Grażyna, uczestniczka 7. edycji „Sanatorium miłości”, ma za sobą wiele trudnych przeżyć. Do programu zgłosiła się, aby poszukać wiernego i wspierającego partnera na resztę życia. Chciała też otworzyć się na ludzi. W wywiadzie dla tvp.pl dzieli się swoją historią.
Michał Jędrzejczak: Dlaczego zdecydowała się Pani na udział w programie?
Grażyna z „Sanatorium miłości”: Namówiły mnie koleżanki. Na przełomie lutego i marca zeszłego roku byłam w sanatorium w Horyńcu Zdroju. Tam poznałam dziewczyny, z którymi oglądałam „Sanatorium miłości”, i one powiedziały mi, że nadaję się do tego programu. Trochę się wahałam, ale 1 maja wyszłam z kościoła i poszłam do mojej przyjaciółki. Powiedziałam: „Odpalaj laptopa, a ja napiszę zgłoszenie. Zobaczymy, co z tego będzie”. W ten sposób się zgłosiłam, a potem dostałam do programu.
,,Zależy mi też, żeby to był wierzący mężczyzna, by mnie szanował i chciał taką, jaką jestem. Żeby wiedział, czego ja od niego oczekuję, a czego on ode mnie.
Jakiego kandydata Pani poszukuje? Jaka powinna być idealna osoba, z którą spędzi Pani resztę życia?
Przede wszystkim nie może to być alkoholik. Przeszłam już trochę i nienawidzę, gdy ktoś nadużywa alkoholu. Według mnie można wypić, ale trzeba wiedzieć, kiedy postawić granicę. Zależy mi też, żeby to był wierzący mężczyzna, by mnie szanował i chciał taką, jaką jestem. Żeby wiedział, czego ja od niego oczekuję, a czego on ode mnie.

W programie wspominała Pani, że jest wdową. Jak można poradzić sobie ze stratą partnera, z którym było się przez wiele lat?
Z mężem byliśmy małżeństwem czterdzieści jeden lat. Miałam różne podpowiedzi, żeby go zostawić i odejść od niego. Wtedy tłumaczyłam, że niestety wiara mi na to nie pozwala, bo naprawdę jestem wierzącą i praktykującą osobą. Byłam z nim do samego końca. Mąż zachorował na marskość wątroby. Pół roku chorował, przez pięć miesięcy leżał w łóżku i zmarł na raka wątroby. Niestety sam sobie taki los zgotował. Tłumaczyłam mu, że powinien się ograniczać, ale sama nie mogłam nic na to poradzić. W międzyczasie pojawiły się też inne kłopoty. Syn bardzo ciężko chorował. Na szczęście wyszedł z tego. Teraz pracuje za granicą. Dziękuję Bogu, że tak się stało, bo naprawdę było z nim bardzo źle. Gdy był chory, poszłam do Częstochowy i prosiłam Boga, żeby go uzdrowił, a jeśli nie, to żeby go zabrał, aby nie musiał się już męczyć. Chwilami nie mogłam patrzeć, jak moje dziecko cierpiało. Od urodzenia miał duże problemy.
Powiem szczerze, że kiedy mąż zmarł, powiedziałam sobie: „Boże, ja dopiero teraz odetchnę i może polepszę swoje życie”. I naprawdę bardziej otworzyłam się na ludzi. Kiedyś byłam szarą, cichą myszką. Wolałam głowę zwiesić, popłakać się, nie mówić, robić dalej i ciągnąć ten wózek. Nawet mój przyjaciel wyrokował: „Ten twój Jan ciągnie cię do ziemi. Dziewczyno, opanuj się!”. Ja odpowiadałam: „Nie. Co Pan Bóg złączył, człowiek tego nie rozłącza”. I stało się tak, jak się stało.
,,Dopiero nagrania w Mikołajkach pokazały mi, na czym polega świat, jak żyją ludzie i że można się w ogóle dobrze bawić i rozmawiać z innymi. Wtedy wyszłam ze skorupy.
Po śmierci męża nie umawiała się Pani na randki, a „Sanatorium miłości” było pierwszą okazją do tego. Czy łatwo było Pani się otworzyć i poznać nowego partnera?
Spotkałam tam nowych ludzi, a zwłaszcza Gosię – przyjaciółkę, która razem ze mną mieszkała w pokoju. Rozmawiałyśmy, a na dodatek ona podtrzymywała mnie na duchu i zawsze mówiła: „Pamiętaj, otwieraj się, bo jak się nie otworzysz, to się całkowicie zamkniesz i nie będziesz żyła!”. Dopiero nagrania w Mikołajkach pokazały mi, na czym polega świat, jak żyją ludzie i że można się w ogóle dobrze bawić i rozmawiać z innymi. Wtedy wyszłam ze skorupy.

Czym dla Pani jest obecnie miłość?
Nie zaznałam miłości w dzieciństwie, bo moi rodzice rozstali się bardzo wcześnie, gdy miałam siedem lat. Potem w małżeństwie też nie doświadczyłam miłości. Może mąż mnie kochał, ale nigdy mi tego nie mówił, więc nie wiem. Ja go bardzo kochałam, ale nie miałam pewności, że on faktycznie jest za mną. Gdybym kogoś poznała, to wystarczyłoby tylko dobre słowo, uśmiech, chwycenie za rękę czy wyjście na spacer. Natomiast ja pamiętam tylko takie rzeczy jak: praca, dom, dzieci, praca, dom, dzieci… Mój mąż potem już nie zarabiał, bo powiedział, że trzydzieści lat pracy mu wystarczy. Nie miał renty ani emerytury i był na moim utrzymaniu. Nie mógł się dostać nigdzie do lekarza, więc ubezpieczyłam go, gdy pracowałam w hucie. Nie zaznałam takiej miłości, jak powinnam.
,,Gdybym kogoś poznała, to wystarczyłoby tylko dobre słowo, uśmiech, chwycenie za rękę czy wyjście na spacer.
Ważna dla Pani jest wiara. Co ona daje w codziennym życiu i jak pomaga radzić sobie z trudnościami?
Mój dzień zaczyna się rano i gdy się budzę, to najpierw odmawiam pacierz. Dziękuję Bogu za to, że przespałam noc szczęśliwie i proszę o wsparcie na cały dzień. Wiadomo, że u mnie niedziela jest święta, więc musi być kościół. Teraz jestem w Holandii i mam dziesięć minut do kościoła, więc się cieszę z tego, że mogę w niedzielę iść na mszę. Dzięki wierze niczego się nie boję. Gdy idę wieczorem czy nawet w nocy, to wiem, że zawsze koło mnie jest Pan Jezus i On mnie obroni. Jestem przekonana, że kto z Bogiem żyje, ten wszystko osiągnie. Powoli, ale osiągnie.

Jaka atmosfera panowała podczas zdjęć do programu? Widzowie mogli oglądać Pani niełatwe momenty w „Sanatorium miłości”.
Jestem prawdomówna i nigdy nie parłam na szkło. Zawsze byłam sobą i tak jest do tej pory. Mówię prawdę. Kilka razy się popłakałam, ale program odbieram bardzo dobrze. Gdybym mogła, to jeszcze raz bym skorzystała z możliwości udziału w nim. Było to dla mnie otwarcie na świat i na ludzi. Zostawiłam to, co złe, z tyłu i już nie wracałam do tego, tylko szłam do przodu. Naprawdę świetnie się bawiłam i z każdym rozmawiałam. Jak już wspomniałam, miałam przyjaciółkę Gosię. Zresztą wszystkich uczestników traktowałam jak jedną rodzinę. Niestety doszło do jednego incydentu z Bogdanem. Jednak on powinien zdawać sobie sprawę z tego, co powiedział. Ja już o tym zapomniałam i nie mam żalu. Nie chciał przeprosić, nie musiał. Taka była jego wola. Ale nie robi się tego, co on zrobił. To już było i nie wróci.
,,Było to dla mnie otwarcie na świat i na ludzi. Zostawiłam to, co złe, z tyłu i już nie wracałam do tego, tylko szłam do przodu.
Czy coś zaskoczyło Panią podczas nagrywania programu?
Nic mnie nie zaskoczyło, ale naprawdę byłam zadowolona z pobytu w Mikołajkach. Nie zapomnę go. Przeżyłam przygodę mojego życia i ona mnie czegoś nauczyła. Teraz jestem w Holandii i chodzę z głową podniesioną do góry, ale w niezbyt wysokich chmurach. Do każdego się uśmiecham. Rozmawiam, nawet z Holendrami, gdy powiedzą mi „Dzień dobry!” czy kiwną głową. Kiedyś zawsze chodziłam zamyślona. Myślałam: „Co to będzie?”, „Czy poradzę sobie?”. Teraz otworzyłam się na świat.

Czy Polacy w Holandii rozpoznają Panią po udziale w programie? Może dochodzą do Pani głosy z Polski, że zdobywa ogromną popularność?
Niektórzy mówią: „Gwiazda idzie”. Nie byłam, nie jestem i nie będę gwiazdą. To, co przeżyłam, jest moje i tego nie zapomnę. Niech seniorzy się nie boją, nabierają odwagi i zgłaszają się do „Sanatorium miłości”. Jeżeli ich wybiorą, to niech jadą.
Jeśli chodzi o internet i Facebooka, nie zaglądam tam. Nie chodzi o to, że nie mam czasu, ale często odzywają się mężczyźni, którzy piszą „Chcę z tobą porozmawiać”. Przede wszystkim są to rozwodnicy, z którymi nie chcę mieć kontaktu. Jest takie przysłowie: „Zostawił żonę, to i ciebie zostawi”.