Stasiek Kukulski, były uczestnik „The Voice Kids” i zwycięzca „Szansy na sukces. Opole 2025”, wkrótce zadebiutuje na 62. Krajowym Festiwalu Polskiej Piosenki w Opolu. Choć dopiero wkracza w dorosłość, zachwyca dojrzałością artystyczną i głębią przemyśleń. Z wdzięcznością dla rodziców i myślą o przyszłości, nieustannie poszukuje inspiracji, chcąc dalej rozwijać swój talent. To bez wątpienia jeden z najbardziej obiecujących młodych artystów polskiej sceny muzycznej.
Paulina Gerasik: Gratuluję Ci zwycięstwa w programie „Szansa na sukces. Opole 2025”! Jak się czułeś podczas finału?
Stasiek Kukulski: Dziękuję! To naprawdę trudno opisać, bo emocji było mnóstwo, ale wszystko potoczyło się tak, jak sobie wymarzyłem. Na początku zaśpiewałem piosenkę „Son of the Blue Sky”, którą bardzo lubię – jestem wielkim fanem zespołu Wilki. A potem, gdy pan Artur Orzech wylosował kolejny utwór – „Wszystko się może zdarzyć” – byłem totalnie zaskoczony, choć właśnie na to liczyłem. Czułem, że mam ogromne szczęście.
Powiedz, jak to jest śpiewać z Robertem Gawlińskim na jednej scenie?
Świetnie, to było niesamowite przeżycie. Robert Gawliński to idol z mojego dzieciństwa – pamiętam, jak moi rodzice puszczali mi jego piosenki, a ja byłem zachwycony jego wokalem i charakterystyczną barwą głosu. Dlatego świetnie było go poznać. Jest bardzo wyrazistą postacią, a rozmowa z nim to była prawdziwa przyjemność.
Przyznam, że przypominasz mi trochę Roberta Gawlińskiego z jego młodszych lat. Czy to ktoś, na kim się wzorujesz?
W pewnym sensie, ale nie staram się naśladować żadnej konkretnej osoby. Nie wzoruję się na nikim, jeśli chodzi o mój wizerunek – w tej kwestii jestem swoim własnym wyznacznikiem. Oczywiście, mam kilka osób, które mnie inspirują, a Robert Gawliński jest jedną z nich.
Niedawno byłeś na koncercie Comy. Czy Piotr Rogucki również należy do tego grona?
Tak, zdecydowanie. Od dawna marzyłem, żeby zobaczyć Comę na żywo. Koncert na Torwarze był dla mnie wyjątkowym doświadczeniem. Zawsze fascynowała mnie twórczość pana Roguckiego, jego styl i całokształt artystycznego kunsztu. To jedna z moich inspiracji. Jego teksty, wyczucie stylu – uważam, że to jeden z najbardziej legendarnych artystów w Polsce.
W Twoich tekstach, jak na przykład w „Rutynie” („Zbałamucić w dobroć, co prowadzi do nieodkrytych ścieżek”, „Czas stoi dziś przez te mdłe perwersje”), słychać dużą dojrzałość. Czy czujesz się już dorosły?
Zdecydowanie nie. Wciąż czuję się zagubiony i mam nadzieję, że ten stan będzie trwał jak najdłużej. Uważam, że to najfajniejszy moment w życiu – być osobą, która wciąż odkrywa, zadaje pytania i poznaje nowych ludzi. To bardzo fascynujące, przynajmniej dla mnie.
Nawiążę jeszcze do „Rutyny” – czy pamiętasz okoliczności, w jakich powstała?
To był okres wakacyjny, kiedy miałem dużo przemyśleń. Spędzałem czas, słuchając muzyki i pisząc teksty. Usiadłem na leżaku, piłem yerba mate i wszystko jakoś się poukładało. Wyszło fajnie – przynajmniej tak mi się wydaje.
W opisie „Rutyny” wspominasz, że to singiel zapowiadający szerszą twórczość. Czy mógłbyś to rozwinąć?
Zawsze chciałem iść w stronę bardziej rockową, ale ostatnio coraz bardziej otwieram się na muzykę elektroniczną. Myślę, że mógłbym połączyć oba style. Moim celem jest łamanie barier. Może niektórzy dziwią się, że mam 16 lat i piszę o „perwersjach”, ale mi się to podoba. To moje podejście do twórczości.
Czy masz gotowe teksty, które wciąż nie ujrzały światła dziennego?
Tak, mam kilka takich, które chciałbym wydać, ale muszę je jeszcze dopracować. Po programie „Szansa na sukces. Opole 2025” liczę na to, że powstanie ich więcej. Są jednak takie, których nie chciałbym nikomu pokazywać.
A może jednak? Twoi fani na pewno by się ucieszyli.
Niektóre z tych tekstów są po prostu niekompletne. Czasami zaczynasz coś pisać, ale nie wychodzi to tak, jakbyś chciał. Wydaje mi się, że trzeba przeżyć coś więcej, zdobyć nowe doświadczenia, by wrócić do tych utworów z inną perspektywą. Wtedy może je dokończę.
Skąd czerpiesz inspirację do swoich piosenek?
Mam całą playlistę z utworami, które mnie inspirują – jest ich chyba już dwa tysiące. Przesłuchuję je, zapętlam, wyłapuję fragmenty, które mnie poruszają. Potem siadam do fortepianu, starając się nadać kształt tym inspiracjom. Na przykład „Rutyna” była inspirowana utworem „Black Hole Sun” zespołu Soundgarden.
Naprawdę? To ciekawe. Słuchałam też utworu „World of Liars”, który zgłosiłeś do polskich preselekcji Eurowizji 2024. Co skłoniło Cię do podjęcia tematu walki o prawdę w swojej muzyce?
Piosenkę napisałem wspólnie z Markiem Mościckim-Halickim, którego serdecznie pozdrawiam. Marek zaproponował współpracę nad tekstem i muzyką. Spotkaliśmy się w kawiarni przy Świętokrzyskiej, i akurat trafiliśmy na moment, kiedy nie było zbyt wielu ludzi, było cicho, więc mogliśmy skupić się na naszych myślach. Dyskutowaliśmy o tym, co nam przeszkadza w codziennym życiu, a efektem tych przemyśleń jest piosenka o dwulicowości – o ludziach, którzy mówią jedno, a robią drugie. Choć to powszechne zjawisko, nie dotyczy wszystkich – nie chciałbym tutaj generalizować. To część ludzkiej natury, ale myślę, że warto starać się ograniczać takie zachowania. Celem tej piosenki było skłonienie ludzi do refleksji.
Muzyka jest w Twojej rodzinie od pokoleń. Co sprawiło, że poszedłeś w ślady swoich bliskich i nadal chcesz podążać tą drogą?
Moi rodzice prowadzili chóry parafialne w Warszawie. Gdy miałem trzy, cztery lata, często zabierali mnie na próby. Myślę, że to wtedy dostrzegli we mnie wokalny potencjał. Zawsze, gdy ktoś pyta, skąd we mnie pasja do muzyki, śpiewania i grania na instrumentach, podkreślam, że zawdzięczam to wszystko rodzicom. Gdyby nie oni, pewnie nawet nie wiedziałbym, że mam jakiś talent.
Rozumiem, że rodzice nie próbowali przekonywać Cię do innych pasji?
Zawsze mówili, że fajnie by było, gdybym poszedł w kierunku muzyki, ale nigdy nie wywierali presji. Wspierali moje pasje, ale ostatecznie to ja decydowałem, w jakim kierunku pójdę.
W programie „Pytanie na śniadanie” wspomniałeś, że od dziecka oglądałeś z rodzicami występy w Opolu. Czy kultywujecie jeszcze jakieś tradycje muzyczne w rodzinie?
Lubię czasami po prostu posiedzieć z nimi na kanapie, posłuchać muzyki i wymienić się poglądami na tematy muzyczne. Rozmawiamy nie tylko o muzyce, ale także o pisaniu tekstów, środkach wyrazu. Moi rodzice mają ogromną wiedzę, więc staram się chłonąć jak najwięcej z ich doświadczenia.
Czy wiesz już, z jaką piosenką zadebiutujesz na koncercie w Opolu?
W tym momencie jeszcze nie. Na pewno bardzo bym chciał zaśpiewać swoją piosenkę, żeby promować swoją twórczość, ale nie wiem, czy to się uda. Tak czy inaczej, wystąpienie na tej scenie, mając świadomość, że występowali tam wielcy polscy artyści, na pewno będzie dla mnie ogromnym przeżyciem.
Pamiętasz pierwszy raz, kiedy zaśpiewałeś publicznie?
Jasne! To był 28. Ogólnopolski Konkurs Piosenki Dziecięcej „Rozśpiewany Wawer”. Wykonałem piosenkę pt. „Odpuść sobie, wrzuć na luz”. Pamiętam jeszcze taki filmik na YouTubie, na którym widać, jak robię takie śmieszne wygibasy…
Ile miałeś wtedy lat?
Sześć. Na początku bałem się wydobyć z siebie dźwięk, ale mama powiedziała: „Wyjdź na scenę, rób swoje, będzie fajnie, niezależnie od tego, czy będzie to idealne, czy nie”. No i wyszedłem, zaśpiewałem, i rzeczywiście – było fajnie. A na dodatek zająłem pierwsze miejsce!
Gratulacje! Wyobrażam sobie, że występy przed publicznością to dla sześcioletniego dziecka duży stres. Czy Ty właśnie tak to wtedy odczuwałeś?
Po części tak. Wiele osób mówi, że jeśli ktoś stresuje się na scenie, to nie powinien wychodzić. Nie do końca się z tym zgadzam. Z czasem stres mija, a ja, mimo wszystko, wciąż czuję ten dreszczyk emocji, gdy wchodzę na scenę. Może kiedyś będzie to bardziej rutynowe, jednak właśnie ta adrenalina jest częścią tego, dlaczego chce się występować.
Co było dla Ciebie najtrudniejsze podczas występów na żywo?
Na początku najtrudniejsze było przełamanie tremy. Później zrozumiałem, że nie ma czegoś takiego jak idealny występ. Kiedyś mama pokazywała mi nagrania, a ja się zamartwiałem, że tu coś było nieczysto, tam coś mi się nie tak drgnęło. To wszystko to szczegóły, na które ludzie czasami zwracają uwagę, zwłaszcza w komentarzach pod filmami artystów. Jednak moim zdaniem każdy występ jest wyjątkowy na swój sposób – nawet drobne rzeczy, jak drganie powieki, nadają mu unikalny charakter. Teraz po tylu występach czuję się pewniej, nie mam już tej bariery i naprawdę dobrze czuję się na scenie.

A jak wspominasz swój udział w programie „The Voice Kids”?
To była świetna przygoda. Cieszę się, że miałem okazję wystąpić w telewizji i pokazać się większej publiczności.
Jak to się stało, że trafiłeś do tego programu?
To był zupełny przypadek. Oglądałem pierwszą edycję, a potem mama wspomniała, że są castingi do kolejnej. Pamiętam, jak Roksana Węgiel występowała, śpiewając Beyoncé, i pomyślałem sobie: „Ale by było fajnie, gdybym ja też wystąpił w takim programie”. Oglądałem też „The Voice of Poland” z rodzicami, bardzo mi się podobał ten program – świetni artyści, fantastyczne głosy – i pomyślałem, że to byłoby super stanąć kiedyś na tej scenie.
Gdybyś miał możliwość wystąpić na scenie z jakimś artystą, zarówno żyjącym, jak i nieżyjącym, kogo byś wybrał?
Z Michałem Szpakiem, to na pewno. Z Kasią Nosowską również bym chętnie wystąpił. A z zagranicznych artystów… Lady Gaga. Natomiast jeśli chodzi o artystów, którzy już odeszli, to zdecydowanie Freddie Mercury, a poza nim także Whitney Houston i Michael Jackson.
Po udziale w „Szansie na sukces. Opole 2025” coraz więcej ludzi interesuje się Twoją twórczością. Jak radzisz sobie z rosnącą popularnością? Jakie aspekty tego zjawiska sprawiają Ci największą radość?
Radzę sobie całkiem dobrze, choć jestem raczej introwertykiem. Miło jest, kiedy ktoś się mną interesuje, ale czasami, jak przechodzę przez ulicę i czuję, że ludzie zwracają na mnie uwagę, trochę mnie to przytłacza. W takich chwilach nie zawsze jestem tak otwarty, jak na co dzień. Miałem już kilka sytuacji, gdy ktoś poprosił o zdjęcie – to było zaskakujące, ale również bardzo miłe, bo zawsze marzyłem o rozpoznawalności. To także bywa trudne, bo zdaję sobie sprawę, że już nie jestem anonimowy. Pamiętam, jak zazdrościłem Michałowi Szpakowi, gdy ludzie prosili go o zdjęcia. Teraz sam doświadczam takich chwil.
Sam też masz zdjęcie z Michałem Szpakiem, dobrze kojarzę?
Tak, to prawda! Spotkałem go rok temu w fabryce Norblina. Byłem z tatą na steku, wychodziliśmy z restauracji, a tata mówi: „Michał Szpak, zobacz!”, wiedząc, że jestem jego wielkim fanem. Kiedy podszedłem do niego i poprosiłem o zdjęcie, od razu się zgodził. Był bardzo skromny, zupełnie nie spodziewałem się, że jest tak pozytywną osobą.
Jakie masz najwcześniejsze wspomnienie związane z muzyką?
Jednym z pierwszych wspomnień jest moment, gdy siedziałem z babcią przy pianinie w mojej rodzinnej miejscowości, Turku koło Konina. Śpiewaliśmy wtedy „Modlitwę” Bułata Okudżawy – piękną piosenkę, której słowa pamiętam do dziś: „Dopóki ziemia kręci się, dopóki jest… Tak czy siak, Panie, ofiaruj każdemu z nas, czego mu w życiu brak”. I właśnie to kojarzy mi się z babcią – te wspólne chwile przy pianinie, a potem moment, kiedy śpiewałem tę piosenkę na jej pogrzebie.
To musiało być dla Ciebie trudne. Twoja babcia również była nauczycielką muzyki?
Tak, moja babcia uczyła perkusji w szkole muzycznej, ale grywała też na fortepianie.
Cała rodzina muzyczna – niesamowite! Pochodzisz z Turku, Warszawy, czy z innego miejsca?
Urodziłem się w Warszawie, całe życie tu mieszkam i tutaj się uczę. Mama pochodzi z Trójmiasta, z Gdyni, a tata z Konina, dokładniej z Turku. Rodzice spotkali się na Akademii Muzycznej w Gdańsku, gdzie mama studiowała. Tata, z wykształcenia klarnecista, pracuje w wojsku, a kiedy był w szkole wojskowej, dojeżdżał do szkoły muzycznej. To właśnie tam się poznali.
Czy pamiętasz, kiedy odkryłeś w sobie wrażliwość muzyczną?
Myślę, że każdy ma w sobie jakąś wrażliwość muzyczną. To, jak się rozwija, zależy od tego, czego słuchamy i czego uczymy się od najmłodszych lat. U mnie muzyka była obecna od zawsze. Dorastałem w otoczeniu różnych stylów muzycznych, co sprawiło, że moja wrażliwość na dźwięki rosła. Wiem, że są osoby, które są tak zafascynowane jednym stylem czy jednym zespołem, że nie potrafią słuchać niczego innego. U mnie jest inaczej – słucham bardzo różnej muzyki.
Muzyki klasycznej również?
Oczywiście! Uwielbiam muzykę romantyczną, szczególnie Chopina i Brahmsa. Choć jest uznawana za ckliwą, dla mnie ma w sobie coś naprawdę pięknego. Lubię też Czajkowskiego i Szostakowicza. Sam gram na skrzypcach, a ostatnio w szkole omawialiśmy temat Verdiego i jego oper romantycznych. Zainspirował mnie jeden motyw – pomyślałem, że mógłbym go wykorzystać w swojej twórczości.
Kiedyś śpiewałeś w zespole Edyta Band Juniors. Co najbardziej zapadło ci w pamięć z tamtych czasów?
Przede wszystkim wspominam fantastyczną chemię między mną a resztą zespołu. To była moja pierwsza styczność z dzieleniem sceny z innymi ludźmi, pierwsze profesjonalne kroki, jeśli chodzi o pracę nad emisją głosu. Edyta Kiesewetter była wspaniałą nauczycielką – serdecznie ją pozdrawiam! To była naprawdę niezapomniana przygoda.
Chciałbyś jeszcze kiedyś śpiewać w zespole?
Jeszcze przed rokiem zastanawiałem się nad stworzeniem własnego zespołu, poszukaniem muzyków i pójściem w tym kierunku. Jednak teraz czuję, że lepiej odnajduję się w roli solisty.
Co lubisz robić poza muzyką?
Uwielbiam sport, szczególnie piłkę nożną. Kiedy byłem mały, marzyłem o tym, żeby zostać piłkarzem. Z tatą często graliśmy razem, a ja zawsze mówiłem, że chciałbym być jak Ronaldo. Niedawno byłem na testach w jednym z klubów piłkarskich i pomyślałem, że to by było świetne – grać w lidze, dołączyć do klubu i cieszyć się grą. Niestety ta perspektywa nie wypaliła, ale wciąż, od czasu do czasu, wychodzę pograć z kolegami.
Czy zdarzały się momenty, w których wątpiłeś w swoje możliwości? Jak sobie z tym poradziłeś?
Tak, wiele razy. Czasami siadam do piosenki i czuję, że nic nie wychodzi. Ale po jakimś czasie wracam do niej i nagle wszystko się układa. Wtedy uświadamiałam sobie, że chyba nie jest ze mną aż tak źle. W chwilach zwątpienia po prostu słucham muzyki. Dopasowuję ją do mojego nastroju, zależnie od tego, czy mam dobry dzień, czy nie. Czasami puszczam sobie coś bardziej depresyjnego, jak heavy metal, żeby się wyżyć. Albo jakąś pozytywną muzykę, rocka czy disco polo, żeby się rozbawić czy wzbudzić w sobie trochę szaleństwa. Wydaje mi się, że muzyka jest moim sposobem na te zwątpienia.
Co było pierwsze – śpiew, fortepian czy skrzypce?
Najpierw śpiew, potem skrzypce, a fortepian przyszedł z czasem. W pewnym momencie rozważałem, czy nie odłożyć skrzypiec na bok i skupić się tylko na fortepianie, ale szybko mi to przeszło, bo podjąłem się trudniejszego utworu i się zniechęciłem. Mimo to fortepian pozostał w moim życiu i zacząłem szukać szerszych brzmień, co bardzo pomaga mi w pisaniu muzyki. Ostatnio również zacząłem grać na gitarze, bo niektórzy twierdzą, że łatwiej komponować na niej muzykę. Poza tym jest bardziej uniwersalna i łatwa do przenoszenia, co też ma swoje zalety.
Czego zatem możemy spodziewać się po Twojej muzyce w nadchodzących latach?
Dużo nowości, mam nadzieję, że pełnych emocji i przeżyć. Chciałbym, aby moja muzyka miała uniwersalne przesłanie, które pozwoli innym się z nią utożsamić. Liczę na to, że uda mi się zdobyć wierną publiczność, która będzie ze mną na tej muzycznej drodze. A nawet jeśli nie osiągnę wielkiego sukcesu, to i tak się nie poddam. Mam świetny przykład w postaci Krzysztofa Zalewskiego, który wybił się późno, mimo że zaczął pisać muzykę wcześnie, i jest w tym wybitny. To pokazuje, że nigdy nie jest za późno, by zacząć, i że warto nieustannie próbować.