Zdzisława Sośnicka to ikona polskiej piosenki. Utwory, które wylansowała, do dziś chwytają za serce. Artystka jednak wiele lat temu zniknęła ze sceny. Przestała koncertować, udzielać wywiadów. Teraz zrobiła wyjątek dla Mariusza Szczygła w programie TVP Info „Rozmowy (nie)wygodne”.

Miała dość życia na walizkach
Dwie dekady temu wokalistka niespodziewanie postanowiła zakończyć karierę, ale nie żałuje swojej decyzji.
– Moim największym marzeniem było wyjść na scenę i kontrolować to, co robię. I ktoś mi powiedział: „nie rób tego”. Ktoś mądry. Jakość była dla mnie zawsze sprawą najważniejszą – jakość utworu, dźwięku, muzyka, tekst – mówi piosenkarka. – Moje życie było dość skomplikowane przez dwadzieścia parę lat. Polegało na wyjazdach. Nie potrafiłam się przywiązać do żadnego miejsca, bo za chwilę wyjeżdżałam. Poczułam niedosyt, zastanawiałam się, czy potrafię gdzieś zamieszkać na stałe, i zaczęłam szukać takiego miejsca. Poza tym lata 90., zmiana ustrojowa, na którą bardzo, bardzo czekaliśmy, wprowadziła sytuację, w której bylejakość była wszechobecna, zwłaszcza w moim zawodzie. Nikt już nie chciał mnie z zespołem albo z orkiestrą symfoniczną, tylko samą – opowiada Sośnicka.

Nie wierzyła, że umie śpiewać
Artystka miała taki okres w życiu, w którym uważała, że to nie ona śpiewa.
– W pewnym momencie myślałam, że jestem medium. Że przepływa przeze mnie czyjaś energia. Gdy śpiewam. Absolutnie nie wyobrażałam sobie, że potrafię to wszystko robić. Nie umiałam tego ogarnąć – wyznaje szczerze. Pojawiał się u niej lęk. – Że to się któregoś dnia skończy, bo ta energia przestanie płynąć – dodaje.

„Śmierć Wodeckiego była bez sensu”
Zdzisława Sośnicka bardzo przeżyła śmierć Zbigniewa Wodeckiego, z którym śpiewała wielki przebój „Z tobą chcę oglądać świat”. Artysta zmarł w maju 2017 r. w wyniku udaru mózgu przebytego po operacji kardiologicznej.
– Jego śmierć była bez sensu. Nie wyobrażałam sobie, że mogę skończyć tak jak on – stwierdza smutno artystka. Piosenkarka przyznaje, że Wodecki za dużo pracował. – Tydzień przed operacją opowiadał, że jedzie do jakiegoś miasteczka malutkiego i będzie śpiewał z półplaybackiem, bo on śpiewał na żywo. Mówię: „Zbyszek, jesteś w takim stanie, że nie powinieneś jechać”. A on: „Ty wiesz, ja jestem dla nich jak Lennon, ja muszę” – wspomina Sośnicka.