• Wyślij znajomemu
    zamknij [x]

    Wiadomość została wysłana.

     
    • *
    • *
    •  
    • Pola oznaczone * są wymagane.
  • Wersja do druku
  • -AA+A

Wołali na mnie "Baronowa" – druga część wywiadu z Joanną Gleń

13:02, 15.02.2016
Wołali na mnie "Baronowa" – druga część wywiadu z Joanną Gleń

.
.

Podziel się:   Więcej
Zapraszamy na drugą część wywiadu z aktorką!

W dzieciństwie chciałaś być...

Lubiłam się bawić w takie zwykłe zabawy: w dom, sklep, bank. Chciałam być pielęgniarką, nauczycielką, czyli pociągały mnie praktyczne profesje. Chociaż przypominam sobie również całe wakacje zabawy w serial "Dempsey i Makepeace na tropie", więc może coś "artystycznego" się we mnie tliło. Poza tym byłam strasznym urwisem, chodziłam poobijana, odnosiłam też cięższe rany, dwa razy konieczne były szwy. Do szóstego roku życia byłam nieznośna, ale wyszumiałam się i od tamtej pory jestem grzeczniejsza (śmiech).
Podobno w marzeniach przewinął się też taniec w nowojorskim balecie i tenis.
O, to już późniejsze i utopijne marzenia. W szkole teatralnej pomyślałam, że fajnie by było być tancerką. A tenis... tu muszę się przyznać: w ogóle nie grałam w tenisa, tylko zakochałam się w telewizyjnych transmisjach z meczów. Oglądając nauczyłam się reguł i do dzisiaj się tym pasjonuje (śmiech).
A próbowałaś?
Tak. Ale nie mam sprzyjających warunków, aby oddać się temu sportowi czynnie. I chyba podświadomość mi to odradza, ponieważ mam słabe ręce.
Dlaczego aktorstwo?
Z przekonania, że to chcę robić. W rodzinie nie było tradycji aktorskich, nie należałam do żadnych kółek teatralnych i nie lubiłam akademii szkolnych. Uważałam, że klepanie wierszyków to nie jest to. Wolałam coś twórczego. Tylko raz, w liceum miałam z koleżankami epizod z założeniem zespołu muzycznego na potrzeby przeglądu zespołów szkolnych. Koledzy nam grali, a my byłyśmy trzema wokalistkami śpiewającymi światowe szlagiery. Chyba nam to fajnie wyszło, bo występowałyśmy też poza szkołą, nawet zaśpiewałyśmy na Wielkiej Orkiestrze Świątecznej Pomocy!
Za którym razem dostałaś się do szkoły teatralnej?
Za trzecim...
To miałaś ogromną determinację.
Ja po prostu wiedziałam, że się nadaję (śmiech).
Co robiłaś prze dwa lata?

Uczyłam się w prywatnych studiach aktorskich w Krakowie. Wiedziałam, że wielu aktorów nie było przyjętych od razu i ja też się nie zniechęciłam.
A jak była do tego nastawiona rodzina?
Było ciężko, tym bardziej, że pochodzę z rodziny bez artystycznych zapędów. Musiałam pokonać opór. Było warto! Trzeba bronić swoich marzeń.
Lubiłaś szkołę?
Bardzo. Ale pierwszy rok był dla mnie trudny, ponieważ chciałam jak najbardziej pozostać "starą" sobą. Nie zachłysnąć się tym, że dostałam się do szkoły teatralnej. Studenci w szkole to specyficzne, hermetyczne środowisko i bardzo się broniłam przed atmosferą bohemy. Wiedziałam, że to może mnie zmienić i przez to fałszywie będę oceniać rzeczywistość, a przede wszystkim siebie. No i ani sekundy się nie "fuksowałam", co niesamowicie zszokowało starszych kolegów. We Wrocławiu idea takiego "chrztu" na pierwszym roku była wówczas świętością, a ja ją brutalnie zszargałam.
Miałaś jakąś "ksywę" w szkole?
Wołali na mnie "Baronowa"!
Skąd się wzięła?
Na imprezie, na której było dużo osób ze szkoły, jeden kolega zapałał do mnie cieplejszymi uczuciami i cały czas do mnie mówił "Markizo"! Nie wiem, czy wtedy coś grałam, że mnie tak nazywał... A może to było związane z tym, że czasem jestem postrzegana jako osoba zdystansowana i chłodna? Nie wiem, ale na drugi dzień po tej imprezie, moi koledzy z roku to podchwycili, tyle że przekręcili na "Baronowo" i jakoś tak zostało. Do tej pory mnie tak nazywają (śmiech).
Już wkrótce zapraszamy na trzecią część wywiadu z aktorką!

Rozmawiała: Joanna Rutkowska