– Zawód satyryka to jednak pewna przywara. Człowiek musi mieć dystans do wszystkiego, również do siebie, inaczej by zwariował – mówi Jan Pietrzak w rozmowie z portalem TVP. Wielki artysta obchodził niedawno 85. urodziny i opowiedział nam m.in. o swoich zawodowych ścieżkach, bliskich mu ludziach i miłości do ojczyzny.

Często mi stawiają zarzuty, że służyłem w komunistycznym wojsku. A w jakim miałem służyć, jak tylko takie istniało? Refleksja przyszła później, w miarę dorastania. Każdy człowiek ma prawo się rozwijać i ja tak się rozwinąłem, że mnie w końcu z tego wojska wyrzucili za paskudne cechy charakteru i szyderstwa pod adresem niemądrych dowódców. Ale były też plusy: uczyłem się tam technologii, nowoczesnej elektroniki. Dzięki temu mogłem pracować w fabryce telewizorów w dziale konstrukcyjnym, to było ciekawe. Posługiwałem się rachunkiem różniczkowym, co określa pewne minimum umysłowe. A świadomość społeczno-polityczną nabyłem tak naprawdę w kabarecie, w którym się znalazłem z przypadku.
Kluczowe było wyrzucenie mnie z Hybryd, bo podobno deprawowałem z kolegami młodzież socjalistyczną swoimi wrednymi żartami. To był dla mnie szok i dopiero wtedy zacząłem się na serio zastanawiać, czy zostać w zawodzie kabareciarza, bo wcześniej nie miałem takich ambicji. Zresztą nieraz takie decyzje ważyły na moim życiu. Na przykład gdy w 1981 roku, prezydent Ronald Reagan zaproponował, bym na stałe zamieszkał w USA. Dostałem tydzień na zastanowienie się. Są takie momenty, gdy trzeba się za czymś opowiedzieć, niezależnie od przewidywanych kłopotów czy korzyści. Wybrałem Polskę, chciałem tu być w trudnym czasie. Gdybym został w Ameryce, czułbym się niegodnie wobec milionów ludzi, z którymi razem śpiewaliśmy „Żeby Polska była Polską”.
W roku 1967 założyłem Kabaret Pod Egidą. W latach 70. pisaliśmy zespołowo rzeczy, które dla pokolenia ówczesnej młodzieży były ważne i dlatego nas słuchali. Pomogła nam technologia, bo pojawiły się magnetofony kasetowe, ludzie przegrywali na taśmy nasze programy, zyskiwaliśmy popularność, nie wiedząc o tym, bo moja twórczość nie istniała w mediach oficjalnych. I to się okazało dopiero w 80. roku, gdy wybuchła „Solidarność” i wszystkie radiowęzły fabryczne puszczały moje kawałki. „Żeby Polska…” cytowana była na całym świecie w mediach.

Podobne doświadczenie miałem później z Jonaszem Koftą – długo go namawiałem, by wystąpił na scenie, bo nie chciał, krępował się. Miał pewne wady, ale był bystry, dowcipny i jakoś go przekonałem. A gdy już się wciągnął, to nie chciał zejść ze sceny. Cieszyłem się sukcesami wszystkich moich współpracowników.

Chciałem żyć jak wolny człowiek i zrozumiałem, że tę wolność mogę wywalczyć słowem, dla siebie i innych. Na tym polegał sukces mojego kabaretu zweryfikowany przez historię: młode pokolenia uczyły się odwagi myślenia. Moje żarty były odważne, nikt takich nie mówił. Pytałem ze sceny: „Jak obalić komunizm? Trzeba powiesić komunistów i pomalować drzwi na biało. Dlaczego na biało? A dlaczego nikt nie pyta o to pierwsze?” Albo: „Program partii programem narodu. – Czy to nie może być odwrotnie”? Nikt poza mną takiego pytania nie zadał. Polemizowałem z władzą… Dlatego zawsze mnie cenzurowano.
Kiedyś Kofta schował się przede mną pod łóżkiem, bo nie chciało mu się pisać tekstu i musiałem go wyciągać za nogi. Ale w takich żartach specjalizował się głównie Pszoniak. Kiedyś na trasie zrobiliśmy mu kawał: on się non stop spóźniał, z hotelu wychodził ostatni, wciąż na niego czekaliśmy. Kiedyś odjechaliśmy autokarem, schowaliśmy się za rogiem i patrzyliśmy, jak latał po parkingu, szukał nas, wpadał do recepcji i pytał, co się dzieje. A było to w głębi Stanów Zjednoczonych…
Śmieszą mnie też moje wnuki, bo małe dzieci są zawsze zabawne, ponieważ nawet nie wiedzą, że mówią żarty. Trzymają mnie przy życiu. Przy nich nie potrzebuję dodatkowego zasilenia humorystycznego.