Filmowy Saba z „W pustyni i w puszczy” zdobył serca dzieci i dorosłych dzięki znakomitej adaptacji powieści Henryka Sienkiewicza wyreżyserowanej przez Władysława Ślesickiego. Późniejsze losy dwóch dogów, które zagrały bohaterskiego psa, okazały się różne.
Imię Saba, jak wyjaśniał słynny pisarz w książce, oznacza po arabsku lwa. Pupil Nel w powieści był mastiffem, ale w jego rolę w produkcji Ślesickiego wcieliły się dwa dogi angielskie o imionach Apacz i Łoś.
Powodem był fakt, że w tamtych czasach w Polsce praktycznie nie istniały hodowle mastiffów, dlatego bardzo trudno było znaleźć jakiegokolwiek psa tej rasy. Za przygotowanie dogów do roli w filmie odpowiadał legendarny Franciszek Szydełko, który wcześniej wyszkolił Szarika z serialu „Czterej pancerni i pies” oraz Cywila z „Przygód psa Cywila”.
Treser przez cały czas był wspaniałym łącznikiem między reżyserem a zwierzętami, a opowieść o swojej pracy przedstawił w książce „Pyskiem do kamery”, napisanej wspólnie z pisarką Katarzyną Nowicką.
Celnicy w Egipcie brali je za...lwice
Praca ze wspomnianymi czworonogami, jak wspominał Szydełko, była katorżnicza. Poważne wyzwanie stanowiło również przewiezienie olbrzymich, kupionych od prywatnej osoby, dogów płowych za granicę. Potężne zwierzęta wzbudzały przerażenie w Afryce, a celnicy na lotnisku w Kairze wzięli je za młode lwice.– W Egipcie wszyscy się ich panicznie bali. Gdy wychodziłem z pieskami na spacer, od razu miałem wokół siebie 150 metrów wolnej przestrzeni, mimo że Kair jest bardzo zatłoczonym miastem – opowiadał później w jednym z wywiadów legendarny treser.
Problemem okazała się również praca na pustynnym planie. Apacz i Łoś nie były bowiem – i zresztą nie mogły być – przyzwyczajone do klimatu Afryki, a przy okazji kręcenia zdjęć na rozżarzonym piasku na delikatne łapy psów musiano zakładać buciki, które chroniły poduszki ich łap przed poparzeniami.
Zadziorny Apacz i jego przyjaciel Staś
Niełatwo było również o kontakt zwierząt z aktorami. Tomasz Mędrzak w jednym z wywiadów podkreślał, że słuchały one wyłącznie swojego opiekuna. Pan Franciszek znalazł jednak i na to sposób. Zadziornego Apacza oddał pod opiekę aktora, który grał Stasia Tarkowskiego.– Treser zalecił, aby jeden z nich zamieszkał ze mną w hotelu, tak aby poczuł, że jestem jego panem. I w ten oto sposób Apacz znalazł się pod moją opieką. Nie tylko moją, ale również mamy, która była razem ze mną, gdyż podczas kręcenia filmu nie miałem jeszcze 18 lat. Zresztą moja mama Stefania zagrała w filmie guwernantkę Nel, Madame Olivier. Wracając jednak do psa. Przez ten czas bardzo zżyłem się z Apaczem i nie było w tym nic nadzwyczajnego, bo film, do którego zdjęcia kręcono w Egipcie, Sudanie i Bułgarii, powstawał przez trzy lata (1971–1973) – opowiadał artysta w rozmowie z magazynem „Cztery Łapy”.
Podkreślił przy okazji, że zwierzęta, podobnie jak ludzie, na planie przeżywają stres.
– Tak jak my aktorzy, psy musiały się wykazać, aby sprostać wymaganiom reżysera. Niekiedy trzeba było się uciekać do różnych forteli, np. podrzucać kiełbasę, aby pies podszedł w miejsce, które wskazał reżyser – wyjaśniał Mędrzak.
Kilkudziesięciostopniowe upały i odważna Nel
Łatwo się domyślić, że pracowano w kilkudziesięciostopniowych upałach, a dodatkowy kłopot stanowiła problematyczna komunikacja z miejscowymi przewodnikami oraz spartańskie warunki, w jakich mieszkali artyści. To dodawało klimatu produkcji, ale nikt z obsady nie był na nie odpowiednio przygotowany.Na dodatek Monika Rosca wcielająca się w Nel… bała się zwierząt. Dziewczynka była przerażona nie tylko z powodu wypożyczonego z cyrku słonia indyjskiego, który zagrał Kinga.
Bała się również masywnych, ważących ponad 70 kilogramów dogów, z którymi musiała przecież zagrać dziesiątki scen.
Dwunastolatka, jak wspominają inne osoby, była jednak bardzo dzielna i przełamywała swój strach. Również dzięki mamie, która była stale obecna przy nagraniach i wspierała swoją córkę ze wszystkich sił.
Dalsze losy filmowego Saby. Co się stało z dogami?
Tomasz Mędrzak zaprzyjaźnił się z Apaczem i przywiózł zwierzę ze sobą do Polski. Zostało z nim już na zawsze. – Nie mogłem oddać Apacza, bo bardzo się do niego przywiązałem. Postanowiłem, że zabiorę go do domu i tak też uczyniłem – opowiadał po latach w rozmowie z magazynem „Cztery Łapy”.Los Łosia był niestety smutniejszy, a jego życie zakończyło się w dramatycznych okolicznościach. Zwierzę przekazano bowiem do ambasady Polski w Kairze, w której – ze względu na swoje przyjacielskie usposobienie – został maskotką i pupilem wszystkich pracowników.
Później doga przeniesiono do Bejrutu. Niestety pies zginął u wybrzeży Grecji podczas ewakuacji polskiej ambasady z Libanu. Bezpośrednią przyczyną jego śmierci była zatruta potrawa, którą zjadł, a która w rzeczywistości była przeznaczona dla pracowników placówki.
Rafał Sroczyński
Więcej na ten temat