Kultura

Racjonalista czy zdrajca? Nierozstrzygnięty spór o Aleksandra Wielopolskiego

Na grafice zdjęciu Aleksander Wielopolski (fot. wikimedia/ domena publiczna)
Na grafice zdjęciu Aleksander Wielopolski (fot. wikimedia/ domena publiczna)
podpis źródła zdjęcia

Jest jedną z najbardziej niejednoznacznych postaci w historii Polski. Miano zdrajcy przypięto mu ze względu na rozpoczęcie branki, która doprowadziła do przedwczesnego wybuchu powstania styczniowego. Mimo to w oczach wielu jest… bohaterem i patriotą. I takie stanowisko wcale nie jest nierozsądne i bezpodstawne.

Margrabia Aleksander Wielopolski, który przyszedł na świat 13 marca 1803 roku w Sędziejowicach, nadal wzbudza kontrowersje, mimo iż od momentu feralnej branki – mającej zapobiec wybuchowi powstania styczniowego – minęło już 160 lat. „Wrzód pękł” – rzucił naczelnik rządu królestwa Polskiego, który władał krajem z nadania cara Rosji, kiedy dowiedział się o rozpoczęciu insurekcji. Żywił przekonanie, że zryw uda się szybko zdławić, a wówczas będzie mógł kontynuować swoją, niemal samotną, walkę o reformowanie Polski.
Nikt – ani on, ani Rosjanie i przeciwni im żołnierze powstańczy – nie spodziewał się, że partyzancka z początku walka przekształci się w regularną wojnę polsko-rosyjską, która nie miała prawa zakończyć się sukcesem Polaków i w efekcie stała się przyczynkiem do olbrzymich, popowstaniowych represji: odbierania majątków, zsyłek na Syberię i zasądzonych kar śmierci. Taki koniec zrywu przewidywał rzeczony margrabia, usiłujący wszelkimi siłami zdusić nadchodzącą rewolucję, jaka niemalże wystrzeliła mu w rękach.
Portret margrabiego Aleksandra Wielopolskiego z 1877 roku, którego autorem był Florian Cynk (fot. wikimedia/ domena publiczna)
Portret margrabiego Aleksandra Wielopolskiego z 1877 roku, którego autorem był Florian Cynk (fot. wikimedia/ domena publiczna)

Aleksander Wielopolski. Kim był słynny margrabia?

Margrabia Aleksander Wielopolski nie od razu był sojusznikiem Rosjan i zwolennikiem pojednawczej polityki. Młody arystokrata wychowywał się w patriotycznym domu, a jego ojciec Józef Stanisław brał udział w obradach Sejmu Wielkiego, kiedy uchwalono Konstytucję 3 Maja, i wychowywał swoje dzieci w duchu miłości do Polski.
Także matka, Leona Eleonora Dembińska, wywodziła się z rodu, którego członkowie mieli wielkie zasługi w służbie dla kraju – była córką Ignacego Dembińskiego, skazanego przez carycę Katarzynę za udział w insurekcji kościuszkowskiej na zesłanie na Syberię. Arystokrata wraz z rodziną uciekł wówczas do Krakowa znajdującego się w zaborze austriackim.
Brat Leony, Henryk Dembiński, również aktywnie uczestniczył w bojach o niepodległość Polski. Za młodu został posłany do wojskowej szkoły inżynierskiej w Wiedniu, ale w roku 1809 nie przyjął stopnia oficerskiego armii austriackiej i zaciągnął się jako szeregowiec do wojsk Księstwa Warszawskiego, które zostało ustanowione przez Napoleona. Następnie ruszył z cesarzem Francji na wyprawę na Rosję i dzięki zdolnościom dowódczym w krótkim czasie dosłużył się stopnia kapitana. Walczył również w powstaniu listopadowym, a w 1831 r. został mianowany generałem i, na krótko, wodzem naczelnym.

„Rozumny i światły, ale dyplomaty z niego nie będzie”

Będący pod jego opieką po śmierci rodziców – zafascynowany postawą i duchem wuja – Aleksander Wielopolski zdecydował się przyłączyć do zrywu. Następnie młody, zaledwie 27-letni szlachcic razem z Aleksandrem Walewskim wyjechał jako delegat Rządu Narodowego do Londynu z misją dyplomatyczną. Miała ona uzyskać poparcie władz Wielkiej Brytanii dla powstańców, ale nie odniosła żadnego skutku – poza jednym. Odpowiedź, którą dostał, można uznać wręcz za podłą w obliczu faktu, iż wcześniej wielu brytyjskich polityków namawiało Polaków do wystąpienia przeciw Rosji:
,,

Polska, jeśli dąży do odłączenia się od Rosji, zrywa samowolnie ów porządek międzynarodowy, jaki piętnaście lat temu ustalony został za zgodą mocarstw Europy i przy współudziale Wielkiej Brytanii; co innego, gdyby car dążył do wcielenia Królestwa do Rosji: wtedy to on byłby gwałcicielem prawa międzynarodowego


– napisano w nocie, którą wręczono margrabiemu. 

To wtedy niezwykle inteligentny młodzieniec zrozumiał, jak lekceważące podejście mają zagraniczne mocarstwa do Polski. Rozczarowany postawą króla i angielskich polityków w sposób otwarty pisał, w publikowanych w prasie zachodniej artykułach, swoją opinię o rzeczonym zakłamaniu. „Pan Wielopolski jest rozumny i światły, ale dyplomaty z niego nie będzie” – komentował wówczas w Wielkiej Brytanii ambasador Francji, słynny z cynizmu i bezwzględności, Charles-Maurice de Talleyrand.
W międzyczasie młodego działacza dotknął dramat osobisty – jego pierwsza, poślubiona niedawno żona zmarła przy porodzie dziecka razem z noworodkiem. To był dla Wielopolskiego olbrzymi, osobisty cios, ponieważ małżeństwo zostało zawarte z miłości, co rzadko zdarzało się w ówczesnych czasach.

„Wasza wysokość, pod koniec Waszej wspaniałej kariery pośliznęła się Wam stopa we krwi”

Kiedy powstanie poniosło klęskę, Aleksander Wielopolski porzucił politykę na wiele lat. Mocą amnestii został ułaskawiony przez cara za udział w zrywie i powrócił w rodzinne strony, aby zaopiekować się rodowym majątkiem. Działalność wznowił dopiero kilkanaście lat później, będąc pod olbrzymim wrażeniem okrucieństw rabacji galicyjskiej, kiedy to chłopi – z austriackiej inspiracji i podszeptu – rozpoczęli masowe mordy na szlachcie przygotowującej się do powstania przeciw cesarzowi.
Rzeź przeprowadzona pod przywództwem Jakuba Szeli pochłonęła w przeciągu kilku dni życie około trzech tysięcy osób. Za każdą zabitą osobę buntownicy od szpiegów Wiednia otrzymywali 8 złotych… „Wasza wysokość, pod koniec Waszej wspaniałej kariery pośliznęła się Wam stopa we krwi” – napisał, zdruzgotany skalą barbarzyństwa, Wielopolski w wysłanym anonimowo piśmie „List szlachcica polskiego w sprawie rzezi galicyjskiej do księcia Metternicha”. Krytykował w nim również Zachód i postulował, aby Polacy szukali szans na swój rozwój na drodze ugód i mądrości.
To właśnie wtedy on sam zrozumiał, że nie można liczyć na osiągnięcie niepodległości drogą walki zbrojnej. Nie miała bowiem Polska realnych sprzymierzeńców na świecie, a różne klasy były ze sobą regularnie skłócane przez zaborców, który stosowali na okupowanych przez siebie ziemiach słynną rzymską zasadę „divide et impera” (pol. „dziel i rządź”). Podburzane przeciwko sobie warstwy społeczne łatwo wpadały w zastawioną przez zaborców pułapkę nienawiści. Brakowało szlachcie również rozsądku, a jeden z listów – prawdziwy (sic!) – w odpowiedzi na pismo Wielopolskiego brzmi niby korespondencja Izabeli Łęckiej, wyjęta z „Lalki”:
,,

Quelle belle réponse et je voudrais ajouter jak bardzo polska! Oh, je suis certaine que le marquis se rongeait les ongles de colère, et c'est bien fait pour lui, car je l'ai toujours trouvé assommant. Nie, nie, niech cały naród wywiozą lepiej en Sybérie ou jusque dans cette Kamchatka, ale z własnej woli mieć nas nie będą


– pisała hrabianka i jedna z ciotek Zygmunta Krasińskiego, co nie przeszkodziło jej miesiąc później wyjechać do Petersburga w poszukiwaniu zamożnego rosyjskiego arystokraty, który mógłby zostać mężem jej córki.

Koniec terroru Iwana Paskiewicza i powrót na scenę polityczną

Do wielkiej polityki Wielopolski wrócił po przełomowym dla historii XIX wieku oblężeniu Sewastopola. Dokładnie 11 września 1855 r. miasto upadło pod naporem połączonych wojsk francusko-brytyjskich, co stało się początkiem końca wojny krymskiej. Przegrana Rosji oraz śmierć cara Mikołaja I Romanowa (nie dożył wspomnianej klęski) i wstąpienie na tron Aleksandra II zwiastowały poważne zmiany na całym kontynencie. Rozpadł się porządek powiedeński, Wielka Brytania stała się na powrót największym światowym supermocarstwem, a na dodatek ruchy socjalistyczne i liberalne w Moskwie i Petersburgu zaczęły przybierać na sile.
Młody car zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji, a jedną z najbardziej palących kwestii stała się wówczas sprawa polska. Niezwykle słaba Rosja potrzebowała uspokojenia sytuacji na obszarze zaboru, więc znacznie złagodziła represyjną politykę okresu „nocy paskiewiczowskiej”. Terror Iwana Paskiewicza zakończył się ostatecznie w roku 1856 wraz z jego dziwną śmiercią. Mianowany na namiestnika Królestwa Polskiego został wtedy łagodny i kompromisowy z usposobienia książę Michaił Gorczakow. To właśnie on w 1861 r. porozumiał się z Aleksandrem Wielopolskim, liderem stronnictwa konserwatywnego i ugodowego, wspierającego pracę u podstaw.
Aleksander Wielopolski w 1862 roku na zdjęciu Karola Bayera (fot. wikimedia/ domena publiczna)
Aleksander Wielopolski w 1862 roku na zdjęciu Karola Bayera (fot. wikimedia/ domena publiczna)
W zamian za pomoc w uspokojeniu sytuacji w Polsce, przez którą przetaczały się od roku 1860 dziesiątki manifestacji i demonstracji politycznych, obiecał margrabiemu szerokie uprawnienia do przeprowadzania reform. Arystokrata zgodził się i został mianowany dyrektorem głównym prezydującym w Komisji Rządowej Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego.

„To człowiek bardzo twardy i być może ma uboczne, skryte myśli”

Ledwie kilka dni po objęciu stanowiska popełnił poważny błąd i naraził się całemu społeczeństwu, kiedy napisał „ustawę o zbiegowiskach”. Zakładała ona możliwość użycia siły wobec protestujących, jeżeli nie rozejdą się oni po trzech niezwykle donośnych uderzeniach w bębny, i została wdrożona nocą z 7 na 8 kwietnia. „Stosowne obwieszczenie rozplakatowano w Warszawie następnego ranka. Byłoby ono ogromnym zwycięstwem margrabiego, gdyby w istocie zapobiegło starciu” – pisał Stefan Kieniewicz w książce historycznej „Między ugodą a rewolucją (Andrzej Zamoyski w latach 1861–1862)”.
Na obrazie masakra bezbronnej ludności Warszawy, 8 kwietnia 1861 r. (fot. wikimedia/ Anonymous/ domena publiczna)
Na obrazie masakra bezbronnej ludności Warszawy, 8 kwietnia 1861 r. (fot. wikimedia/ Anonymous/ domena publiczna)
Niestety jej zapisy zastosowano ledwie kilka godzin później, kiedy na Placu Zamkowym Rosjanie ostrzelali bezbronny tłum w czasie manifestacji patriotycznej. Zginęło wówczas kilkaset osób, a kilka tysięcy uczestników zostało rannych. Margrabia nie spodziewał się rzezi. Natychmiast po otrzymaniu informacji wsiadł do karety z doktorem Tytusem Chałubińskim i ruszyli na miejsce, aby powstrzymać masakrę. Niestety ich powóz został otoczony przez Rosjan oraz obrzucony kamieniami przez warszawiaków. Nie dojechali na miejsce, a do Wielopolskiego – dotychczas szerzej nieznanego – zaczęto przylepiać łatę „zdrajcy”.
Nie ufano mu również w Moskwie – urzędnicy nie byli przekonani, jakie Polak rzeczywiście ma intencje i poglądy. „Wielopolski to człowiek bardzo twardy i być może ma uboczne, skryte myśli” – pisał, ledwie na kilka dni przed swoją śmiercią, Gorczakow do cara z ostrzeżeniem przed pokładaniem nadmiernych nadziei w Polaku.



To właśnie dlatego Jerzy Czech w swojej poezji, zaśpiewanej później rewelacyjnie przez Przemysława Gintrowskiego, komentował:
,,

Przez Plac Saski czerkieskie sotnie pędzą/ A przed Zamkiem sto ognisk dzisiaj płonie/ Jak pan robi to, Wasza Ekscelencjo,/ Że po każdej nienawidzą cię stronie?/ Pan, margrabio, nie myślisz na rozkaz, /Więc u cara toś już – podejrzany: / Nie uwierzy Petersburg ani Moskwa/ Polakowi, co własne ma plany.


Reformy i dokonania Aleksandra Wielopolskiego

Namiestnik, ciężko już wówczas chory, miał pełną rację – Wielopolski przy użyciu politycznego sprytu realizował swój własny, pozytywistyczny program. Zastępował carskich urzędników Polakami, polszczył i zakładał szkoły (m.in. stworzył Szkołę Główną, która istnieje do dziś pod nazwą Szkoła Główna Handlowa) oraz zaczął przeprowadzać reformy finansowe. Przywrócił również Radę Stanu Królestwa Polskiego, wprowadził reformujące i porządkujące system administracji ustawy o samorządzie gmin miejskich i wiejskich, powiatów i guberni.
Popiersie Aleksandra Wielopolskiego w Szkole Głównej Handlowej (fot. M.Tarnowski/ wikimedia)
Popiersie Aleksandra Wielopolskiego w Szkole Głównej Handlowej (fot. M.Tarnowski/ wikimedia)
Ponadto oczynszował chłopów oraz wprowadził równouprawnienie Żydów. To wszystko doprowadziło do sytuacji, w której ledwie po kilku miesiącach jego rządów Królestwo Polskie stało się najbogatszą, najlepiej rozwiniętą i zurbanizowaną prowincją rosyjskiego caratu. Zapewnił sobie tym wielkie uznanie, ale i nienawiść na dworze Aleksandra II. Nie bez wpływu na to pozostawał z pewnością jego stosunek względem carskich urzędników w Warszawie, których szczerze – i z wzajemnością – nie znosił oraz zwalczał.
Także niezwykle honorowe zachowania nie przysparzały mu sympatyków. Pod koniec roku 1861 – atakowany z obu stron – został zdjęty ze stanowiska i wezwany do złożenia wyjaśnień swoich decyzji w Petersburgu. Tajny rozkaz nakazywał, aby w razie oporu margrabiego aresztować, ale w ówczesnej stolicy Rosji wcale nie został wtrącony do lochu, lecz przesłuchany przez władcę. Niezwykle odważnie przedstawił monarsze wszelkie przypadki łamania prawa przez Rosjan, prowokowanie przez nich strzelanin i opowiedział o brutalnym pacyfikowaniu demonstracji. Zaimponował Aleksandrowi II i przekonał go, że kurs należy zmienić na łagodniejszy.

„Reprezentuję króla polskiego u rosyjskiego cesarza”

W Nowy Rok, kiedy jeszcze pozostawał w Rosji, został zaproszony na uroczysty bankiet organizowany przez cara. Kiedy składano władcy życzenia, Wielopolski – ku zdumieniu wszystkich obecnych – ustawił się nie wśród rosyjskich urzędników, ale pośród ambasadorów i posłów państw obcych. Zapytany przez ochmistrza dworu, co robi, odparł bez cienia wątpliwości: „Reprezentuję króla polskiego u rosyjskiego cesarza”. To zrobiło na zebranych dostojnikach i dyplomatach olbrzymie wrażenie.
Nie może dziwić, że w 1862 r. wrócił do kraju już nie jako urzędnik, ale naczelnik rządu cywilnego Królestwa Polskiego. Namiestnikiem został zaś wielki książę Konstanty Mikołajewicz, rodzony brat cara. Młody, mający zaledwie 35 lat, Rosjanin zaprzyjaźnił się z margrabią i okazywał bardzo przychylny stosunek do Polaków, więc autonomia Polski stale się zwiększała, a kraj zaczął się błyskawicznie modernizować. Nie było to niestety po myśli zarówno „czerwonych”, palących się do walki z zaborcą, jak i pokojowo nastawionych „białych”, wśród których Wielopolski miał wielu osobistych nieprzyjaciół.
To dlatego ich obu próbowano zabić – rosyjski arystokrata został postrzelony 3 lipca 1862 r. przez Ludwika Jaroszyńskiego. Przeżył, a sprawcę złapano i skazano na karę śmierci. Następnie wzięto na cel Wielopolskiego, w wyniku czego doszło do dwóch zajść, ale oba okazały się… komiczne. Pierwszy zamachowiec – Ludwik Ryll – strzelał z pistoletu tak nieudolnie, że margrabia obronił się i pobił atakującego przy użyciu… laski. Także następny zamach się nie powiódł – Janowi Rzońcy nie udało się bowiem dźgnąć zatrutym sztyletem arystokraty w powozie, ponieważ ów odchylił się do tyłu przy pchnięciu. Obaj przestępcy zostali skazani na śmierć i straceni.

„Czy połączona flota brytyjsko-francuska przybiła już pod Częstochowę?”

Mimo polepszającej się sytuacji ekonomicznej napięcie w kraju wzrosło do olbrzymich rozmiarów za sprawą stronnictwa „czerwonych”, które usilnie dążyło do rozpoczęcia walki zbrojnej. Tworzyli je przede wszystkim ludzie bardzo młodzi – Oskar Awejde miał w momencie wybuchu powstania 26 lat, Stefan Bobrowski – 23 lata, ks. Stanisław Brzózka – 31 lat, Ignacy Chmieliński – 26 lat, Jarosław Dąbrowski – 27 lat, Leon Frankowski – 20 lat, Agaton Giller – 32 lata, Konstanty Kalinowski – 25 lat, Zygmunt Padlewski – 27 lat, Bronisław Szwarce – 29 lat.
Mający ponad 60 lat w roku 1863 Wielopolski nie uważał ich za partnerów odpowiednich do rozmów i negocjacji. Prowadził je z pokojowo nastawionym stronnictwem „białych”; jego skład tworzyli przede wszystkim starsi działacze, którzy dobrze pamiętali m.in. klęskę powstania listopadowego i sami – jak np. hrabia Andrzej Zamoyski (nienawidzący Wielopolskiego za „pyszałkowatość” i uważający go za dorobkiewicza i „pariasa”, nie podawał mu ostentacyjnie ręki na spotkaniach) – brali w nim udział. Należał do nich również Leopold Kronenberg, jeden z najbogatszych ludzi w królestwie. „Biały bankier” był jednym z największych zwolenników działalności prowadzonej przez margrabiego. Jako jeden z nielicznych przywódców politycznych dostrzegał olbrzymi potencjał w prowadzonej przez naczelnika rządu polityce.
Nie każdy jednak potrafił zrozumieć, jakie cele przyświecają arystokracie, który miał przy tym wszystkim bardzo nieprzyjemny i trudny dla innych charakter – bywał arogancki, a jednocześnie brak mu było charyzmy i nie umiał zjednywać sobie społeczeństwa. Przykładowo na jednym ze spotkań – gdzie przekonywano go, aby poparł zryw – pozornie się zgodził, po czym z ironią zapytał, „czy połączona flota brytyjsko-francuska przybiła już pod Częstochowę”, czym doprowadził do furii obecnych na spotkaniu działaczy.

Bismarck o Wielopolskim. „Że go Polacy nie poparli, to się nigdy nie da wytłumaczyć”

Dokładnie 15 stycznia Aleksander Wielopolski popełnił najpoważniejszy błąd w swoim życiu, kiedy zdecydował się zorganizować wśród „czerwonych” brankę do carskiego wojska. Mieli oni trafić do rosyjskiej armii na nie mniej niż 15 lat. Margrabia próbował w ten sposób zapobiec wybuchowi powstania, które młodzi działacze planowali przeprowadzić nie wcześniej niż wiosną 1863 roku. Kiedy zarządzany przez nich Komitet Centralny Narodowy dowiedział się o decyzji, zdecydowano się – z przymusu – na natychmiastowe rozpoczęcie insurekcji. To doprowadziło do sytuacji, w której część powstańców nie miała nawet broni do walki i polskie oddziały ponosiły porażkę za porażką.
Mimo to Rosji i carskim urzędnikom w Warszawie nie zależało na szybkim zdławieniu oporu. Niektórzy z nich wręcz celowo sabotowali przyśpieszenie zwycięstwa – chodziło o to, aby znienawidzony przez nich, pozbawiający ich urzędów, stanowisk i pieniędzy Wielopolski nie mógł kontynuować swojej pracy, a sama Polska wykrwawiła się i została doprowadzona do ruiny. Takie rozwiązanie popierali również inni zaborcy, którym nie w smak była rosnąca w siłę i kwitnąca Polska, a przede wszystkim dążenie do uzyskania szerokiej autonomii Królestwa Polskiego przez margrabiego. Niezwykle mocnego poparcia takiej polityce udzielały przede wszystkim Prusy z Otto Bismarckiem na czele. Twórca odrodzonych Niemiec pisał po latach:
,,

Że myśmy nie życzyli powodzenia, a utrudniali dzieło Wielopolskiego, to łatwo zrozumieć, lecz że go Polacy nie poparli, to się nigdy nie da wytłumaczyć


– zauważał polityk po wielu latach w swoich pamiętnikach.

„Oto na widok znienawidzonego człowieka publiczność polska naraz poodkrywała głowy”

W kwietniu 1863 roku, kiedy powstanie styczniowe znajdowało się w jednym ze swoich najbardziej krytycznych momentów po ucieczce Ludwika Mierosławskiego oraz załamaniu psychicznym Mariana Langiewicza, Wielopolski podjął jeszcze jedną, desperacką próbę ratowania sytuacji. Dzięki osobistym kontaktom we Francji i Rosji wybłagał cara Aleksandra II o amnestię dla buntowników. Monarcha zgodził się i zażądał, aby Polacy w przeciągu miesiąca złożyli broń. Niestety nikt z dowódców insurekcji nie chciał nawet o tym słyszeć.
W lipcu 1863 r. załamany psychicznie – zarówno postępującą klęską powstania, jak i całą zaistniałym obrazem – Wielopolski wyjechał na zawsze z kraju do Drezna, a poruszającą scenę jego odjazdu opisał Ksawery Pruszyński:
,,

Podróżni na stacji w Aleksandrowie nie mogli podobno pojąć, dlaczego naraz dworzec obstawiono kordonem piechoty i żandarmów, dlaczego przy salonce pociągu idącego ku Otłoczynowi i granicy pruskiej stanęli zbrojni pruscy policjanci, czym uzasadnić zdenerwowanie oficerów, niepokój żołnierzy? Przy trzecim dzwonku – ostatnim sygnale odejścia pociągu – wszystko stało się jasne. W otoczeniu rodziny, w towarzystwie zaufanego człowieka Rządu Narodowego – także dla bezpieczeństwa – ukazała się dobrze znana, ciężka, rozlana tuszą w ostatnich chorych miesiącach postać Wielopolskiego. Poznano szerokie ramiona, silny kark i wielką głowę buldoga. Tłumem poszedł szept: «Margrabia...» I wtedy stało się coś, czego ani delegat powstańczy, ani rodzina Wielopolskiego, ani późniejsi historycy polscy nie mogli zrozumieć. Oto na widok znienawidzonego człowieka publiczność polska naraz poodkrywała głowy. Na małym dworcu w lipcowy ranek nastało przeraźliwe milczenie, słychać było tylko sapanie lokomotywy, brzęk ostróg żandarmskich i kroki, ostatnie kroki, jakie stawiał ten człowiek na ziemi polskiej (...). Być może było to nagłe przeczucie, jak straszliwa klęska narodowa nastaje właśnie z upadkiem i odejściem tego człowieka. Pod jej brzemieniem istotnie marniały potem trzy pokolenia polskie


Pisarz mocno zaakcentował jednocześnie swój krytyczny stosunek do powstania styczniowego i narodowych przywar: „Ci, co znają Wielopolskiego, wiedzą, że jemu jednemu nie było to dziwne i jemu jednemu było to teraz bezgranicznie, ogromnie obojętne. Wielopolski wiedział, że Polska daje władzę, uznanie, szacunek, miłość za życia tylko mydłkom, bufonom, warchołom, zajazdowiczom i silnogębskim, tym, co kadzą, cmokają i, broń Boże, nie tykają narodowych ran”.
Epitafium Aleksandra Wielopolskiego w Kościele św. Ducha i Matki Boskiej Bolesnej w Młodzawach Małych (fot. Jarosław Roland Kruk / Wikipedia/ CC-BY-SA-3.0)
Epitafium Aleksandra Wielopolskiego w Kościele św. Ducha i Matki Boskiej Bolesnej w Młodzawach Małych (fot. Jarosław Roland Kruk / Wikipedia/ CC-BY-SA-3.0)
Rację Pruszyński miał jednak jedynie częściowo, ponieważ Wielopolskiemu wcale nie było wszystko jedno. Po upadku powstania styczniowego załamał się psychicznie. Nazywany dawniej „żelaznym człowiekiem” arystokrata wielokrotnie zamykał się w swoim apartamencie i po prostu płakał. Nie podniósł się już nigdy, a w 1867 r. – kiedy car zlikwidował ostatecznie autonomiczne Królestwo Polskie i zostało ono wchłonięte bezpośrednio do Rosji – próbował odebrać sobie życie. Zmarł 30 grudnia 1877 r., opuszczony przez wszystkich, a jego wielkość docenili dopiero kilka dekad później Roman Dmowski i Józef Piłsudski. Ten ostatni, zauważając poważne wady margrabiego – ludzkie zimno, arogancję i wyniosłość – pisał jednocześnie: „Największe imię to margrabia! Chciałem go kochać za wielkość, bo miał dumę i godność swojego narodu” – pisał przyszły Marszałek o człowieku, którego nazwano kiedyś „Wokulskim polityki”. Nadzwyczaj trafnie.

Rafał Sroczyński
Więcej na ten temat