Jak co roku, staramy się z żoną jak najwcześniej zorganizować przedświąteczne przygotowania, żeby uniknąć rozgardiaszu, którego nie znoszę. Dzięki temu w newralgicznym momencie, gdy wszyscy Polacy ruszają do sklepów, omija nas najgorsze – świecidełka, promocje, zakupy w zatłoczonych sklepach, niepotrzebna otoczka. Dlaczego niepotrzebna? Ponieważ Boże Narodzenie to dla mnie przede wszystkim rodzinna atmosfera, refleksja, cisza i spokój. Po co się denerwować, ganiać?
Do gotowania się nie zabieram. Co roku w kuchni mam tylko jedno zadanie – mielę mak, trzy lub cztery razy – dokładnie nie pamiętam, ale już niedługo sobie przypomnę (śmiech) - na tort makowy, który robi moja mama. To ona i mama mojej żony przygotowują potrawy świąteczne. Obie gotują bardzo dobrze, wszystko jest pyszne. Zajadam się barszczem czerwonym z uszkami, śledziem, rybą smażoną i wspomnianym tortem makowym (moja żona Inga i tak zjada go więcej)
Mimo że święta spędzamy u rodziny, żona zawsze pilnuje, żebyśmy mieli w domu choinkę. Wiele razy próbowałem z nią o tym dyskutować, tłumaczyłem, że przecież drzewko będzie u rodziców, ale nigdy nie dała za wygraną. Kupujemy taką, która stoi w donicy, a po okresie świątecznym staramy się ją przesadzić na łono natury. Szukamy dogodnego miejsca w nadodrzańskich terenach i tam przenosimy drzewka. Po jakimś czasie sprawdzam, co się z nimi dzieje. Jeżdżę do nich w odwiedziny, doglądam. Nie zawsze się przyjmują - w ciągu kilku ostatnich lat ostały się trzy. Miło patrzeć jak walczą.