Wiadomość została wysłana.
Kiedyś powiedziała Pani, że w aktorstwie powinno się unikać prawdziwych, realnych emocji. Dlaczego? Czy dlatego, że jesteśmy wtedy zbyt blisko samych siebie i trudno jest stać się w pełni obiektywnym?
Wszystko zależy od roli… Istnieje coś takiego jak „aktorskie BHP”. Oznacza ono zapalenie się czerwonej lampki, gdy stoisz „za blisko”. Czasem masz do czynienia z takim napięciem, takimi emocjami, że…
nie dajesz rady. Później, gdy zostajesz z tym wszystkim – musisz coś z tym zrobić… zrzucić to z siebie. W moim przypadku sprawdzonym od lat sposobem jest powolny spacer. Po skończonym spektaklu wracam więc do domu piechotą, pozwalając opaść i odejść wszystkim nagromadzonym wcześniej emocjom. „To nie jest moje, to należy do mojej postaci” – powtarzam sobie i powoli wracam „do siebie”.
Teatr pod względem emocji sporo kosztuje – jest dla mnie jak zawarcie paktu o nieagresji z własną duszą – jesteś dla widza jak na dłoni, nie ma tu miejsca na fałsz – musi być prawdziwie i „szlachetnie”. Oczywiście, istnieje coś takiego jak „warsztat”, ale wydaje mi się… nie, ja WIEM, że zanim do niego przejdę wszystko muszę sprawdzić na swoich własnych najprawdziwszych ludzkich emocjach. Czasem przypomina to operację na żywym organizmie. Ale kto powiedział, że ma być łatwo?
Przeczytaj cały wywiad!
Zobacz galerię zdjęć