Muzyka z serialu „Dom” należy do najpiękniejszych utworów w historii polskiej telewizji i kina. Kompozycja, którą napisał Waldemar Kazanecki, nieodłącznie kojarzy się z obyczajowo-historycznym przebojem Jana Łomnickiego. Jesteście ciekawi, jak ją napisano?
Legendarny Waldemar Kazanecki uznawany jest za jednego z największych geniuszy muzycznych, jacy objawili się polskiemu kinu. Napisał kompozycje do przeszło 500 filmów i seriali, a wśród nich znajdują się motywy do wielu produkcji. Należą do nich: „Hrabina Cosel”, „Hasło Korn”, „Do przerwy 0:1”, „Czarne chmury”, „Nie ma róży bez ognia”, „Brunet wieczorową porą”, „Dziewczyna i chłopak”, „Tylko Kaśka”, „Bolek i Lolek”, „Baśnie i waśnie”, „Zaczarowany ołówek”, „Airport”, „Tajemnice wiklinowej zatoki”, „Ballada o Januszku”, „Gorzka miłość”, „Muchy króla Apsika”. Największym przebojem w dorobku artysty jest bezkonkurencyjny do dziś – jeżeli chodzi o całą historię naszej kultury filmowej i telewizyjnej – „Walc Barbary” z „Nocy i dni” w reżyserii Jerzego Antczaka. Reżyser opowiedział o jego powstaniu w rozmowie z portalem TVP i dzięki tej wypowiedzi niejako naszkicował osobowość swojego przyjaciela ze szkoły i współpracownika. „Zaniosłem mu scenariusz. «Walusiu, walca potrzebuje na wczoraj». Oczywiście przedstawiłem wszystko w temperaturze wrzenia, co Waldusiowi nigdy nie przeszkadzało. Zanim przejdę do narodzin Walca Barbary, które trwały może pół godziny, plus kilka piwek, muszę rzucić kilka kolorów na styl naszej współpracy. Jak się dogadywaliśmy? Spojrzał na mnie: «Czego byś chciał w tym walcu?» Zasromałem się: Czy ja wiem? Coś jakby Fale Amuru albo Na sopkach Mandżurii. Zapadła cisza. Po wychyleniu «hejnałem» drugiego piwka zasiadł do fortepianu i zaczął coś malować dźwiękami. Ciągle był niezadowolony. Przechodził od tonacji do tonacji. Motyw stawał się coraz bardziej śpiewny. Wstrzymywałem oddech, aby nie wyrwać go z nastroju. Nagle przerwał. Otworzył trzecie piwko, ale upił tylko trochę i postawił obok fortepianu. Położył ręce na klawiaturze. Zapachniało czymś niezwykłym! Kiedy oderwał palce od klawiatury, skrzywił się. Sięgnął po piwko. Wykończył je do dna i tym swoim nieśmiałym, delikatnym półszeptem powiedział. - Potraktuj to jako «rybkę». - Nie, Waldusiu, to nie jest «rybka». To w całości wejdzie do filmu!”
Efekt był piorunujący, a Antczak dzięki muzyce Waldemara Kazaneckiego przewalczył z przełożonymi możliwość nakręcenia „Nocy i dni”. Wcześniej bowiem byli oni przekonani, że książka Marii Dąbrowskiej jest „najnudniejszą powieścią na świecie, nieprzekładalną na język filmowy”.
„Upojony szczęściem, poprosiłem Kawalerowicza i jego drużynę o wysłuchanie walca. Kawalerowicz i pozostali byli oczarowani melodią. Zwłaszcza Jerzy Laskowski, niezwykle muzykalny i podobnie jak ja wyrażający swoje uczucia spontanicznie. Niemal krzyczał z zachwytu. W pewnej chwili weszła do pokoju starsza pani. Nie wiem, czy była to sekretarka, czy może księgowa. Po długiej chwili wykrztusiła: «Przepraszam, co to za melodia? – Spojrzała na mnie. – Jest zachwycająca. Czy to jest motyw do Nocy i dni?». Ponieważ jestem do bólu przesądny, niegrzecznie milczałem. Starsza pani jeszcze chwile postała, a widząc, że nie doczeka się odpowiedzi, szepnęła: «Przepraszam, ale musiałam się podzielić wrażeniem». Wyszła, zamykając za sobą cichutko drzwi. Kilka dni potem Kawalerowicz i jego drużyna uznali, że scenariusz jest filmowy i postawią go na komisji scenariuszowej. Rozanielony krzyknąłem: «Koniecznie z tym walcem!»”.
Muzyka do serialu „Dom” została napisana na fortepian
Kiedy Kazanecki pisał muzykę do „Domu”, był już opromieniony wielką sławą na całym świecie. „Noce i dnie” zostały bowiem zauważone w Stanach Zjednoczonych, Europie i Azji. Produkcja Jerzego Antczaka była nominowana do Oscara w 1976 roku, a jedną z jej największych sił był wspomniany „Walc Barbary”. Po czterech latach od stworzenia tego największego, nieśmiertelnego przeboju, poproszono Kazaneckiego o kompozycję do serialu „Dom” i znów powstało prawdziwe arcydzieło. Fortepianowa muzyka idealnie pasuje do całej serii i wprowadza nas w klimat powojennej Warszawy oraz koresponduje z nastrojem bohaterów.
Jednocześnie wzmacnia ona wydźwięk emocjonalny w poszczególnych scenach i doskonale zgrywa się z nie zawsze łatwymi perypetiami mieszkańców kamienicy przy ulicy Złotej 25, którzy zmagają się z absurdami PRL-owskiej rzeczywistości i z samym życiem.
Muzyka do „Domu”. Tak powstał szlagier
Nagrania do ścieżki dźwiękowej realizowano w nieistniejącym już, mającym niesamowitą atmosferę, studiu S1 przy ulicy Malczewskiego w Warszawie, a kwintet (orkiestrę smyczkową) zorganizował Andrzej Staniewicz. To właśnie koncertmistrz orkiestry Simfonia Varsovia zagrał wszystkie skrzypcowe partie solowe w „Domu”. Towarzyszyło mu zaledwie 11 innych osób, ponieważ zespołu, który docelowo miał liczyć 24 muzyków, nie udało się Kazaneckiemu skompletować.
Trudno dziś, znając piękno omawianej muzyki, uwierzyć, że nagrywano ją w warunkach częściowej improwizacji, a członkowie zespołu musieli korzystać z własnych syntetyzatorów. Na dodatek ekipa nie znalazła pianisty i jego partię zastąpiono występem na jednym z instrumentów naśladujących motywy smyczkowe. Zagrała wówczas Małgorzata Przedpełska-Pieniek, która dziś jest wykładowcą na Uniwersytecie Muzycznym im. Fryderyka Chopina w Warszawie.
Także flecista – Tomasz Bielski - musiał korzystać z jednego z syntetyzatorów i jednocześnie nagrywać partie saksofonu. W zespole byli też niemniej sławni Henryk Miśkiewicz oraz Zbigniew Jaremko, który grali na saksofonach i klarnetach. „Orkiestrę” tworzyli również perkusista Stanisław Skoczyński, gitarzysta Marek Bliziński oraz pianista Paweł Perliński. Dyrygował nimi oczywiście sam Waldemar Kazanecki.
Realizacja nagrań była wówczas o wiele trudniejsza niż dziś, ponieważ odbywało się tylko kilka prób, a potem nagrania przekazywano bezpośrednio do produkcji i od razu konsultowano z realizatorem i reżyserem. Błąd mógł wiele kosztować i przysporzyć wszystkim więcej pracy.
Waldemar Kazanecki prywatnie. „Przepadał za złocistym napojem”
W ten sposób powstała jedna z najpiękniejszych kompozycji w historii polskiego kina, którą napisał muzyczny mistrz i jednocześnie człowiek ujmująco skromny. ,, Szkoła muzyczna mieściła się na pierwszym piętrze tego samego pięknego pałacu Poznańskiego, gdzie na parterze rezydowała nasza szkoła aktorska. I tam właśnie, w czasie zmagań z klarnetem, poznałem czarnowłosego młodziana, o drobnej posturze ciała, który studiował u profesora Kiserwettera dyrygenturę. Był to Walduś Kazanecki. Ten sam, który grywał do kotleta w Malinowej klasyczne kawałki. Między innymi Chopina. Przypadliśmy sobie z mety do gustu. Wypiliśmy wiele piwek. Bo Walduś przepadał za tym złocistym napojem
– wspomina przyjaciela słynny Jerzy Antczak.
Reżyser zaznacza, że razem „siedząc nad kuflami jasnego z wianuszkiem”, snuli marzenia o wielkich karierach, ale później ich kontakt urwał się, kiedy twórcy „Nocy i dni” oraz „Hrabiny Cosel” zagrażało wyrzucenie ze szkoły aktorskiej i musiał on porzucić naukę klarnetu w szkole muzycznej.
„Jednak słuchając radia, wielokrotnie zwracałem uwagę na zapowiedź spikera: «Gra katowicka orkiestra rozrywkowa Waldemara Kazaneckiego». Zauważyłem też, że większość pięknych, łatwo wpadających w ucho kawałków było jego «wypieku». Ale od 1950 do 1963 roku nie spotkaliśmy się” – kontynuuje opowieść o wspomnianej znajomości wybitny twórca.
Podkreśla, że ich ponowne spotkanie, które rozpoczęło wieloletnią współpracę, było zupełnie przypadkowe:
„W połowie listopada 1963 roku, zaraz po premierze Kordiana jestem w Łodzi, aby uregulować sprawy związane z moim dyrektorowaniem Teatrem Popularnym TV Łodź. Siedzę sobie w Malinowej. Sam przy stoliku. Patrzę na estradę, gdzie Walduś grywał do kotleta Chopina. Ogarnia mnie mój «wołyński smutek». Aż tu nagle - jak mawiał Gucio Holoubek - wyrasta przede mną Walduś Kazanecki. W tych ciemnych okularach zakrywających brak jednego oka, o czym nie wiedział prawie nikt. Nic się nie zmienił. Uścisnęliśmy się z dubeltówy. Radość. Snujemy różne opowieści. Co robimy? Jakie mamy plany. Oczywiście piweczko. Jedno. Drugie. I nagle wywnętrzam się Waldusiowi, że przygotowuję Szklaną menażerię i szukam kogoś do napisania muzyki. Zesztywniał.
- A jaką chciałbyś mieć muzykę?
- A taką... szklaną.
Ująłem widelec w palce i uderzyłem kilka razy w kufel. Walduś skrzywił się. – «To nie ten dźwięk. Wiesz co, daj mi egzemplarz sztuki, a ja ci napiszę szklaną muzykę». Szarpały mną wątpliwości, czy aby hodowca norek i wytwórca muzyki rozrywkowej wyprodukuje mi co wartościowego. Muzyka do Szklanej menażerii, genialna, rozpoczęła początek mojej współpracy z Waldusiem Kazaneckim” – mówił nam z nostalgią reżyser o „swoim Walusiu”, którego twórczość miliony Polaków kochają do dziś.
RS