Kim była Marilyn Monroe i przez co musiała przejść, by zostać ponadczasową ikoną stylu w oczach milionów ludzi? Odkrywamy nieznane oblicza okładkowej piękności.
Naznaczone sekretem narodziny gwiazdy
Przez niektórych uważana za sierotę. Według źródeł Norma Jeane Mortenson – bo właśnie tak nazywała się jedna z najbardziej rozpoznawalnych kobiet wszechczasów – przyszła na świat jako dziecko pary montażystów z hollywoodzkiej wytwórni filmowej. W akcie urodzenia Marilyn widnieje natomiast drugi mąż Gladys Pearl Baker (z domu Monroe), którego dziewczyna nigdy nie poznała, tak samo jak prawdy, komu rzeczywiście przysługiwało miano jej ojca. Na próżno było szukać ukojenia w ramionach matki, która z kolei oddała córkę pod opiekę rodziny zastępczej, a gdy w końcu zdecydowała się z nią zamieszkać, zaledwie rok później została uznana za niepoczytalną wskutek schizofrenii, zaś dziewczynka trafiła do sierocińca.
Niezwykle kobieca… przyciągała mężczyzn bez trudu
Brak ojcowskiego autorytetu wyraźnie odbił się na późniejszym życiu Monroe, która częstokroć otaczała się wianuszkiem męskich osobistości. Szczególnie zachwycił się nią David Connover podczas robienia fotoreportażu… w fabryce zbrojeniowej, w której pracowała jeszcze wówczas Norma Jeane. Fotograf nie zdawał sobie sprawy, że właśnie został świadkiem narodzin czołowej gwiazdy Hollywood: „Przeszedłem wzdłuż linii montażowej, robiąc zdjęcia najbardziej atrakcyjnym pracownikom” — napisał później Conover. „Żadna nie była szczególnie wyjątkowa. Podszedłem do ładnej dziewczyny, która założyła śmigła i podniosłem aparat do oka. Miała kręcone, popielate blond włosy, a jej twarz była umazana brudem. Zrobiłem jej zdjęcie i poszedłem dalej. Potem zatrzymałem się oszołomiony. Była piękna. Pół dziecka, pół kobiety, w jej oczach było coś, co mnie poruszyło i zaintrygowało”.

Analizując przytoczone słowa z perspektywy wydarzeń, ciężko się nie zgodzić – w Marilyn spoczywała widoczna niewinność. Tkwiło w niej niedocenione, niekochane i spragnione uwagi dziecko, które odpowiednio potraktowane, dostaje skrzydeł i wzlatuje na wyżyny. To właśnie za sprawą Davida Monroe dziewczyna zaczęła pozować do zdjęć i od tej pory dawała z siebie jak najwięcej, by zostać zauważoną już nie tylko przez bystre oko fotografa. Przeobrażała się niczym motyl — począwszy od zmiany koloru włosów na platynowy blond (Marilyn była naturalną brunetką), przez przybranie pseudonimu będącego połączeniem nazwiska rodowego jej przodków i imienia amerykańskiej gwiazdy Broadwayu – Marylin Miller, aż po ostateczny zawód na mężczyznach, którym wciąż chciała ufać, mimo wielu traumatycznych przeżyć.
Bogini seksapilu skrywała o wiele więcej niż… odkrywała
Niektórzy mieli Monroe za stereotypową blondynkę, nie tylko z uwagi na odmieniony wizerunek, ale i usposobienie charakteryzujące postaci filmowe, w które się wcielała. W rzeczywistości była jednak bardzo mądra – stwierdzono bowiem, że miała wyższy iloraz inteligencji niż sam Einstein. W połączeniu z niemal nieskazitelną urodą stała się kobietą piekielne pożądaną, z którą mężczyźni chętnie wchodzili w związki. Mimo to była nieśmiała i właściwie do końca życia walczyła z lękami, które skutecznie maskowała zniewalającym uśmiechem.Przygotowując się do roli w filmach, coraz częściej zapominała tekstu, w wyniku czego ukrywała się w garderobie lub zupełnie uciekała, przez co świadomie opóźniała realizację produkcji. Symbolicznego ukazania jej usposobienia można doszukać się w słynnej scenie „Słomianego wdowca”, w której to rozpromieniona aktorka stoi nad kanałem wentylacyjnym metra, jednocześnie broniąc się przed podmuchem odsłaniającym jej nagie części ciała pod białą sukienką. Dla komfortu psychicznego do owej sceny ubrała dwie pary bielizny, jednak nie zniechęciło to w żaden sposób tłumu, który zebrał się wówczas na jednej z nowojorskich ulic, by móc podziwiać kobietę na żywo. Nie spodobało się to DiMaggio, ówczesnemu mężowi Marilyn, do tego stopnia, że zaczął stosować wobec niej przemoc, co zadecydowało o późniejszym rozpadzie związku.

Wiecznie spóźniona, wciąż uwielbiana
Szukała bezpieczeństwa, pragnęła założyć rodzinę i marzyła o posiadaniu dzieci. Nigdy jednak nie dopięła swego. W sumie przeszła przez trzy trudne małżeństwa, jak również liczne poronienia, po których dość poważnie podupadła na zdrowiu. Zmagała się z depresją, z uzależnieniem od alkoholu i leków. Próbowała także popełnić samobójstwo. Nie mijały jej również nawyki z planów filmowych – zanim wystąpiła na przyjęciu urodzinowym u Johna F. Kennedy’ego, wywoływano ją na scenę aż trzy razy, używając przy tym zwrotu „late Marilyn Monroe”. Prowadzący miał na myśli oczywiście notoryczne spóźnienia artystki, a nie odpowiadające temu zwrotowi dodatkowe znaczenie: „świętej pamięci”. Jeszcze w tym samym roku w wypowiedzi Petera Lawforda doszukano się proroctwa. Gdy Marilyn w końcu się pojawiła na scenie, wszyscy – z JFK na czele – dosłownie oniemieli pod wpływem prezencji Monroe i jej wyjątkowo zmysłowego wykonania piosenki „Happy Birthday”. Po tym wydarzeniu przyjacielska relacja łącząca Marilyn z prezydentem USA niemal natychmiast przerodziła się w romans.
Jak to się skończyło?
Jej bliskie, lecz skomplikowane relacje z najbardziej wpływowymi osobami w USA stanowią główne podłoże teorii spiskowych na temat śmierci gwiazdy, choć za oficjalną przyczynę zgonu uznano przypadkowe – lub nie – przedawkowanie tzw. barbituranów, leków o działaniu nasennym i znieczulającym. Marilyn Monroe znaleziono martwą w jej własnym łóżku, lecz do dziś nie wiadomo, co tak naprawdę doprowadziło do jej śmierci. Czy doszła do granicy uzależnienia, którym zwalczała trudną przeszłość? A może popełniła samobójstwo po nieudanej relacji z braćmi Kennedy, gdy zerwali z nią kontakt, obawiając się ujawienia tajnych spraw, o których wspólnie dyskutowali? Choć wokół śmierci Marilyn Monroe krąży wiele teorii spiskowych, nie da się jednak ukryć, że była to osoba z poważnymi problemami, które towarzyszyły jej przez całe życie. Mimo to z jej twarzy praktycznie w ogóle nie schodził uśmiech. Przez wiele lat dzielnie radziła sobie z przeciwnościami losu, pozostając inspiracją dla milionów ludzi. I taką ją zapamiętamy.
PG
Więcej na ten temat