Lou Reed był jedną z najbardziej wyróżniających się postaci w historii muzyki rockowej, królem „aksamitnego podziemia”. Wierzył, że idąc pod prąd, pociągnie za sobą miliony. Jego kariera była pełna wzlotów i upadków. Wszystkie te doświadczenia ukształtowały go jako artystę kompletnego.
Lewis Allan Reed (Lou Reed) urodzony 2 marca 1942 r. przejawiał fascynację muzyką od dziecka. Przykładając ucho do radioodbiornika, zasłuchiwał się w dźwiękach popularnej wówczas muzyki jazzowej, bluesowej i rockandrollowej. Jako nastolatek poczuł, że może spełniać się jako twórca. Dość szybko rozpoczął samodzielną naukę gry na gitarze. Pisał również teksty piosenek.
Reed nie chciał jednak robić tego tylko dla siebie – zależało mu na tym, by usłyszeli go inni. Początkowo zadowalał się skromną publicznością w szkole średniej, występując w takich zespołach jak: The Valets, Tretoads, The Shades i The Jades, z którym nagrał pierwsze single: „So Blue” oraz „Leave Her For Me”. Z czasem stał się prawdziwą gwiazdą.
Znajomość z Johnem Cale’em
Pod koniec lat 60. Reed przeprowadził się do Nowego Jorku, gdzie zaczął studiować poezję. Lekcje pod okiem słynnego pisarza Delmore’a Schwartza nauczyły go, jak za pomocą prostych słów przekazywać nawet najbardziej skomplikowane emocje. Umiejętność ta okazała się niezwykle przydatna w pierwszej pracy Reeda w wytwórni Pickwick Records, gdzie presja pisania jak największej liczby piosenek w krótkim czasie była ogromna. Reed wywiązywał się ze swojego twórczego obowiązku perfekcyjnie, czym szybko zwrócił na siebie uwagę pracującego tam muzyka Johna Cale’a.

Cale dostrzegł w Reedzie kogoś, z kim można dokonać rzeczy wielkich. Obydwaj artystycznie się uzupełniali, przejawiając te same zainteresowania muzyczne i wyobrażenia twórcze. Postanowili nawiązać współpracę i wynajęli razem mieszkanie na Lower East Side, gdzie grali długie i wyczerpujące sesje. W końcu zdecydowali się założyć zespół. Najpierw nazwali go The Warlocks, potem The Falling Spikes, aż w końcu ochrzcili go jako The Velvet Underground.
Co połączyło Lou Reeda z Andym Warholem?
The Velvet Undergound od początku wyróżniali się unikalnym brzmieniem. Nic więc dziwnego, że pewnego wieczoru w Café Bizarre na Greenwich Village zauważył ich asystent samego Andy’ego Warhola, Gerard Malanga. Mężczyzna dostrzegł w muzyce zespołu podobieństwo do sztuki króla pop-artu. Warhol zdecydował się na współpracę z muzykami. Zapewnił im kontrakt płytowy oraz pomógł skompletować zespół, dołączając do niego charyzmatyczną niemiecką wokalistkę Christę Päffgen o pseudonimie artystycznym Nico. Po drobnych zmianach personalnych The Velvet Undeground byli gotowi na to, by wydać swój debiutancki album.

Banan, który miał zrewolucjonizować świat muzyki
Krążek „The Velvet Underground & Nico” to legendarny materiał pełen eksperymentalnych i psychodelicznych kompozycji. Album ten do dziś przywołany jest przez współczesnych artystów jako motor ich twórczości. Tuż po wydaniu 12 marca 1967 r. nie dostrzeżono w nim jednak potencjału. Sukcesu nie zagwarantowała nawet okładka zaprojektowana przez samego Warhola przedstawiająca żółtego banana. Kompozycje na płycie uznano za zbyt awangardowe, by mogły przekonać do siebie rzesze słuchaczy.

Tak jak dziś stacje radiowe chętnie grają m.in. singlowe „Sunday Morning” czy „All Tomorrow’s Parties”, tak w latach 60. utwory te pozostały niemal niezauważone. Reed winił za tę klęskę Warhola, który namawiał zespół do niszowego grania, podczas gdy Reed wierzył, że kluczem do sukcesu jest bardziej przystępny, komercyjny materiał. Konflikt między artystami doprowadził do rozwiązania między nimi umowy w sierpniu 1972 r., a także odejścia z zespołu Nico. Odtąd The Velvet Underground mieli działać na własną rękę.
Współpraca z Davidem Bowiem
Niestety kolejne płyty grupy, choć były lżejsze w odbiorze, spotkał podobny los co „The Velvet Underground & Nico”. To zniechęciło Reeda do dalszej pracy i w 1972 r. muzyk opuścił The Velvet Underground, kilka miesięcy później wydając swój pierwszy solowy krążek zatytułowany po prostu „Lou Reed”. Wtedy spotkał na swojej drodze Davida Bowiego, który pamiętając Reeda z The Velvet Underground, postanowił zaopiekować się jego karierą. Wyprodukował jego drugi album „Transformer”, który stał się prawdziwym hitem za sprawą takich utworów jak „Perfect Day” czy „Walk on the Wild Side” – dziś uchodzących za sztandarowe w dorobku artysty.

Reedowi nie udało się już powtórzyć sukcesu „Transformera”, a lata 70. upłynęły mu pod znakiem wielu komercyjnych porażek. „Berlin” (1973) czy „Rock’n’roll Animal” (1974) nie były płytami, nad którymi szczególnie się pochylano. Być może właśnie te niepowodzenia spotęgowały coraz większe uzależnienie Reeda od narkotyków i alkoholu, sprawiając, że słabł zarówno jako człowiek, jak i artysta.
Powrót dobrej passy
Dopiero w latach 80. Reed odzyskał dawną formę, wydając m.in. entuzjastycznie przyjęty album „The Blue Mask” (1982) czy wybitny „New York” (1989), który uchodzi za jeden z najlepszych w jego karierze. Łącznie Reed nagrał 20 albumów solowych, z których ostatni, „Hudson River Wind Meditations” wydany w 2007 r., zawierał wpływy muzyki ambientowej. To pokazuje, że Reed wciąż pragnął rozwijać się jako artysta i opowiadać się światu na nowo, zamiast tkwić w tym samym muzycznym punkcie.
Lou Reed nagrywa płytę z Metalliką
Ostatnim przejawem działalności Lou Reeda była współpraca z Metalliką przy ich płycie „Lulu” z 2011 r., która – wbrew oczekiwaniom – okazała się kompletną porażką. Uznano, że zachrypły, do bólu przygnębiający i znudzony głos Reeda nie współgra z hałaśliwą muzyką metalowej grupy. Zupełnie inaczej o „Lulu” wypowiadał się David Bowie, który – zgodnie z tym, co wyjawiła żona Reeda – uznał tę płytę za największe dzieło twórcy. To wciąż jednak jedna z nielicznych pozytywnych recenzji tego albumu.

82. rocznica urodzin Lou Reeda
Trudno powiedzieć, czy Lou Reed odszedł jako artysta spełniony. W ostatnich latach życia coraz bardziej odsuwał się od muzyki, skłaniając się ku innym pasjom, m.in. fotografii. Jego pogarszający się stan zdrowia sprawiał jednak, że na coraz mniej rzeczy starczało mu sił. W obliczu diagnozy, jaką był rak wątroby, jedyną nadzieją okazał się przeszczep organu, który ostatecznie – po kilku miesiącach – nie przyjął się.
Lou Reed zmarł 27 października 2013 r. w wieku 71 lat. Do samego końca trwała przy nim jego ukochana żona, Laurie Anderson.