Janina z Warszawy to kolejna uczestniczka uwielbianego przez widzów programu „Sanatorium miłości”. Kuracjuszka dała się poznać publiczności jako niezwykle optymistyczna i dynamiczna kobieta. W wywiadzie z nami zdradziła między innymi, jak wygląda jej definicja idealnego małżeństwa.
Udział w „Sanatorium miłości” dał mi...
Pewność siebie. Bardzo obawiałam się tego, że kamery będą wprawiały mnie w zakłopotanie, a jednak było inaczej. Dwa, trzy dni i człowiek o wszystkim zapomina. Realizatorzy byli bardzo mili i cierpliwi. Wszyscy nas doceniali i komplementowali, mówili: „fajnie sobie radzisz”. Wspaniała okazała się również prowadząca, czyli Marta Manowska. Nie da się ukryć, że jest to kobieta, która potrafi słuchać – człowiek się przed nią otwiera. Nie wspominałam o tym wcześniej, ale ja zgłaszałam swój udział już po czwartej edycji. Chciałam wystąpić w piątej odsłonie show, ale nie było mi to dane. Stwierdziłam, że chyba nie ma już szans, ale jakiś czas później dostałam telefon i proszę bardzo – jestem w szóstej edycji! Może to było przeznaczenie? Jak już otrzymałam propozycję, to zaczęłam się wahać, mówię do siebie: „Iść czy nie iść, iść czy nie iść?”. Po chwili namysłu zdałam sobie sprawę, że to wszystko było po coś, to palec Boży i widocznie jest tam ktoś, kto na mnie czeka... Szybko zaczęłam więc przygotowania; fryzjer, kosmetyczka, przegląd szafy... Zależało mi na tym, aby dobrze się zaprezentować.
Z drugiej strony, jeśli nie miłość, to może koleżeństwo, przyjaźń na całe życie? To też jest bardzo cenne. Ja mówię tak: „Jeśli miłość ma być fałszywa, to ja jej nie chcę, już się na coś takiego nie godzę”. Ja muszę być pewna, że to jest „to”, nie chcę żadnego lawirowania i niejasności. Doświadczyłam już raz w swoim życiu takiej sytuacji, w której pan nie mógł się zdecydować na jedną kobietę. Na pewno nie godzę się na żadne dojazdy – albo mieszkamy u mnie, albo u partnera. Trzeba być razem i wspólnie ciągnąc ten wózek życia. Zależy mi na tym, aby razem iść w radościach i smutkach, trzymać się za ręce i czuć tę pozytywną energię, wspierać się. Zawsze rozczulają mnie widoki starszych, zakochanych ludzi. W życiu nie chodzi o piękne słówka „kocham cię”, ale o czyny.
Ważny jest dotyk, zaangażowanie, patrzenie w jedną stronę. Nie chcę żadnych przelotnych i nic nieznaczących relacji. To nie jest dla mnie. Musimy być dla siebie całym światem. Mam swoje lata i nie zgodzę się być z kimś jedynie dlatego, że on tylko mnie chce. To już mi nie wystarczy. Chcę być z mężczyzną, który mnie kocha, który o mnie się troszczy i nie pozwoli mi nigdy odejść.
Swój dzień zaczynam od...
Przywitania się z moją mamą, rozłożenia leków. Po wspólnym śniadaniu szybka kawusia. Następnie zerkam do telefonu i na Facebooka. Muszę być na bieżąco z nowymi trendami i wydarzeniami. Kiedyś media społecznościowe służyły mi jedynie do spisywania przepisów kulinarnych, porad internautów. Czerpałam z nich również wiedzę o aktualnych wydarzeniach w moim mieście. Teraz sprawdzam na bieżąco komentarze dotyczące programu „Sanatorium miłości”. Bardzo mnie interesuje, jak ludzie na nas reagują, no i czytam komentarze dotyczące mojej osoby. Pozytywne treści mnie radują, a negatywne dają do myślenia. Tych miłych i ciepłych słów jest bardzo dużo! Czasami tak sobie myślę: „Czym ja sobie zasłużyłam na to?”. Później robię drugą kawkę i oddaję się krótkim pogaduszkom telefonicznym z koleżankami. Często rozmawiam z moją współlokatorką z programu, Gosią. Wspieramy się i dużo śmiechu nastraja nas na dobry dzień.

Najbardziej żałuję...
Straconych lat, takiej wegetacji. Było mi na pewno wygodnie tak żyć, bez stresu – ja nie uczestniczyłam w życiu męża, w jego sukcesach czy kłopotach, biznesach. On miał twarz pokerzysty, nie uzewnętrzniał się. Był bardzo stonowany, rzadko chwalił – kiedy dziecko dostawało piątkę, to pytał: „A dlaczego nie szóstka?”. Był niezwykle wymagający, nie tylko wobec innych, ale także dla siebie. Stres odreagowywał na wyścigach konnych.
Przyznam szczerze, że na początku naszej znajomości ja też raz zagrałam, obstawiałam dwa koniki, które najbardziej przypadły mi do gustu i wygrałam... Na tamte lata to była spora suma – 6 tysięcy, które przeznaczyłam na opłacenie prawa jazdy. Moja mama była w szoku, powiedziała, że źle zainwestowałam pieniądze. A ja uważam, że dobrze zrobiłam i jestem z tego dumna. Dziś jeżdżę samochodem i świetnie sobie radzę.
Nie przepadam za...
Końmi. Uważam, że konie poniekąd zabrały mi męża i ojca moich dzieci.
Małżeństwo to dla mnie...
Przede wszystkim pełne zaufanie i patrzenie w jednym kierunku. Oczywiście są także kompromisy, ale nie do końca to uznaję, bo ja np. lubię morze, a mój mąż góry i co wtedy? Spotykamy się w Łodzi? No nie... Wówczas żadne z nas nie będzie w pełni zadowolone. Wspaniałe będzie jedynie to, że będziemy razem. Ponadto mężczyzna musi być lojalny, bo jak wybieramy siebie, to przecież nie na chwilę, a na całe życie... Ja dopuszczam tylko poważną relację.
Najlepiej, aby te dwie osoby były ze sobą zgodne... Ja mam ogromny apetyt na życie. Sytuacja na świecie jest taka, jaka jest, trzeba działać i korzystać z życia! Każdy dzień jest nam darowany i za to dziękujmy. Moja mama jest ode mnie 17 lat starsza, czasami tak na nią patrzę i wspominam, jak wyglądała, będąc w moim wieku. Oglądam zdjęcia, porównuję ją z tym, jak wygląda teraz i widzę przepaść. Wtedy była taka piękna (teraz też jest urokliwą starszą panią), miała pofarbowane włosy, iskrę w oku, dużo energii. Patrząc na to zdjęcie, wspominam pobyt w Norwegii u mojego syna. Było wspaniale. Czas tak szybko ucieka, co to jest to 17 lat? To chwila... Jeszcze ta pandemia, która zabrała nam wszystkim trzy lata życia... Ja już nie chcę czekać, pragnę żyć pełną piersią. Teraz albo nigdy.

Samotność we dwoje czy życie bez partnera?
Ani jedno, ani drugie. Na pewno nie zgodziłabym się na bylejakość – albo jesteśmy dla siebie, albo wysiadaj z mojego pociągu.
Poczułam się spełniona, gdy...
Ponownie poszłam do pracy i po latach uzależnienia finansowego dostałam pierwszą wypłatę. Poczułam się spełniona także wtedy, gdy otrzymałam uśmiech i wsparcie od młodych dziewczyn z mojej pracy. Pracowałam w dziekanacie wyższej szkoły na wydziale kosmetologii i dużo się tam nauczyłam. Ja tak troszkę matkowałam tym studentkom, z jedną nawet utrzymuję kontakt do tej pory. A z moją młodą koleżanką, która wprowadzała mnie w arkana nowinek technologicznych i w pracę biurową, jestem zaprzyjaźniona.
Trzy rzeczy, które zabrałabym na bezludną wyspę to...
Wzięłabym mamę. Nie ukrywam, że miło byłoby zabrać ukochanego, ale jeśli się taki nie pojawi, to zabrałabym starszego syna – bo dobrze jest mieć obok siebie osobę, która jest oddana całym sercem. Do tej listy dodałabym jeszcze psa. Uważam, że pies to przyjaciel człowieka i na stare lata wyciągałby nas na spacery.

Moje ulubione miejsce na Ziemi to...
Polskie morze. Jeszcze przed pandemią planowałyśmy z moją mamą sprzedaż nieruchomości. Chciałyśmy przeprowadzić się do Trójmiasta, a dokładniej do Gdyni. Mam tam trzy koleżanki, a poza tym z Gdyni szybko dojechałabym do Gdańska, później już tylko samolot i jestem u mojego syna w Norwegii – miałby nas pod ręką. Lubię Trójmiasto. Spacer brzegiem morza mnie uspokaja, jednak w tej chwili moja mama nie nadaje się do żadnych przeprowadzek.
Mój ulubiony sport to...
Zdecydowanie rower. Jeżdżąc nim, czuję się bezpiecznie. Wiatr we włosach daje poczucie wolności. Kiedyś spróbowałam także rolek, ale zaliczyłam kilka upadków, co trochę mnie zraziło. Chętnie biorę kije i szybki spacer w lesie buduje moją kondycję. Dołączyłam do grupy zapaleńców nordic walking. Oprócz tego mam jeszcze słabość do tańca!
Kiedyś trenowałam tango argentyńskie z kolegą, który niestety nie jest teraz w dobrej formie – rozchorował się. Muszę przyznać, że odwiedzam go czasem i dużo rozmawiamy. Wiem, że ma jeszcze jedno życzenie i zamierzam je spełnić. Planuję zabrać go na salę taneczną, aby mógł choć usiąść i poobserwować, jak trenują inni. Chcę, żeby raz jeszcze poczuł tę szczególną energię, przypomniał sobie dawne chwile. Wypijemy wspólnie herbatkę, tak jak robiliśmy to kiedyś. Nic nie jest nam dane na zawsze, dlatego cieszmy się każdym dniem...

AZG