Wiadomość została wysłana.
„Happy Days” w reż. Andrzeja Rozhina, to sztuka, której oficjalna premiera odbyła się 14 kwietnia w warszawskim Teatrze Kwadrat. W jednym miejscu i czasie spotkały się gwiazdy naprawdę dużego formatu m.in: Ewa Kasprzyk (główna rola), Ewa Ziętek, Ewa Wencel, Barbara Rylska oraz występująca gościnnie – Teresa Lipowska, która na deskach tego właśnie Teatru debiutowała… 50 lat temu w przedstawieniu na podstawie prozy Josepha Conrada: „Jutro”. Dziś, Teresa Lipowska w „Happy Days” wciela się w postać 65 letniej Sadi – matki głównej bohaterki. Ta teatralna „komedia romantyczna” w dwóch aktach jest jednocześnie współczesnym dramatem; ma zdecydowany – słodko-gorzki, smak. Teresa Lipowska: „Historia opowiedziana w tej sztuce to opowieść o czterdziestoletniej samotnej kobiecie, której zegar biologiczny tyka coraz głośniej i głośniej, a która – do tej pory – nie doczekała się dziecka. Ten „brak” staje się dla niej coraz bardziej dotkliwy.” Spektakl zaś stawia pytanie, czy nadejdą jeszcze jasne szczęśliwe dni, czy raczej „happy days” będą pobrzmiewać dla niej jedynie smutna ironią… Teresa Lipowska: „Moja postać: Sadi, kobieta, która jako 30 latka właściwie „przeżyła” już swoje życie – zostając wdową oraz wychowując dwoje małych dzieci, po latach, już jako dojrzała osoba, stara się zrozumieć `dramatyczny protest bezdzietności` głównej bohaterki – swojej córki.” A jaka jest Sadi? „Kiedy po raz pierwszy zetknęłam się z moją postacią poczułam, że nawet na poczet tych kilku scen – chcę nią być – mówi Teresa Lipowska - Może dlatego, że jest w pewnym sensie moim przeciwieństwem, a może dlatego, że – wcielając się w nową rolę za każdym razem czuję się tak, jakbym poznawała nowego człowieka, a przecież przeciwieństwa lubią się przyciągać.” (uśmiech) Z Sadi, Teresa Lipowska „oswajała” się powoli: „Jej charakter jest dość odległy od mojego `ja`. To, co stanowi wspólny mianownik zarówno dla niej jak i dla mnie, to – choć osiągana różnymi sposobami – dbałość i troska o „dom” – w szerokim tego słowa znaczeniu. O to, by miłość do dzieci nigdy nie została przysłonięta przez nic innego, bowiem w porównaniu z tym najsilniejszym uczuciem, wszystko inne wydaje się być mniej istotne, `miałkie`”. Warto, naprawdę warto wsłuchać się w rytm pointy tej sztuki: zabawnej i smutnej, z akcentem zarówno miodu, jak i goryczy – jednym słowem – prawdziwej. Tak jak życie.