Legendarna „Stawka większa niż życie” jest jednym z największych fenomenów w historii polskiego kina. Napisano o niej również kilka książek, a autorem jednej z nich jest Bogdan Bernacki, który razem z Pawłem Szczutowskim opowiedzieli nam więcej o słynnym serialu i kulisach jego powstania.
Rozmowa została przeprowadzona z okazji 70-lecia Telewizji Polskiej w 2022 r.
Na początek naszej rozmowy proszę powiedzieć, na czym Panów zdaniem polega fenomen „Stawki większej niż życie”? Dlaczego serial o przygodach słynnego J-23, pomimo upływu ponad 50 lat, jest nadal lubiany i oglądany przez wszystkie pokolenia Polaków?
Paweł Szczutowski (PS): To pytanie na pracę magisterską. „Stawka większa niż życie” to przede wszystkim świetne rzemiosło i plejada znakomitych aktorów. To powoduje, że serial się nie starzeje.
Bogdan Bernacki (BB): Dodajmy świetne scenariusze – wszak bez nich serial ten na pewno nie rezonowałby do dzisiaj. Kloss został skonstruowany w taki sposób, że widzowie utożsamiają się z nim i kibicują jego poczynaniom. Scenarzyści spisali się na medal i postawili poprzeczkę tak wysoko, że mało która współczesna produkcja może równać się z serią filmów sprzed ponad 50 lat. Do sukcesu serialu przyczyniła się też oprawa muzyczna autorstwa Jerzego Matuszkiewicza.

Napisał Pan książkę „Stawka większa niż życie. Serial wszech czasów”, później koordynował Pan pracę nad „Stawkowym przewodnikiem filmowym” i opublikował przewodnik „Śladami Klossa po Wrocławiu”. Działa Pan również w Klubie Miłośników Stawki. Proszę powiedzieć, kiedy stał się Pan wielbicielem przygód Klossa?
BB: Serial obejrzałem po raz pierwszy jako nastolatek i od razu mi się spodobał. Odkryłem wówczas na Ostrowie Tumskim we Wrocławiu plener ze „Stawki”: filmowe mieszkanie Weissa i lipę, za którą J-23 zaparkował swój motocykl. Magia szklanego ekranu w połączeniu z miejscem realizacji zdjęć, znajdującym się na wyciągniecie ręki, spowodowały, że Kloss zagościł w mojej wyobraźni na dłużej. Książki, o których Pan wspomniał, opisują fenomen serialu oraz zachęcają do wędrówek po filmowych plenerach. A najobszerniejsza publikacja na temat tej serii filmowej jest już prawie gotowa: od kilkunastu miesięcy z Pawłem Szczutowskim i grupą współautorów z Klubu Miłośników Stawki pracujemy nad obszerną monografią serialu. Dotarliśmy do wielu nieznanych materiałów i faktów. Książka nosić będzie tytuł „Stawka większa niż życie. Dossier” i ukaże się wkrótce. Akurat na 70-lecie Telewizji Polskiej, która jest producentem serialu.

To Panów zdaniem najlepsza produkcja, jaką kiedykolwiek wyprodukowało polskie kino? Czym ten serial Panów urzeka i dlaczego jest tak wyjątkowy?
PS: Tego bym nie powiedział. Na pewno Kloss jest jednym z garstki powstałych w Polsce bohaterów masowej wyobraźni – tak dobrze wymyślonym, że rozmawiamy o nim kilka dziesięcioleci po zakończeniu produkcji serialu.
BB: Serial urzeka nas klimatem, wartką akcją, świetną oprawą muzyczną i aktorskimi kreacjami idealnie dopasowanymi do jego konwencji.

W „Stawce” wystąpiło ponad 700 aktorów, w tym artyści, którzy dziś są uznawani za legendy kina. Pokusi się Pan o wymienienie kilku lub kilkunastu z tych najbardziej znanych? Oczywiście oprócz Emila Karewicza i Stanisława Mikulskiego.
PS: Choćby Leon Niemczyk, zwany polskim Nicholsonem, aktor chętnie zatrudniany w wielu międzynarodowych produkcjach, Zygmunt Malanowicz, który zdobył światowy rozgłos po „Nożu w wodzie” Polańskiego, czy Barbara Brylska, która do dziś jest megagwiazdą w krajach byłego ZSRR. Wielu aktorów znanych ze „Stawki” zagrało w „Sprawie Dantona” w reżyserii Andrzeja Wajdy. Spektaklu, który w Europie cieszył się tak dużym powodzeniem, że Gaumont zlecił Wajdzie zrealizowanie filmowej adaptacji przedstawienia. Mało kto wie, że w serialu wystąpił laureat Oscara – Sławomir Idziak. Zagrał jednego z partyzantów w odcinku „Wielka wsypa”.
BB: W tym samym odcinku dostrzeżemy Krzysztofa Kieślowskiego – również wcielił się w partyzanta z oddziału „Bartka”. W serialu zadebiutowali m.in. Marian Dziędziel i Jerzy Trela. Znakomicie grają i zjawiskowo się prezentują Irena Karel, Aleksandra Zawieruszanka, Anna Seniuk czy Beata Tyszkiewicz.

Stanisława Mikulskiego poznał Pan osobiście. Proszę powiedzieć, w jakich okolicznościach spotkaliście się po raz pierwszy? Jakie emocje Panu wtedy towarzyszyły?
BB: Zbierałem materiały do książki o serialu i było oczywiste, że powinienem spotkać się z odtwórcą głównej roli. Nasza pierwsza rozmowa telefoniczna była bardzo sympatyczna – Stanisław Mikulski zainteresował się pomysłem zebrania w jednym miejscu informacji o serialu i zdarzeniach okołoserialowych. Ku mojemu zaskoczeniu aktor zaprosił mnie do siebie do domu. Ugościł świetną herbatą i przyjął bardzo serdecznie. Byłem nieco stremowany i jednocześnie bardzo dobrze przygotowany do tej rozmowy.
Jaki był – w Pana odczuciu – Stanisław Mikulski prywatnie?
BB: Był bardzo pogodnym i życzliwym człowiekiem. Należał do pokolenia, które dorastało w czasie wojny, dlatego nie poddawał się przeciwnościom losu. Miał swoje zasady i był im wierny. Choć popularność chwilami była dla Stanisława Mikulskiego bardzo uciążliwa, mężnie ją znosił. Nawet pod koniec życia potrafił przez dwie godziny opowiadać o swojej roli w „Stawce większej niż życie”, a potem jeszcze przez godzinę rozdawać autografy.
Początkowo to nie Stanisław Mikulski miał wystąpić jako Kloss, mam na myśli Teatr Telewizji, ale – według różnych źródeł – Andrzej May, Leonard Pietraszak albo Ignacy Gogolewski. Jak to się stało, że jednak wybrano jego? Kto stał za tą decyzją?
BB: Ignacy Gogolewski nie potwierdził i nie zaprzeczył, że złożono mu taką propozycję. O wyborze Stanisława Mikulskiego na odtwórcę roli Klossa zdecydował Janusz Morgenstern, który zapamiętał aktora z planu „Kanału”, przy którym pracował z Andrzejem Wajdą jako drugi reżyser.

PS: Kierownictwo produkcji serialu szukało aktora nieopatrzonego, który świetnie prezentuje się w mundurze. Okazało się, że powierzenie Mikulskiemu tej roli było strzałem w dziesiątkę.
Marek Perepeczko miał sentyment do „Janosika”, mimo że ta rola złamała mu karierę. Janusz Gajos nie znosił – i podobno do dziś nie znosi – Janka Kosa, przez którego na 25 lat został zaszufladkowany. A jak Stanisław Mikulski odnosił się do Klossa?
PS: Kloss przyniósł Stanisławowi Mikulskiemu międzynarodową popularność, ale szybko stał się dla niego brzemieniem. Twarz aktora zrosła się z postacią, którą kreował, zawęziła rodzaj ról, które mu proponowano w kinie. Nawet gdy udało mu się zagrać w innej gatunkowo opowieści filmowej, np. w filmie psychologicznym „Opętanie”, widzowie i tak widzieli w nim Klossa i chcieli go oglądać tylko jako Klossa. Mikulski ucieczkę znalazł w teatrze. Po wielu latach pogodził się z tym, że jest człowiekiem z twarzą J-23. Jego ostania rola w kinie, to… Kloss, którego zagrał w filmie Patryka Vegi.
Czy Emil Karewicz dobrze wspominał Hermanna Brunnera? Jemu udało się uniknąć zaszufladkowania.
BB: Swoją postać wspominał z dystansem, przymrużeniem oka i nutką autoironii. Uczłowieczył nieco graną przez siebie postać i nadał jej wyraziste cechy. Nie został zaszufladkowany, ponieważ kino i telewizja zaoferowały mu wiele różnorodnych ról. Choćby rotmistrza Sołtykiewicza w „Hubalu”, hrabiego Paca w „Czarnych chmurach”, Tomasza Łęckiego w telewizyjnej wersji „Lalki” czy Dubenkę w „Strachach”.
Jak Emil Karewicz został Hermannem Brunnerem? Podobno jego postać początkowo nie miała brać udziału w większej liczbie odcinków.
BB: W roli tej obsadził go Andrzej Konic. Początkowo Karewicz miał zagrać tylko w spektaklu „Kryptonim Edyta”. Gdy jednak okazało się, że stworzył bardzo wyrazistą postać i stał się przykuwającym uwagę widzów antagonistą głównego bohatera, zmieniono nazwiska gestapowców z dwóch innych spektakli Teatru Sensacji i przedłużono Brunnerowi żywot. W wersji teatralnej postać grana przez Emila Karewicza przegrywa z Klossem i ginie. W odcinkach filmowych jego powojenne losy nie zostały dopowiedziane.

Mieli Panowie również okazję poznać Ignacego Gogolewskiego. Ten wybitny aktor w ocenie wielu osób, które z nim pracowały i przyjaźniły się, był bardzo uroczym, skromnym i zupełnie niepasującym do stereotypu gwiazdy człowiekiem. Panów też urzekł?
BB: Ignacy Gogolewski był naszym gościem w ramach cyklu spotkań członków Klubu Miłośników Stawki z aktorami i twórcami „Stawki”. Pokazał klasę i niezwykłą skromność. Miał dar uwodzenia publiczności. Płynnie przechodził od opowieści np. o swojej roli w „Chłopach” do recytacji fragmentu romantycznego monologu.

Serial osiągnął rekordową widownię nie tylko w Polsce, ale i na świecie. Szacuje się, że „Stawkę” obejrzało około miliarda osób. W jakich krajach była wyświetlana i cieszyła się popularnością?
BB: Serial pokazano niemal we wszystkich krajach bloku wschodniego – w ZSRR, NRD, Czechosłowacji, na Węgrzech, w Jugosławii, Rumunii, Bułgarii, zawędrował też do Mongolii i na Kubę, pokazywany był w ośrodkach polonijnych w Stanach Zjednoczonych. Ogromną popularnością cieszył się również w Finlandii i w Szwecji. Pokłosiem tej popularności była seria komiksów z serii „Kapitan Kloss” i opowiadań Andrzeja Zbycha, które wydano w wielu krajach.
Zanim świat i Polska zakochały się w „Stawce”, był Teatr Telewizji, a konkretnie Teatr Sensacji. Przedstawienia, których było dokładnie 14, były kręcone na żywo. Jak Pan je wspomina? Kiedy miał Pan okazję zobaczyć je po raz pierwszy?
PS: Po raz pierwszy widziałem te spektakle – i to nie wszystkie, bo wszystkich wtedy nie wyemitowano – w latach 90. w TV Polonia. Przez lata pozostawały zapomniane. Choć ogromnie popularne w chwili pierwszej emisji, zostały przyćmione przez olbrzymią popularność serialu filmowego. Po przypomnieniu ich przez TV Polonia okazało się, że ciągle istnieją, nie uległy zniszczeniu. Natychmiast pojawiła się legenda, że kilka z nich jednak już przepadło. Na szczęście w archiwum TVP zachował się komplet spektakli z cyklu „Stawka większa niż życie”. Dlaczego jeszcze ich nie odrestaurowano i nie wydano, np. na DVD? Pojęcia nie mam.
W jaki sposób spektakle i sama historia, która została w nich przedstawiona, różnią się od serialu? Jakich zmian dokonano na potrzeby produkcji, którą kojarzą dziś miliony Polaków?
PS: Główna różnica to postać samego Klossa. W spektaklach to zupełnie inaczej skonstruowany bohater niż w serialu: raz jest bojownikiem lewicowego podziemia, raz szarmanckim detektywem. W serialu filmowym nie zmienia się – jest typowym herosem. Szczegółowo piszemy o tym w książce „«Stawka większa niż życie». Dossier”, nad którą prace właśnie dobiegają końca.
Podczas zbierania materiałów do swojej publikacji natknęli się Panowie na wiele unikalnych materiałów, które nie są znane wielbicielom Klossa i widzom. Podzielą się Panowie z naszymi czytelnikami kilkoma z nich? Co udało się Panom odkryć?
BB: Opowiadamy np. o zagranicznych emisjach serialu i pokazujemy wycinki z prasy, również zachodniej. Okazuje się, że w wielu krajach, np. w Czechosłowacji, NRD i Szwecji, wyświetlano jedynie wybrane odcinki serialu. U naszych południowych i zachodnich sąsiadów serial był dubbingowany. Już podczas emisji spektakli teatralnych decydenci dostrzegli potencjał „Stawki”, dlatego odcinki filmowe powstały z myślą o ich eksporcie. Od razu przygotowano zatem zagraniczne czołówki serialu. Rozpracowaliśmy też serialowe rekwizyty. Mało kto wie, że przygotowując plakat, na którym widzimy Beatę Tyszkiewicz z parasolką w dłoni jako szwedzką śpiewaczkę Christin Kield, scenografowie wykorzystali zdjęcie aktorki wykonane przez Stefana Kurzypa na planie „Lalki” Wojciecha Hasa.
PS: Dotarliśmy też do bardzo ciekawych materiałów dotyczących historii powstania komiksu „Kapitan Kloss”. Powszechnie uważa się, że to inicjatywa strony szwedzkiej. Otóż nie. To Polacy uwiedli Szwedów opowieściami o Klossie!
Z pewnością poznał Pan jakieś anegdoty z planu. Podzieli się Pan nimi z naszymi czytelnikami?
BB: Zebraliśmy ich sporo. I można je opowiadać godzinami. Ta najsłynniejsza dotyczy szampana z odcinka „Edyta”, który skończył się podczas kolejnego dubla. Wówczas kierownik produkcji Mieczysław Wajnberger przyniósł nową butelkę. Jak się okazało, nalał do niej wody z sodą oczyszczoną, by po otwarciu butelki było widać bąbelki. Gdy aktorzy umoczyli usta w tej miksturze, zdjęcia niespodziewanie się zakończyły… Realizatorzy serialu musieli też wielokrotnie przerywać realizację scen, w których bohaterowie strzelają z karabinów czy pistoletów, ponieważ aktorzy w naturalny sposób mrużyli oczy. Gdy przyjrzymy się radiotelegrafistce Irenie z odcinka „Wiem, kim jesteś” czy Knochowi z „Akcji – «Liść dębu»”, dojdziemy do wniosku, że wybrano najlepsze z możliwych dubli.
„Stawkę większą niż życie” kręcono w wielu miastach, ale najwięcej w Łodzi. Na drugim miejscu jest Wrocław, po którym oprowadza Pan, razem z Małgorzatą Urlich-Kornacką, wielbicieli serialu. Jakim szlakiem ich Państwo prowadzą?
BB: Tras jest kilka, ponieważ we Wrocławiu i jego okolicach powstały zdjęcia do jednej trzeciej odcinków serialu. Dwie najczęściej wybierane przez sympatyków serialu wiodą po Ostrowie Tumskim, gdzie powstały zdjęcia aż do trzech odcinków: „Akcji – «Liść dębu»”, „Poszukiwanego gruppenführera Wolfa” i „Hasła”, oraz po centrum miasta: od dworca Wrocław Główny do hotelu Monopol, gdzie zrealizowano zdjęcia do odcinka „Zdrada”. Z okazji 50-lecia realizacji serialu miłośników serialu zabraliśmy zabytkowym tramwajem na osiedla Borek i Biskupin, gdzie kręcono zdjęcia m.in. do odcinków „Bez instrukcji” i „Hasło”.
Prowadzą Państwo również spacery śladem innych produkcji. Jakie miejsca związane z kinem Państwo pokazują podczas wędrówek po Wrocławiu?
BB: Wszelkie możliwe, ponieważ Wrocław wciąż jest wielkim planem filmowym. Promujemy miejsca, w których swoje filmy zrealizowali twórcy wrocławscy, czyli Stanisław Lenartowicz, Sylwester Chęciński, Wiesław Saniewski i Waldemar Krzystek. To zarówno ulice w centrum miasta, jak i urokliwe obiekty na osiedlach nieco oddalonych od centrum: chociażby wille z filmów „Wielki Szu” i „W zawieszeniu”. Proponujemy też wędrówkę szlakiem filmów Romana Załuskiego, który nakręcił we Wrocławiu „Anatomię miłości”, „Sekret”, „Wściekłego” czy „Rdzę”. Trasa wiedzie przez Ostrów Tumski, plac Grunwaldzki, ulicę Świdnicką i plac Teatralny. Możemy też zabrać miłośników polskiego kina na wycieczkę rowerową po Wielkiej Wyspie, gdzie znajdują się plenery m.in. „Rękopisu znalezionego w Saragossie”, „Wielkiego biegu”, „Lalki”, „Wielkiego Szu”, „Fugi”, „Czterech pancernych i psa” czy oczekującego na premierę serialu „Dom pod Dwoma Orłami” Waldemara Krzystka.
Małgorzata Łobacz w książce „Telewizja: szanse i zagrożenia wychowawcze” napisała: „W przeszłości telewizja przynosiła programy bardziej wartościowe pod względem obyczajowym. Dzisiaj producenci bronią̨ się̨, mówiąc: «musimy dawać́ ludziom to, czego od nas oczekują̨». W mniemaniu twórców taki telewidz jest materialistą skłonnym jedynie do najtańszych wzruszeń́, lubiącym przemoc i perwersje seksualne”. Zgadza się Pan z tym stwierdzeniem?
BB: I tak, i nie. Faktem jest, że dawniejsze produkcje generalnie nie obrażały inteligencji widzów, ponieważ powstawały na podstawie dopracowanych i ciekawych scenariuszy, niosły określone przesłanie albo dobrą rozrywkę. Dzisiaj tego typu filmów, seriali czy programów powstaje znacznie mniej, ponieważ liczy się przede wszystkim oglądalność, a niekiedy – schlebianie tanim gustom. Wszystko jednak weryfikuje czas. To, co dobre, wartościowe, dobrze zrealizowane, przetrwa i będzie chętnie oglądane przez starsze i młodsze pokolenia widzów. Inne produkcje przyniosą chwile zainteresowanie czy określone profity, ale za 10 czy 20 lat mało kogo zainteresują. W ten sposób ich twórcy sami – już dzisiaj – odsyłają się w otchłanie zapomnienia.
Jest Pan prawdziwym wielbicielem dawnej kultury filmowej. Czego brakuje dzisiaj polskim produkcjom filmowym? Czego dzisiejsi reżyserowie i artyści mogliby nauczyć się od swoich poprzedników?
PS: Na zachodzie, a szczególnie w Hollywood, praca nad filmem – i to już na etapie pisania scenariusza – bardzo się sformatowała. Przypomina trochę równanie matematyczne, np. planując akcję filmu, scenarzysta wie, dla kogo pisze, po co pisze, co chce osiągnąć, a co za tym idzie – wie, jaki schemat fabularny zastosować, jakie treści musi uwzględnić, a jakich nie poruszać. Co 15 minut musi być akcja, a w połowie fabuły bohater musi osiągnąć złudne zwycięstwo lub doznać porażki. Musi się to wydarzyć na stronie 60 scenariusza, który ma ich 120 i zasadniczo nie ma szans na zmianę tych reguł. Jeżeli scenarzysta nie umie sformatować swojej historii, to znaczy, że jest słabym rzemieślnikiem. W Polsce rzemiosła się nie ceni, ceni się sztukę, a sztuka może być niestrawna i nudna – przecież zawsze można powiedzieć, że dzieło jest elitarne, a ogół się nie zna. Takie podejście ulega zmianie, ale bardzo powoli. „Stawka większa niż życie” to przede wszystkim doskonałe rzemiosło i dlatego o niej rozmawiamy, a o współczesnym polskim kinie jakby mniej.