W ciągu ponad tysiąca lat swojego istnienia Polska i Polacy padali ofiarą wielu wojen i masowych mordów. Żaden epizod z polskiej historii nie był jednak tak wstrząsający, jak zbrodnia katyńska, nad którą na wiele dziesięcioleci rozciągnięto zasłonę milczenia. Pamięć o niej zdołała przetrwać dzięki wspomnieniom rodzin, dokumentom, odważnym świadkom i wzruszającej poezji. Niektóre z wierszy napisali zamordowani w Katyniu żołnierze.
Wacław Kruk był młodym, 34-letnim podporucznikiem Wojska Polskiego oraz pasjonatem literatury. Miał żonę Marię. Możliwe, że zostałby w przyszłości poetą, pisał piękne wiersze. Jeden z nich zanotował w prowadzonym przez siebie pamiętniku, który urywa się 9 kwietnia 1940 r. Ten zeszyt z wyjątkowo wzruszającym utworem zapisanym na jednej ze stron znaleziono w jednej z odkopanych mogił w kwietniu 1943 r. przy jego ekshumowanym ciele. Łatwo zauważyć, czytając ten wiersz-modlitwę, że żołnierz pogodził się ze swoim losem i zdawał sobie sprawę z tego, że już nie wróci żywy do Polski i nie zobaczy swoich bliskich. Te słowa są prawdopodobnie jego pożegnaniem:
Modlę się Panie za kraj, który w męce
I krwi serdecznej pławi się zalewie
Modlę się za naród co żyje w udręce
Za niegasnące otuchy zarzewie
W piersiach co wierzą w Ojczyzny powstanie
Modlę się Panie.
Modlę się Panie, a modli się ze mną
Woń pobojowisk i młodej krwi strugi
Modli się mogił i krzyży rząd długi
I konających jęki co w noc ciemną
Ku Tobie wznoszą o wolność błaganie
Modlę się Panie.
Modlą się Panie stratowane zboża
Modlą bombami zaorane pola
Modli samotna opuszczona rola
I kraj ten cały od morza do morza.
W którym rąk wkrótce do pracy nie stanie
Modlę się Panie
Modlą się Panie gruzy miast i zgliszcza.
Wsi popalonych sterczące kominy
Szczątki kościołów, samotne ruiny.
Świadkowie strasznych scen smutne dworzyszcza
O łaskę Twoją i zamiłowanie
Modlę się Panie.
Modli się Panie polska ziemia wszystka
Jej wszystkie dawne i nowe kurhany
I całe morze łez i krwi przelanej
Lasy i pola i łąki i rżyska
O wyzwolenie i zmartwychwstanie
Modlę się Panie.
Modlą się Panie a ja razem z nimi
U stóp Twoich kajam się w prochu i pyle
Byś skrócić zechciał wyczekiwań chwile
I by nie były modły daremnymi
O łaskę Twoją i próśb wysłuchanie
Modlę się Panie.

„Z drogi” i „Żołnierz, który klęczy”. Wiersze zamordowanego Lecha Piwowara
Także Lech Piwowar, przedwojenny poeta związany z krakowskim Kołem Literacko-Artystycznym, członek Polskiego Akademickiego Klubu Artystycznego, autor kilku tomików wierszy, publicysta oraz porucznik Wojska Polskiego, padł ofiarą katyńskiego ludobójstwa. Miał w chwili śmierci 31 lat. „Ile planów, ile żywych młodych projektów miał ten niski rudy chłopak w głowie. Debatowaliśmy nad przyszłymi wydawnictwami malarskimi i poetyckimi w Polsce, nad wielką monografią Apollinaire’a, z którego chciał zrobić nowego polskiego Conrada” – pisał o nim we „Wspomnieniach starobielskich” jego przyjaciel i wybitny artysta oraz pisarz Józef Czapski.
W obozie Piwowar pisał wiersze na bibułkach do zawijania papierosów. W Starobielsku podarował je właśnie Czapskiemu. Utwory przebyły razem z artystą cały szlak bojowy II Korpusu Polskiego. W 1943 r. w 24., czerwcowym numerze czasopisma „Orzeł Biały”, opublikowano pierwszy z nich pod tytułem „Z drogi”. W wierszu tym poeta nakreślił w bardzo dosłowny sposób obraz przeżywanej przez kraj klęski. To również mocne, smutne i bardzo osobiste wyznanie towarzyszących mu uczuć.
Kiedy dojrzewało serce, kiedy, w te dni,
tyle rosło miłości ogromnej,
jak śpiew na skrzydłach jakiejś żywej muzy.
W blasku bomb, w słońcu śmierci
nie blednie twoja ukochana twarz.
Wielki jest ogień artylerii,
ale mocniejsze twe serce,
w którym, zacięty jak pocisk i gniewny,
do końca będę trwał.
Iść z pochodami trupów, w zdradzie, w bezdroża popłochu:
dzieci zabite, drogi zabite, miasta zabite,
bogactwo, uroda wolności u okutych nóg;
kraj polny, kraj fabryczny, mordowany z wysoka;
pogorzelisko zewsząd czarną gwiazdą świta,
niepowstrzymany wszędzie znojnej ziemi ruch.
Gdzie jest stolica bólu w tej ojczyźnie zguby?
To, co zostało, nieuzbrojone żadną armatą
to co nie zabija, co rodzi, w domu okrytym powieką,
otwartą powieką mej żony przerażonej tym światem.
Ty, co nie wiesz, kiedy wrócę w nasze serdeczne trudy,
Stolico ostatnia, cierpiąca daleko!
Już spada jesień niewoli z połamanych drzew,
W dreszczu rozpływa się sen i głód,
w więzach mgły i błota mężnieje nasz czas.
Z tej drogi przyniosę więcej niż śpiew:
czerwony, minąwszy ziemię, twardy, czysty głóg,
co na czarnym polu gałęzie odchyla od gwiazd.

Następnie utwory razem z malarzem i pisarzem znalazły się we Francji. Józef Czapski większość z nich zacytował w swoich „Wspomnieniach starobielskich” opublikowanych w 1943 r. W czasach powojennych publikowano je w prasie emigracyjnej. Oryginalne rękopisy trafiły później do wydawanej w Paryżu „Kultury” Jerzego Giedroycia. W 2019 roku na stronie „Kultury Paryskiej” opublikowano ich wersję audio. Wiersze Piwowara przeczytał Stanisław Mancewicz.
Wśród odczytanych znalazł się m.in. wzruszający i smutny utwór „Żołnierz, który klęczy”, w którym możemy dostrzec, jak Piwowar powoli tracił nadzieję na przeżycie i powrót do domu. Widzimy w nim obraz przeżywanego przez niego dramatu i utratę wiary w ludzkość. W wierszu „Żołnierz, który klęczy” zauważa: „jest to pejzaż pogardy dla człowieka, więc nie ma tu ludzi”. Jednocześnie ucieka od swoich uczuć. ,,Ja jestem drzewo i zamilkam w męce” – pisze na końcu utworu poeta.
Gwiazdy, gwiazdy – wzgarda i łaska!
oto jest niebo, sina koszula żołnierzy,
obce sercu, wrogie głowie, dalekie ciału,
rozdarte w bombowych blaskach –
widziałem jak okrywał się nim, nieokryty chwałą,
żołnierz, który nie wierzył.
Szrapnele w lasach rozdzierają w strzępy jesień,
w polu tropi zające samolot myśliwski.
Jest to pejzaż pogardy dla człowieka, więc nie ma tu ludzi,
ja jestem tylko drzewem w nocnym lesie
i rozsypuję suche złoto liści
na kompanię, co śpi – aby Bóg jej nie budził.
Lecz świt wszystkie objawia drogi –
i tym, którzy we śnie drżą w objęciach żon,
i tym, co pamiętają sakralne gesty papieża,
i tym, których ściga woda lub ogień,
i tym, co jadą na okrętach zalanych mgłą –
wszystkim we śnie wszystko było naścieżaj.
I samolot w te sny wbił swój warkot!
Kto widział zabite miasta, tego zabity sen nie trwoży,
lecz kompania, wybita z cienia, mrugała oczyma jak ślepe dziecko.
Powinienem to na zawsze zostawić pod powieką martwą,
zakryć milczącym i zabójczym nożem –
wszyscyśmy wtedy ujrzeli strach uderzający zdradziecko.
Oficer jak Mojżesz prowadzi w morze ognia,
tak głębokie jak wysoko do nieba,
tak szerokie jak horyzont, który kompanię okrąża.
Boże łagodny!
Boże mleka i chleba!
Oto litania, której nikt pomyśleć nie zdążył.
A w środku tego morza szara muszla bólu,
wśród kompanii, która przyrastała do zielonych bruzd,
jest żołnierz, co klęczy i wyciąga ręce.
Krzyczy jego ciało, on najżarliwiej do ziemi się tuli.
Nie wiem jakie słowo wyjąć mu z czarnych ust?
Ja jestem drzewo i zamilkam w męce.

„Są, którzy wciąż odchodzą, odchodzą bez żalu”
W „Elegii o ginących” Piwowar opisał z kolei swoich towarzyszy niedoli. W wierszu widzimy, że ich postawa jest różna. Niektórzy chwytają się nadziei i wiary w Boga. Inni załamali się psychicznie i nie umieją zrozumieć przeżywanego przez siebie dramatu. Wielu pogodziło się z losem i po prostu dają się ponieść życiu niczym liście na wietrze. Część z żołnierzy jest nastawiona bojowo – chcą walczyć za Polskę i wiarę.
Są, którzy gasną, którzy śpiewają o zmierzchu;
powaga ich słabości jest słodka jak jabłko;
są, którzy gasną, wierząc - falą wciąż soczystszą
unosząca noc żadnym nie odda ich światłom,
co trącane czerwienią po wierzchu nieosiągalnie błyszczą.
Są, którzy w złocie śpiewu cierpią niedobici
i twarz ich stygnie w śmiechu, i ręce pogodnie na krzyż;
są, którzy cisi bez pychy - i dzień każdy ich żegna
na nowo, od początku… Czy ich ten wiatr pochwyci,
któremu składają swą ciszę? Czy nie uleci wzwyż??
Są. Miłość ich pusta, cierpliwość bezwiedna.
Są, którzy wciąż odchodzą, odchodzą bez żalu;
pożegnania ich cierpkie lśnią, jak dęte hasła;
są, którym dzień tracony rozsnuł się, jak obłok,
nad dniem, którego nie ma dla nich w naszych miastach
porzucanych bez końca, choć je gorzko spalą.
Są, którzy.. Jakżeby ich nie być mogło!!
Są, których usta ostre rozdziera lotna pasja;
odwaga ich szaleństwa lśni, jak kościół dumny;
są, którzy we własnym ręku kołyszą oceany
i we własnych oddechach chcieliby ukryć ich ogromne szumy.
Są, którzy nie chcą ginąć na dostrzeganych gwiazdach
I kryją swą wielką śmierć w swym sercu niewypowiedzianym.

„Moja w płaczu, moja w śmiechu”
Ostatni z zachowanych wierszy poeta napisał dla swojej ukochanej żony, z którą pobrali się w lipcu 1939 r. Wiedli szczęśliwe życie zaledwie przed dwa miesiące. Później Lech został pojmany. Ten uroczy utwór był najcenniejszą pamiątką, jaka pozostała kobiecie po zamordowanym mężu.
Na ręce, która nie śpi, choć ją gwiazda myje
z całego brudu dnia, wśród nocy z smrodu onuc,
widzisz kwiat? Dajże mu zapłonąć!
W tym kwiecie moje myśli żyją.
Tylko to światło przysłane gwiazdą z daleka,
tylko to życie blasku na skórze –
ogród, który rana nie doczeka,
chwiejne, drobne, srebrne skrzydło musze!
Biorę to skrzydło okiem, biorę je tak lekko,
jakby się miały spełnić wszystkie sny Ikara
rozwijam je jak żagiel półsenną powieką –
tak czysty i wysoki lot, Żono moja biała!
Której rąk dotyku, Której ust oddechu,
Której na piersiach spać – tak mi ogromnie trzeba!
Moja w płaczu, moja w śmiechu,
Z mojej cielesnej ziemi i z serdecznego nieba!

W 1943 r., kiedy odkryto ludobójstwo, w mogiłach znaleziono również wiele innych wierszy oraz 33 pamiętniki, z których udało się uratować i odczytać 19. W odkrytych przy ciałach zeszytach oraz listach były zapisane zarówno informacje dotyczące miejsc pobytu, obozowego życia, jak i przemyślenia żołnierzy. Wielu z nich przeczuwało śmierć. 8 kwietnia, na dwa dni przed swoją śmiercią, porucznik Julian Budzyna pożegnał się z bliskimi w niewysłanym już piśmie do rodziny. „Gdybym tu umarł, to pamiętajcie, że nie wolno Wam tu mnie zostawić – sprowadzić zwłoki i pochować w Żurowej, w ogrodzie – testament wypełnić! A Ty, Miłuś, żyj i pamiętaj, że bardzo Cię kochałem, kochałem ponad wszystko na świecie”.
W większości z zapisków i listów na pierwszy plan wysuwa się tęsknota za rodzinami. „Musiałem zapłacić za kopertę z papierem i znaczkiem 85 kopiejek. Napisałem już list i wysłałem, może będziesz się gniewać, że tylko tyle, ale to wszystko wytłumaczę Ci, jak przyjadę i zobaczysz, co piszę tu w notesiku, kochanie moje. Skarbie mój drogi. Tak bym chciał Cię już zobaczyć, bo trudno bez Ciebie wytrzymać i bez Bożenki też. Jakiś niepokój ogarnia mnie o Ciebie, nie umiem sobie znaleźć miejsca i dlatego kładę się i śpię, przed i po obiedzie, trochę może dlatego, że fizycznie czuję się nieszczególnie, a moralnie od paru dni jestem zupełnie rozbity, ale to przejdzie niedługo, kochanie. Dobranoc, Maryś” – pisał porucznik Dobiesław Jakubowicz.
Inni mieli nadzieję. „Pragnąłbym, ażeby Bóg umożliwił mi powrót (wraz ze wszystkimi) do Polski, do normalnych warunków pracy – ażebym skończył prawo, mógł zrealizować zamierzenia swoje odnośnie do rodziny – a potem – potem […] pracować naukowo choć z amatorstwa, a jak będzie to możliwe, fachowo. A przy tym życie moje tak ułożyć, aby ono mi dawało maksimum korzyści moralnych, fizycznych, materialnych, ażebym mógł rozwijać i swój charakter, swój umysł, swe ciało, ażebym się ożenił z piękną, dobrą i kochaną kobietą, ażebym miał z nią dzieci – takie, o jakich nieraz marzyłem; proszę Cię Boże i o to, bym miał kawałek ziemi swojej z zagrodą gdzieś w swoich kochanych stronach sanockich, gdzie bym mógł odpocząć z daleka od […] gwaru miejskiego. Ażebym ten dom swój i otoczenie jego miał według swego wypieszczonego ideału, żeby w nim była piękna, duża biblioteka, przeze mnie urządzona, którą bym w części przekazał na użytek publiczny, a w części swej rodzinie. Boże! Proszę Cię o to, by rodzice moi, brat mój i siostra również kontynuowali swe życie według swych najpiękniejszych zamierzeń i według swych zamysłów i woli” – zanotował w pamiętniku porucznik rezerwy Zbigniew Przystasz.
Marzeń – podobnie jak 22 tys. pozostałych żołnierzy, urzędników, lekarzy, inżynierów, przedsiębiorców, prawników, artystów, nauczycieli, wykładowców, sportowców, polityków, działaczy, duchownych i wielu innych zamordowanych obywateli polskich – nie spełnił. Wstrząsająca zbrodnia popełniona na Polakach i prawda o niej ukrywane były przez blisko pół wieku. W domach mówiono o niej jedynie szeptem. Pamięć o zamordowanych przetrwała m.in. dzięki wierszom. Wybitnymi przykładami poezji katyńskiej są wydane jeszcze w trakcie II wojny światowej „Matka Boska Katyńska”, „Kolęda katyńska” i „Rocznica katyńska” Kazimiery Iłłakowiczówny, czy późniejsze „Guziki” Zbigniewa Herberta, „Katyń” Feliksa Konarskiego, „Katyń” Jacka Kaczmarskiego, „Gwiazda piołun” Czesława Miłosza, „Matko bolesna i zwycięska” Zdzisława Peszkowskiego, „Dwie ojczyzny” Tadeusza Borowskiego, „Ballada katyńska” i „Ostatni list” Lecha Makowieckiego.
RS
Tekst powstał w oparciu o dokumenty Instytutu Pamięci Narodowej. Wiersz Wacława Kruka odnaleziony został w 1943 r. w jednej z masowych mogił w Katyniu. Jego rękopis znajduje się w archiwach IPN. Rękopisy wierszy Lecha Piwowara sprzed 85 lat znajdują się w archiwum Stowarzyszenia Instytutu Literackiego „Kultura”. Opublikowano je na stronie „Kultury Paryskiej”. W 2019 r. powstała ich wersja audio. Wiersze przeczytał wówczas Stanisław Mancewicz.