Znak zodiaku: Baran
Szczęście: brak nieszczęścia
Barwa szczęścia: zieleń
Ulubione słowo: cudnie
Ulubiony zapach: zapach pieniędzy (gram księgową) – (uśmiech)
Ulubiona potrawa: wszystko zależy od towarzystwa
Czynność, bez której nie mógłbym się obejść: bez czytania
Przesądy: aktorskie – wszystkie z możliwych (uśmiech)
Ulubione zdanie: pochodzi od Jacques'a Brela, który – jak i ja – urodził się 8 kwietnia. Powiedział on: "Biada tym, którzy wolą być, niż mieć. Znam ten ból".
Pani Sławomiro, czym żyje Pani bohaterka Barbara Jakubik?
Jest kobietą całkowicie inną, niż Sławomira Łozińska. Dlatego też, tak ciekawie się ją gra... Myślę, że w momencie, gdy ją poznajemy, moja bohaterka przede wszystkim, żyje kłopotami. Tęskni i martwi się o swojego jedynego syna, który po wyjeździe do Londynu – przepadł bez śladu. Ponadto, zarówno wyobraźnia, jak i rzeczywistość podsuwają jej coraz bardziej niepokojące podejrzenia. Jest osobą samotną i smutną. I mimo, iż tytuł serialu to "Barwy szczęścia", jej dni są szare, a myśli nieraz ciemne. Śmiem sądzić, że gdyby wnikliwie przyjrzeć się naszemu społeczeństwu, bez trudu można by spotkać niejedną "panią Barbarę"...
Serial pod "płaszczykiem" lekko podanej historii porusza wiele współczesnych problemów...
Zgadza się. Jeden z nich dotyczy przemian życia kobiety – prowadzi przez wiele etapów jej życia, pozwala zrozumieć, że nawet mając za sobą bardzo ciężki bagaż doświadczeń, ma szansę na zbudowanie czegoś całkowicie nowego – niezależnie od pozycji społecznej, niezależnie od wieku. Kolejną "wtyczką" do rzeczywistości jest problem emigracji młodych ludzi. Syn Barbary – Adam, "rzekomo" wyjechał w poszukiwaniu lepszego życia. Po drodze jednak, niczym efekt domina, bieg wydarzeń zaskoczył nawet jego samego.
Poza wieloma rolami teatralnymi i filmowymi, wystąpiła Pani w pierwszej polskiej telenoweli: "W labiryncie". Czy i tym razem, po latach, wejdziemy w "labirynt ludzkich spraw"?
Jak najbardziej. Od chwili, gdy pojawi się pierwszy kadr serialu, widz będzie miał okazję zorientować się, że żaden z bohaterów nie może mówić o całej palecie barw składających się na szczęście. Kolor szczęścia każdego z nich będzie miał zupełnie inny odcień... dla wielu postaci już dawno wyblakły... Jednak każdy z nich, będzie starał się odzyskać swoje barwy, nasycić nimi swój świat. Może zresztą na tym polega szczęście: by dążyć do jego osiągnięcia? (uśmiech)
Jest Pani z wykształcenia magistrem sztuki i menadżerem kultury. W pewnym momencie była Pani wiceprzewodniczącym ZASP-u, "redaktorowała" także programowi "Kawa czy herbata". Która z tych "ról" jest Pani najbliższa?
Każda z nich. Wszystkie one stanowią równoległość mojego życia. Przekładając to na język aktorski: gdy jestem w teatrze – tęsknię za filmem, gdy gram w filmie, odzywa się nostalgia za magią teatru. W pewnym momencie, który przypadł na okres dojrzałości życiowej, zaczęłam oddzielać siebie od swoich postaci, swojego zawodu. Teraz powoli dojrzewam do decyzji, by objąć swoją opieką jakiś teatr, jeśli trzeba, zostać jego dyrektorem. Warunek, który sobie postawiłam jest taki, by był to teatr położony na głębokiej prowincji. Chcę "zarazić" swoją teatralną pasją wszystkich tych, którzy myślą, że bez teatru da się żyć. (uśmiech)
Otrzymała Pani także Złoty Krzyż Zasługi...
...ale to nie najważniejsza dla mnie nagroda. Tą najukochańszą jest warszawska "Syrenka", którą otrzymałam jako laureat Nagrody Miasta Stołecznego Warszawy. Jako warszawianka mówiłam od zawsze, że nie sztuką jest kochać Kraków, Gdańsk... sztuką jest kochać Warszawę.
Można w niej znaleźć swoje "barwy szczęścia"?
Ależ to więcej niż pewne! Choć tempo życia, może czasem przypominać "grę w kolory", wciąż twierdzę, że jest jak w piosence z filmu "Przygoda na Mariensztacie": "Jak przygoda to, tylko w Warszawie...".
Dziękuję Pani bardzo za rozmowę.
Rozmawiała Justyna Tawicka