• Wyślij znajomemu
    zamknij [x]

    Wiadomość została wysłana.

     
    • *
    • *
    •  
    • Pola oznaczone * są wymagane.
  • Wersja do druku
  • -AA+A

rozmowa z Iloną Łepkowską

Przepraszam, piekę ciasto

15:32, 16.05.2016
Przepraszam, piekę ciasto

Przepraszam, piekę ciasto
Przepraszam, piekę ciasto

Podziel się:   Więcej

Ile można dowiedzieć się o pani po przeczytaniu książki „Pani mnie z kimś pomyliła”?
Na pewno można zorientować się, co myślę o celebryctwie i świecie show biznesu. To jest dość surowa ocena, ale ujęłam ją w – mam nadzieję – lekkiej formie. Starałam się wyważyć proporcje między dowcipem, a głębszą myślą. Po przeczytaniu książki nikt nie będzie miał wątpliwości, że uważam ten świat za błahy i pusty. Moja książka pokazuje go od kilku stron; mówi między innymi o tym, jak wysoką cenę płaci się za bycie na świeczniku, o tym, że popularność w czasach, gdzie wszystko jest publiczne, gdzie każdy może nagrać nas telefonem komórkowym i nigdzie nie można się ukryć, jest szczególnie dokuczliwa.


Zapytałem na wstępie, ile można się o pani dowiedzieć po przeczytaniu książki, bo dostrzegam sporo podobieństw między panią, a główną bohaterką.
Joanna nosi mniejszy rozmiar ubrania i - proszę to podkreślić - jest ode mnie młodsza. Na początku książki ma czterdzieści parę lat, na końcu koło pięćdziesiątki, a ja mam sześćdziesiąt dwa. A poważnie - ta książka nie jest autobiografią, ale w dużym stopniu opiera się na wydarzeniach, które naprawdę miały miejsce. Nieomal wszystkie opisane przeze mnie sytuacje zdarzyły się mnie, bądź komuś, kogo znam.


Czy ta książka to pani rozliczenie z show biznesem?
Gdy na przestrzeni lat odbierałam kolejne Telekamery, przyjeżdżałam do domu, w którym nikt na mnie nie czekał. Moja córka studiowała poza Warszawą, potem usamodzielniła się, a ja byłam sama. Nie cieszyły mnie sukcesy, bo nie miałam z kim się nimi podzielić, wspólnie ich świętować. Myślałam wtedy wiele nad sensem kariery zawodowej. Wplotłam te i inne rozważania w życie Joanny, głównej bohaterki mojej książki. Niby wszystko ma, osiągnęła sukces zawodowy i finansowy, a jest sama i nie ma w niej radości, jaką daje posiadanie bliskiej osoby. A do tego zaczyna dostrzegać, jaką płaci cenę za bycie na świeczniku. Mimo że starałam się być czujna, bycie częścią show biznesu odcisnęło na mnie piętno. W pewnym momencie zaczęto mnie zapraszać do różnych programów, niezależnie od tematów, które były w nich poruszane. Pytałam, dlaczego akurat ja? No bo pani pisze takie życiowe scenariusze, pani się zna na wszystkim. To zwodnicze, człowiek myśli: o cholera, omnipotencja, jestem autorytetem! Teraz występuję w telewizji znacznie rzadziej. Potrafię powiedzieć: przepraszam, mam gości, piekę ciasto, wyjeżdżam na weekend, nie mam czasu.


Prawdziwe życie nie toczy się w telewizji.
Najważniejsza jest miłość, rodzina, bliscy, spędzanie z nimi czasu, dbanie o swój związek. W mojej książce jest wątek dotyczący relacji głównej bohaterki z grupą przyjaciółek. Zanim trafiła na świecznik, regularnie się z nimi spotykała, zawsze były dla niej wsparciem, trzymały ją w pionie. W pewnym momencie, gdy osiągnęła sukces, przestały mieć przyjemność ze spotkań z nią, bo według nich zmieniła się w kogoś innego. Wkraczając do świata show biznesu, trzeba ze wszystkich sił zostać tym, kim się było. To bardzo ważne.


Pani się ta sztuka udała?
Może sobie pochlebiam, ale grono moich najwierniejszych przyjaciół pochodzi sprzed czasów, kiedy zrobiłam karierę. To są osoby, które znały mnie jako porzuconą żonę z małym dzieckiem, która po nocach próbowała pisać scenariusze. Ci ludzie są przy mnie do tej pory. To dla mnie wartość, którą pielęgnuję. Trzeba być silnym człowiekiem, żeby nie dać uwieść się show biznesowi. Bankiety, eventy, ostrygi i szampan na początku bywają bardzo atrakcyjne. Wchodzi się w to, jest fajnie. A gdy po jakimś czasie chce się z tego wycofać, okazuje się, że trzeba stoczyć bój o siebie.


Show biznes działa jak narkotyk?
Nie na wszystkich - są znane osoby, które skutecznie bronią swojej prywatności. Nie bywają na żadnych imprezach poza tymi, na których ich obecność jest uzasadniona, na przykład premierach filmu czy spektaklu, w którym grają. Trzeba do tego niezwykłej konsekwencji i siły. W swojej książce chcę pokazać ludziom, którzy obserwują tę rzeczywistość przez dziurkę od klucza, czyli plotkarskie portale, kolorowe pisma, ekran telewizora, że są współtwórcami tego świata i reguł w nim panujących. Kochani, gdybyście nie chcieli podglądać, nikt by nie publikował zdjęć poplamionych spodni aktorki czy jej paznokci u nóg z obłupanym lakierem, albo zbliżenia plam potu pod czyjąś pachą. Cholera, ta celebrytka jest człowiekiem złożonym z takich samych komórek jak wszyscy, też się poci! Co ma zrobić, gdy w studiu jest czterdzieści stopni? Gdy chcecie koniecznie dowiedzieć się jakichś pikantnych szczegółów z życia znanej osoby, którą lubicie, zastanówcie się czasem, co to dla niej oznacza...


Cztery lata temu ogłosiła pani przejście na serialową emeryturę. Przestała pani współtworzyć „Barwy szczęścia”, od tej pory mniej udziela się pani w mediach. Czy jest pani zadowolona z tej decyzji?
Wróciłam na chwilę do „Barw szczęścia”, które znalazły się w przejściowym momencie. Zmienił się producent, więc stwierdziłam, że przyda się moja pomoc. Współtworzę strategię serialu, rozwój wątków, jestem trochę taką królową matką (śmiech). Widzów, którzy mają do mnie pretensje, że uruchamiam kolejne seriale, a potem je zostawiam, proszę o zrozumienie. To potwornie monotonne, nużące i wyczerpujące zajęcie. Gdy jest się producentem, o każdej porze dnia i nocy może wydarzyć się coś, co wymaga podjęcia decyzji czy interwencji. Chcę pod koniec zawodowego życia mieć frajdę z robienia czegoś innego, mierzyć się z nowymi wyzwaniami. Do kin właśnie wszedł film, przy którym pracowałam od samego początku, na wszystkich etapach jego powstawania jako producent kreatywny. To musical, który nazywa się „#WSZYSTKOGRA”. Współtworzyłam scenariusz, dobierałam piosenki, miałam coś do powiedzenia podczas montażu. Była to dla mnie duża przyjemność. Może napiszę sztukę teatralną albo scenariusz krótkiego serialu, który ma skończoną ilość odcinków? Coś na pewno będę robiła, ale nie chcę już tak tyrać; trzeba mieć trochę życia w życiu.


Podróże, spotkania towarzyskie, leniuchowanie?
Nie możemy wyjeżdżać na długo, bo mój partner, Sławek (Czesław Bielecki – przyp. aut.), bardzo dużo pracuje. Staramy się wyskoczyć gdzieś na kilka dni przynajmniej raz na dwa-trzy miesiące. Niedawno wróciliśmy z Lublany, a za dwa miesiące będziemy zwiedzać angielskie ogrody w Kornwalii. Związek ze Sławkiem na pewno przewartościował moje życie. Teraz chce mi się wracać do domu, a nie z niego uciekać, żeby zagłuszyć samotność. Obydwoje jesteśmy zajęci, ale wydaje mi się, że potrafimy zachować zdrową proporcję między pracą, a spotkaniami z przyjaciółmi, wyjazdami, zajmowaniem się ogrodem.


Kto pieli ogród?
Sławek robi rzeczy zasadnicze – nasadzi roślin, poprzycina krzewy, zostaje po tym sterta badyli, a na koniec mówi: posprzątaj to, kochanie (śmiech). Ostatnio zagnieździł nam się wyjątkowo upierdliwy chwast, który rozprzestrzenia się rozłogami. Żeby się go pozbyć i nie uszkodzić innych roślin, trzeba precyzyjnie wyciągnąć go z korzeniami albo pryskać każdy listek odpowiednim preparatem. Miewam poranki, gdy się tym zajmuję, co wymaga wiele cierpliwości, a potem widzę, jak ten paskudny chwast więdnie i cieszę się, że zrobiłam coś pożytecznego.


Rozmawiał: Kuba Zajkowski