Pająk nie ukrywa, że do Gdańska trafił przez przypadek.
- Pomyślałem sobie wtedy, że po tym wszystkim lepiej, żeby wyrzucili tylko mnie, a nie kolegów, którzy pracują tu już po 20-30 lat. Po co oni mają się wychylać? Wiadomo było, jak ówczesna władza załatwiała sprawy. Powiedziałem więc, że mogę pojechać do Gdańska do stoczni. Wszyscy się zgodzili i dali pieniądze na wyjazd - wspomina Mirosław Pająk. - Jechał ze mną jeden z elektryków. Ustaliłem z nim, że przyjedziemy osobno na peron i spotkamy się już w pociągu. W podróży zaczął się jednak przechwalać, że jedziemy na strajk do Gdańska. Pomyślałem, że może być konfidentem i wysiadłem na stacji Gdańsk Wrzeszcz. Późną porą zacząłem błąkać się po dzielnicy. Nagle zauważyłem tramwaj zjeżdżający do zajezdni. Zatrzymałem go i przedstawiłem sytuację. Motorniczy zaproponował, żebym zaczekał z nimi do godziny 6 i pojechał z nimi na teren stoczni - dodaje.
Zapraszamy do wysłuchania całej rozmowy Piotra Głowackiego.
pg/mw/ar