Artur Orzech od lat jest nierozerwalnie związany z muzyką. A ten rok jest dla niego wyjątkowy. Nie dość, że doczekał się drugiego syna, to ponownie został gitarzystą zespołu Róże Europy. W rozmowie z tvp.pl podzielił się swoimi marzeniami oraz refleksjami o Eurowizji z perspektywy komentatora konkursu w Polsce, a także spojrzeniem na program „Szansa na sukces”, podkreślając jego wpływ na uczestników i ich dalszą drogę muzyczną.
Rozmowę z Arturem Orzechem z 9.01.2025 r. przypominamy z okazji narodzin jego drugiego syna. W imieniu całej redakcji TVP.pl serdecznie gratulujemy!
Paulina Gerasik: To wyjątkowy czas dla Pana – niedawno ogłosił Pan radosną nowinę, że po raz drugi zostanie ojcem. Jakie emocje towarzyszą Panu w związku z powiększeniem rodziny?
Artur Orzech: Czuję się doskonale. Jak łatwo się domyślić, na ten moment czekałem od dłuższego czasu – a właściwie na te momenty, bo to nasze drugie dziecko. Jak mawia mój serdeczny kolega, Piotr Bukartyk: „Lepiej późno niż… za późno”. Przede mną jeszcze sporo życia, przynajmniej taką mam nadzieję. Liczę również na to, że uda mi się wychować moje dzieci na porządnych ludzi. Krótko mówiąc, jestem bardzo szczęśliwy.
Czy wiadomość o powiększeniu rodziny wpłynie w jakiś sposób na Pana życie zawodowe? Jakie ma Pan plany na 2025 rok?
Moje plany zawodowe nie zmieniają się w sposób radykalny. Nadal współpracuję z Telewizją Polską, czekają nas nagrania kolejnych odcinków programu „Szansa na sukces”. Poza tym liczę na kontynuację projektów związanych z Eurowizją, zarówno tą dorosłą, jak i młodzieżową. Mam również nadzieję, że spotkamy się w Opolu.
Druga część mojego życia zawodowego, związana z radiem, także będzie kontynuowana. Mamy dopiero początek roku, więc część moich planów jeszcze się kształtuje i będą one potwierdzone dopiero w kolejnych miesiącach. Nie chcę wyprzedzać faktów, bo jestem osobą zorganizowaną i wolę mówić o konkretnych sprawach, a nie o odległych planach, które mogą ulec zmianie. Z pewnością „Szansa na sukces” oraz realizacja wiosennej ramówki to moje główne zawodowe przedsięwzięcia na ten rok.

Mam także plany związane z pracą konferansjerską. Jeśli czas pozwoli – po narodzinach drugiego syna – chciałbym wrócić na scenę. Już 10 stycznia z zespołem Róże Europy zagramy duży koncert na Torwarze w Warszawie. W styczniu i lutym czekają nas kolejne koncerty halowe. Choć mam teraz sporo obowiązków, wracam do muzyki, bo Róże Europy to w końcu część mojego życia.
Do Róż Europy powrócił Pan w 2023 roku. Co skłoniło Pana do podjęcia tej decyzji?
Ta decyzja miała dwa główne powody. Po pierwsze, wraz z Piotrem Klattem, wokalistą i liderem zespołu, założyłem tę grupę. W 2023 roku obchodziliśmy 40-lecie zespołu i umówiłem się z Piotrem, że wrócę na tę okazję, by zagrać specjalny koncert – w prawie oryginalnym składzie, sprzed 40 lat, w warszawskiej Stodole. Początkowo miało to być tylko jedno wydarzenie, ale okazało się, że czekają nas kolejne duże koncerty. Od tego czasu, jeśli tylko mogę, wracam do zespołu. Odrobiłem lekcje z nowoczesnej technologii estradowej i, ku mojemu zaskoczeniu, wciąż pamiętam, jak się gra na gitarze. To przyjemny powrót – zarówno zawodowo, jak i towarzysko, zwłaszcza że gramy teraz w składzie bliskim naszym korzeniom – prawie oryginalnym. To sentymentalny powrót do moich muzycznych początków.
Zauważył Pan jakieś zmiany w swoich preferencjach muzycznych na przestrzeni lat? Jakie gatunki muzyczne wciąż Pana inspirują?
Muzyka zawsze była nieodłącznym elementem mojego życia – zarówno zawodowego, jak i prywatnego. Wychowałem się na rocku i muzyce alternatywnej, co jest oczywiste, ale nie ograniczam się tylko do tych gatunków. Uważam, że dobry dziennikarz muzyczny musi być na bieżąco z różnorodnymi nurtami i znać to, co dzieje się na rynku – zarówno w kontekście wydawniczym, jak i popularności. Dlatego staram się poszerzać swoje zainteresowania poza muzykę, która towarzyszyła mi od młodości i ma dla mnie szczególne znaczenie, by być świadomym wszelkich zmian i trendów w muzycznym świecie.
Moje doświadczenie związane z graniem w zespołach stanowiło fundament mojej kariery dziennikarskiej. Z czasem pojawiły się festiwale w Opolu, Eurowizja… Wszystko, co robię w mediach, jest nierozerwalnie związane z muzyką, która stanowi integralną część mojego życia. Oczywiście rodzina ma w nim najważniejsze miejsce, ale muzyka odgrywa w nim bardzo istotną rolę.
W swojej pracy miał Pan styczność z różnymi artystami, zarówno w roli komentatora, jak i prowadzącego. Co sądzi Pan o młodszych pokoleniach artystów, które wchodzą na rynek muzyczny? Co powinny zrobić, by odnieść sukces na tak dynamicznie zmieniającym się rynku?
Gdybym znał proste recepty na sukces w danym czasie czy dekadzie, pewnie siedziałbym teraz w basenie na Karaibach, a pani łączyłaby się ze mną satelitarnie. Niestety, takich łatwych rozwiązań nie ma, bo to, co działa w jednym okresie, może nie sprawdzić się w kolejnym. Warto też rozróżnić, czy mówimy o sukcesie na rynku krajowym, czy międzynarodowym, bo to zupełnie różne skale.
Polska ma wielu artystów, którzy odnoszą międzynarodowe sukcesy, zwłaszcza w operze, jazzie czy muzyce klasycznej. Przykłady Jana Kiepury oraz naszych wybitnych śpiewaków, cenionych na całym świecie, stanowią dowód na to, że mamy talenty, które zasługują na globalne uznanie. Jeśli natomiast chodzi o muzykę popową czy rozrywkową, to tutaj nie dostrzegam jeszcze wielu przełomów. Oczywiście, sukcesy takich artystów jak Dawid Podsiadło czy Sanah, którzy przyciągają tłumy na koncerty w Polsce, są bez wątpienia ogromnym osiągnięciem. Zapełnienie Stadionu Narodowego w Warszawie to jednak coś innego niż wypełnianie stadionów na całym świecie, jak robią to zespoły takie jak AC/DC. Warto zatem patrzeć na to z odpowiedniej perspektywy. Na rynku krajowym mamy wiele wybitnych postaci w muzyce pop, ale na skalę światową jeszcze nie doczekaliśmy się artysty, który dorównałby takim gigantom jak Michael Jackson czy Celine Dion.
Pracując przy „Szansie na sukces”, ma Pan okazję spotkać wielu utalentowanych ludzi. Jakie momenty z prowadzenia programu zapadły Panu szczególnie w pamięć? Czy jest jakaś sytuacja, która szczególnie Pana poruszyła?
„Szansa na sukces” to program, który nie przestaje nas zaskakiwać. Prawda jest taka, że nie mamy pojęcia, kto wygra w danym odcinku, ani kto zgłosi się na casting. Muszę jednak powiedzieć, że jednym z największych pozytywnych zaskoczeń jest to, jak wielu młodych ludzi, którzy pojawiają się w naszym programie, później odnosi sukcesy – zwłaszcza w Opolu. Rywalizacja w „Szansie na sukces” nie kończy się na wygranej w odcinku – to dopiero początek. Zwycięzcy mają szansę wystąpić w koncercie Debiutów, a niektórzy z nich zdobywają tam nagrody. To dowód, że program daje im szansę na rozwój kariery. Często osoby, które nie wygrywają, podejmują decyzję o powrocie do śpiewania, co bywa dla nich prawdziwym przełomem.
Warto też zauważyć, że „Szansa na sukces” to program, w którym pielęgnujemy relacje rodzinne. Często uczestnicy przyjeżdżają z bliskimi, co tworzy atmosferę wsparcia i bliskości. To nie jest konkurs, w którym liczy się tylko perfekcyjny śpiew. My pokazujemy ludzi, którzy po prostu kochają muzykę i chcą dzielić się swoją pasją. Dla niektórych z nich to może być krok ku dalszej karierze, dla innych – po prostu wspaniała okazja, by zaśpiewać przed szerszą publicznością. W programie staramy się nie koncentrować wyłącznie na wyniku, ale na tym, co dla uczestników naprawdę ważne – ich miłości do muzyki.

Zatem „Szansa na sukces” daje uczestnikom wsparcie, które pomaga im kontynuować karierę po programie?
Tak, myślę, że dla wielu uczestników program jest nie tylko sprawdzianem emocjonalnym i psychicznym, ponieważ to występ przed ogromną publicznością, ale również impulsem do podjęcia decyzji o dalszej drodze zawodowej. Często widzimy młodych ludzi, którzy w wieku maturalnym zastanawiają się nad wyborem studiów, albo tych, którzy są w trakcie nauki na studiach i nie do końca wiedzą, czy ich przyszłość ma być związana z muzyką. Udział w programie bywa punktem zwrotnym, który pomaga im określić, czy chcą kontynuować naukę w akademii muzycznej, czy może postawić na karierę muzyczną. Uważam, że sama obecność w „Szansie na sukces” często wpływa na ich decyzje życiowe, pomagając im podjąć ważny krok w stronę muzyki.
Nieocenione jest także wsparcie rodziny, o którym Pan wspomniał. Widoczny jest tu przykład Staśka Kukulskiego, który podkreśla, jak wielką rolę odgrywają w jego muzycznej drodze bliscy.
Tak, to rzeczywiście kluczowy aspekt, zwłaszcza w jego wieku. Wsparcie najbliższych ma ogromne znaczenie, ale w przypadku Staśka warto dodać, że nie tylko rodzina mu pomaga, ale również jego talent jest niezwykle obiecujący. To połączenie pasji do śpiewania z naturalnym darem do muzyki daje ogromny potencjał. Jeśli nie zostanie to kiedyś zmarnowane, Stasiek może stać się naprawdę wielkim artystą.
Po wielu latach pracy przy Eurowizji, jakie zmiany zauważył Pan w tym konkursie?
Eurowizja przeszła ogromną ewolucję od swojego powstania w 1956 roku, ale jej fundament, czyli rywalizacja wokalna reprezentantów różnych krajów, pozostał niezmieniony. Z biegiem lat zmieniały się jednak liczne aspekty tego konkursu, takie jak liczba uczestników, technologie wykorzystywane podczas występów oraz sama organizacja wydarzenia. Eurowizja stara się nadążać za duchem czasu, dostosowując się do zmieniających się realiów społecznych, technologicznych i obyczajowych. Choć ewolucja konkursu jest zdecydowanie pozytywna, niektóre zmiany, jak modyfikacje zasad głosowania, mogą budzić kontrowersje i nie zawsze wpływają korzystnie na przejrzystość konkursu. Niemniej jednak Eurowizja wciąż przyciąga milionową publiczność, co świadczy o jej niezmiennej popularności. Krótko mówiąc – konkurs ewoluuje, ale trudno oczekiwać, by pozostał niezmienny.
Czy mógłby Pan zdradzić, jak się przygotowuje do tego wydarzenia jako komentator?
Jako komentator Eurowizji mam wieloletnie doświadczenie, które pozwala mi dobrze rozumieć specyfikę tego konkursu. Moje przygotowania nie opierają się na intensywnym studiowaniu materiałów, lecz na uważnym śledzeniu finałów narodowych i preselekcji. Oglądam także festiwal w San Remo, który, jak Państwo zapewne wiedzą, trwa kilka dni, często do późnych godzin nocnych. Dzięki internetowi mogę teraz śledzić takie wydarzenia, co kiedyś było niemożliwe, i dzięki temu wyrobić sobie opinię na temat faworytów oraz sposobu przeprowadzania eliminacji przez poszczególne kraje. Po zakończeniu preselekcji mam już ogólną wizję tego, kto będzie reprezentował dany kraj w nadchodzącej edycji Eurowizji. Niemniej jednak na scenie zawsze mogą wydarzyć się niespodzianki, bo występy i piosenki często przechodzą finalne korekty – zmieniają się zarówno stroje, jak i pomysły na sam występ.
Komentowanie Eurowizji to coś znacznie więcej niż tylko tłumaczenie wydarzeń ze sceny. Kluczowe jest zrozumienie kontekstu, który towarzyszy temu konkursowi od dekad. Choć można zatrudnić tłumacza, rola komentatora jest zupełnie inna – polega na uchwyceniu istoty wydarzenia, uwzględniając jego historię, tradycje oraz zmiany, które zaszły na przestrzeni lat. To wiedza, której nie zdobywa się w jeden wieczór. Tak jak w muzyce – nie wystarczy przesłuchać kilku płyt, by zrozumieć pełen kontekst lat 60. i 70. Moim zadaniem jest przedstawienie swojego punktu widzenia, który, podobnie jak w komentarzach sportowych, może podlegać polemice. Choć wiem, że nie każdy się ze mną zgodzi, traktuję to jako część dyskusji. W tej roli ważne jest, by być autentycznym, ale także szanować różne punkty widzenia, ponieważ tylko wtedy komentarz staje się pełnowartościowym elementem tego, co dzieje się na scenie.
Eurowizja to nie tylko muzyka, ale także spektakl wizualny. Jakie innowacje w zakresie oprawy wizualnej konkursu zrobiły na Panu największe wrażenie w ostatnich latach?
Eurowizja to niewątpliwie wydarzenie telewizyjne, które angażuje zarówno zmysł słuchu, jak i wzroku. Zdecydowanie przełomowy moment, jeśli chodzi o oprawę wizualną, miał miejsce w Kopenhadze w 2014 roku. To właśnie wtedy Duńczycy pokazali, jak można stworzyć nowoczesne telewizyjne widowisko muzyczne w sposób absolutnie bezprecedensowy. Zrezygnowali z tradycyjnej scenografii, która przez lata towarzyszyła tego typu wydarzeniom, na rzecz ogromnych, przestrzennych ekranów i wizualizacji komputerowych. To był przełom również w sposobie pracy z kamerami – wprowadzono kamery latające, które dały zupełnie nową perspektywę. Dla mnie to była absolutna rewolucja, która na stałe weszła do kanonu Eurowizji. Od tego czasu wszyscy starają się w różnym stopniu naśladować te rozwiązania, z mniejszym lub większym powodzeniem. Minęła już dekada od tamtej rewolucji, więc może nadszedł czas na kolejny krok? Może w tym roku Szwajcarzy zaskoczą nas czymś równie nowatorskim?
Wkrótce się przekonamy. A gdyby mógł Pan poprowadzić jakikolwiek program, niezależnie od tematyki, jaki format by to był?
Nie chcę wyprzedzać wydarzeń, bo naprawdę nie mam pojęcia, co przyniesie przyszłość. Gdybym był osobą przesadnie pewną siebie, powiedziałbym, że marzę o poprowadzeniu Oscarów, ale to niestety nierealne. Jeśli chodzi o coś bardziej osiągalnego, nie mam jednoznacznej odpowiedzi. Interesują mnie ciekawe, nowe formaty, które wykraczają poza utarte ramy i wymagają nie tylko telewizyjnych umiejętności konferansjerskich, ale także wiedzy merytorycznej. Tego rodzaju projekty są dla mnie szczególnie pociągające.
Jeśli zaś chodzi o Eurowizję, mam ogromną nadzieję, że kiedyś uda nam się ją wygrać. Nie chodzi mi nawet o to, bym mógł współprowadzić ten konkurs, co byłoby spełnieniem marzenia, ale przede wszystkim o to, by zobaczyć Polskę na najwyższym podium. Mamy już sukcesy w Eurowizji Junior, jednak chodzi mi o tę dorosłą edycję. Wierzę, że jest to w zasięgu naszych możliwości. A jeśli tak się stanie, chciałbym mieć zaszczyt komentować tę edycję z Polski. Liczę, że stanie się to jak najszybciej.
Tego Panu życzę, bo to rzeczywiście byłaby wisienka na torcie.
Tak, rzeczywiście, to byłoby ukoronowanie mojej pracy związanej z Eurowizją w Polsce.
Na koniec, jakie najważniejsze lekcje wyniósł Pan z pracy w mediach?
Myślę, że najważniejsza lekcja, którą szybko odrobiłem zarówno w pracy radiowej, jak i telewizyjnej, to zrozumienie, że aby być sobą, nie wolno kopiować innych. To także wskazówka dla młodych adeptów radia i telewizji – im szybciej to zrozumieją, tym lepiej. Jako ludzie jesteśmy unikatowymi jednostkami, niepowtarzalnymi w wielu aspektach. Dlatego najgorsze, co można zrobić, to próbować udawać kogoś innego. Oczywiście, jeśli ktoś jest zawodowym aktorem i odgrywa jakąś rolę, może na jakiś czas to zadziała, ale prędzej czy później ta bańka pęknie. Tego po prostu się nie da ukryć i to nigdy nie wychodzi.
Dziękuję za rozmowę!