Film „Ennio” w reżyserii Giuseppe Tornatore zabiera widzów w wyjątkową podróż po życiu Ennia Morricone. Włoch oddał nim cześć swojemu najlepszemu przyjacielowi, który urodził się 10 listopada 1928 r. I nakręcił natchnioną historię w swoim niepowtarzalnym stylu.
Młody artysta, Ennio Morricone, przechadzał się wąskimi uliczkami Rzymu, kiedy z zamyślenia wyrwał go jakiś dźwięk. Kopnięta przez spacerowicza puszka przeleciała po bruku i wydała charakterystyczny brzęk. Ennio przystanął i oniemiał. To wtedy zrozumiał, że muzykę można wzbogacić o odgłosy generowane przez przedmioty codziennego użytku.
Pomysł okazał się strzałem w dziesiątkę i został znakomicie przyjęty przez słuchaczy. Ledwie kilka lat później zamysł artysty zrewolucjonizował kino, a sam maestro… chlapał wodą w wannie i kazał zespołowi naśladować wycie kojota.
Produkcja Tornatore, pełna podobnych historii, zaczyna się leniwie i wydaje się, że nieco nazbyt długo prowadzi widza przez dzieciństwo kompozytora, który urodził się w ubogiej rodzinie. Po przejmującym początku przychodzi jednak czas na prawdziwą magię kina, która nie opuszcza nas już do końca. Punkt kulminacyjny następuje w momencie, kiedy do „Ennia” wkraczają sceny z muzyką.
Ennio Morricone o „Misji”. Niezwykłe słowa kompozytora
Muzyka do „Misji” Ronalda Joffé, którą Morricone napisał w 1986 r., jest jednym z najpiękniejszych arcydzieł w historii kina. Trans, w który Ennio wpadł podczas pracy, był – jak zauważa sam artysta – nadnaturalny. „To nie ja ją napisałem” – powiedział w „Enniu”, przypominając, że album powstał w zaledwie dwa miesiące. To rekordowo krótki okres jak na ścieżkę dźwiękową.
Morricone mówi w dokumencie, że podczas komponowania muzyki do „Misji” kierowała nim jakaś wyższa siła. Miliony ludzi komentujących twórczość Włocha ma podobne odczucia i zauważa, że w ścieżce dźwiękowej wybrzmiewa nadludzkie piękno, zwłaszcza w słynnym „Oboju Gabriela”.
Tymczasem maestro początkowo wcale nie planował pisać muzyki do filmu Joffé. Poruszony po wstępnej projekcji, po raz pierwszy w życiu popłakał się w kinie. Przekazał reżyserowi, że dzieło jest wybitne i nie potrzebuje żadnych dodatków, a on „może je jedynie zepsuć”. Brytyjczyk był rozczarowany, ale Ennio po kilku dniach zadzwonił i oznajmił, że zmienił decyzję. Zanucił propozycję przez słuchawkę. Joffé oniemiał z zachwytu.
Ennio Morricone i Sergio Leone. Geniusze w jednej klasie podstawówki
Piorunujące wrażenie w „Enniu” robi również doskonale wkomponowana sekwencja z westernu „Pewnego razu na Dzikim Zachodzie” Sergia Leone, z którego losami nierozerwalnie związane było życie maestro. O ich burzliwej współpracy opowiada Francesca Leone, córka reżysera.
Artyści spotkali się ponownie przy produkcji „Za garść dolarów”. Ponownie, bo dwóch sławnych Włochów… chodziło razem do klasy w szkole podstawowej. „Hej, czy Ty nie jesteś Sergio?” – zapytał wtedy kompozytor. Zaskoczony reżyser przytaknął i z miejsca zawiązała się między nimi przyjaźń, która przetrwała aż do śmierci Leone. Po latach odnaleziono ich wspólne zdjęcie z młodości. Stali dokładnie obok siebie.
Współpraca Morricone z Leone przyniosła obu sławę. Z kolei motyw zaczerpnięty z przeboju pochodzącego z „Pewnego razu na Dzikim Zachodzie” po 50 latach nadal jest wykorzystywany w wielu utworach. Muzykę Morricone wykorzystali m.in. Bruce Springsteen i Pharrell Williams. Podobnie rzecz ma się z „Ecstasy of Gold” z filmu „Dobry, zły i brzydki”, o którym mówi m.in. Quentin Tarantino. Reżyser widział produkcję pierwszy raz, kiedy był dzieckiem. Zakochał się w kapitalnej scenie z tytułowym Brzydkim, w której bandyta biega między nagrobkami w poszukiwaniu ukrytej fortuny.
„Ennio” hipnotyzuje, jak „Cinema Paradiso”
Film autora „Cinema Paradiso” hipnotyzuje widzów wieloma historiami opowiadanymi przez ponad 70 sławnych postaci związanych ze sztuką, muzyką i kinem. To oni budują opowieść o Enniu Morricone – wraz z samym kompozytorem, który jest wyważony, a jednocześnie ma duży dystans do siebie i poczucie humoru.
Te cechy Morricone podkreślają również osoby, które miały zaszczyt poznać artystę. Na potrzeby produkcji wypowiedzieli się m.in. Hans Zimmer i John Williams, dwaj wybitni kompozytorzy, którzy przyznają, że Włoch jest dla nich zawodowym wzorem. Miłości do muzyki Morricone nie ukrywają także Quentin Tarantino, Oliver Stone, Bernardo Bertolucci, Barry Levinson, Clint Eastwood, Bruce Springsteen i Wong Kar Wai.
Ennio Morricone i Maria. 70 lat prawdziwej miłości
Trudno uwierzyć, ale Ennio Morricone na Oscara musiał czekać wiele lat i nie zdobył statuetki za „Misję”. Słynny producent i krytyk David Puttman, który był wówczas w Akademii, podkreśla, że po decyzji kolegów w 1986 r. miał ochotę zapaść się pod ziemię ze wstydu. I przeprosić cały świat oraz kompozytora.
Prestiżowe wyróżnienie przyznano Morricone dopiero w 2006 r. za całokształt osiągnięć. Po wejściu na scenę Ennio spojrzał na swoją żonę i powiedział: „Dedykuję tego Oscara mojej żonie Marii, która bardzo mnie kocha, i tak samo kocham ją ja. Ta nagroda jest również dla niej”. Kobiecie, którą muzyk poznał w wieku 22 lat, popłynęły łzy. Maria była jego pierwszą i ostatnią miłością. Mieli czwórkę dzieci, pozostali sobie wierni do końca i przeżyli razem szczęśliwie całe życie, a ich uczucie było piękne i prawdziwe.
Artysta powiedział kiedyś, już w bardzo zaawansowanym wieku, że po latach kocha żonę równie mocno, jak wtedy, kiedy się poznali. Na krótko przed śmiercią został zapytany „jak można kochać jedną kobietę przez 70 lat”.
,,Sukces oczywiście wywodzi się z talentu, ale nawet bardziej z pracy, doświadczenia i – powtarzam – lojalności: zarówno wobec własnej sztuki, jak i żony. Stworzyłem sobie zasadę dawania z siebie wszystkiego, zawsze. Nawet jeśli nie zawsze mi się to udaje