzę, że te wszystkie działania jakoś się
wzajemnie zasilają. Dobrze mi z tym, co robię, ale staram się cięgle
rozwijać. Chciałabym zagrać w ciekawym filmie, który by mnie spełnił i
pozwolił dotknąć czegoś innego. Jeśli przyjdzie taka rola, będę bardzo
szczęśliwa. Jeśli nie, mam co robić. Teraz bardzo się cieszę pracą na
planie „Barw szczęścia”, gdzie mam stały kontakt z aktorstwem i mogę
spotykać się ze wspaniałymi, życzliwymi ludźmi. Wszyscy są świetnymi
aktorami, trafił mi się super team.
Ostatnie miesiące to była prawdziwa pogoń. Oprócz pracy zawodowej,
rozwijamy działalność fundacji. W lutym odbył się zorganizowany przez
nas II Kongres Medycyny Integralnej, stale organizujemy akcje
edukacyjne. Żeby się w tym natłoku spraw nie pogubić, szukam chwil na
świadome spotkanie ze sobą. Dzięki nim wiem, gdzie jestem i czego
potrzebuję.
Tylko jak się zatrzymać,
gdy ambicja ciągle nakręca do działania?
Ambicja powinna być zdrowym impulsem do działania, wewnętrznym motorem,
a nie przymusem. Staram się codziennie medytować. Bardzo ważne są dla
mnie chwile ciszy, gdy staram się być uważna na to, co się dzieje. Mogę
się przyjrzeć emocjom, które w sobie mam. Uwielbiam też jogę i w ogóle
aktywność fizyczną. Kiedyś bardzo intensywnie trenowałam crossfit, ale
okazało się, że mam dyskopatię, dlatego teraz wybieram mniej
obciążające ćwiczenia.
Ze wszystkich rozmów przeprowadzonych z profesorami, specjalistami od
różnych aspektów zdrowego życia, wyłania się jeden wspólny mianownik.
Każdy z nich mówi to samo – najważniejsza jest systematyczność. Bez
przeciążania, skakania na głęboką wodę, ale regularnie, małymi krokami.
Wystarczy dziesięć minut ćwiczeń dziennie, które w perspektywie
miesięcy i lat dadzą znakomite efekty. I to chyba jest dla mnie
najważniejszą misją. Aktywizowanie do zmiany na lepsze.
Rozmawiał: Kuba Zajkowski