Gwiazdy

Zdzisław z „Sanatorium miłości”: Nie zamykajcie się w sobie. Idźcie do ludzi!

Kadr z programu „Sanatorium miłości” przedstawia uczestnika programu Zdzisława. Mężczyzna ma siwe włosy i nosi okulary korekcyjne. Jest ubrany w czerwoną koszulkę polo. Pozuje uśmiechnięty do zdjęcia na tle łodzi. Program „Sanatorium miłości” można oglądać w TVP1 i na stronie vod.tvp.pl.
Zdzisław szuka w programie „Sanatorium miłości” bliskiej osoby, która mogłaby zostać jego przyjaciółką i żoną. Fot. Weronika Marczyk Kiełbasa/ TVP
podpis źródła zdjęcia

Zdzisław, uczestnik 7. edycji „Sanatorium miłości”, w rozmowie z tvp.pl przyznaje, że jego decyzja o udziale w programie była wynikiem namowy przyjaciół. Zdecydował się wziąć w nim udział, bo choć jest bardzo towarzyską osobą, od pewnego czasu czuje pewną pustkę. Jak udział w show wpłynął na jego codzienność?

Oglądaj program „Sanatorium miłości” w TVP VOD

Michał Jędrzejczak: W jakim momencie życia zdecydował się Pan na udział w programie „Sanatorium miłości”?

Anna, jedna z uczestniczek siódmej edycji programu „Sanatorium miłości”, emitowanego w każdą niedzielę o godz. 21:20 w TVP1. Fot. Weronika Marczyk-Kiełbasa

Ania z „Sanatorium miłości”: Miłość jest dla mnie ogromną potęgą

Gwiazdy

Zdzisław z „Sanatorium miłości”: Mam 70 lat i jestem wdowcem. Przyczyny mojej obecności w „Sanatorium miłości” są dość ciekawe, ale to dłuższa opowieść. Mam przyjaciela, który pracuje w Berlinie. Mieszkam w Gryfinie blisko granicy z Niemcami, a on przyjeżdża tam na weekendy. Podczas jednego ze spotkań powiedział mi, że idealnie nadawałbym się do tego programu. Wtedy nic się nie wydarzyło, ale gnębiło go to i musiał coś z tym zrobić. Po paru miesiącach spotkaliśmy się na urodzinach innego kolegi w restauracji. W pewnym momencie mój przyjaciel z Berlina zażartował: „Dziniu, daj dowód, to cię zarejestruję”. Nie chciałem, ale zaczął mnie namawiać. Potem dołączyli do niego inni zebrani. Dla świętego spokoju dałem mu więc dowód, a on zaraz mi go oddał. Myślałem, że to były żarty i że w tak krótkim czasie nic nie zdążył zrobić.


Po pewnym czasie od tej imprezy dostałem wiadomość z Warszawy, że mam nakręcić komórką krótki filmik, w którym opowiadam, gdzie mieszkam, ile mam lat, jakie mam zainteresowanie i pasje. W kolejnym tygodniu spotkałem się z przyjacielem, prowodyrem całego zamieszania. Zapytałem go: „Co ty zrobiłeś?!”. Dopiero wtedy się dowiedziałem, że kiedy mnie zgłosił do programu, to trzeba było wypełnić kwestionariusz z różnymi pytaniami. On wypełnił go za mnie i powpisywał różne ciekawe rzeczy.


Gdy się dowiedział, że udało mu się mnie wkręcić, to dalej zaczął naciskać. „Dziniu, ale co ci szkodzi? No przecież nie wiadomo, czy się dostaniesz” – stwierdził i namówił mnie. Nagraliśmy więc minutowy filmik i wysłał go do Warszawy. Byłem święcie przekonany, że już żadnej informacji nie dostanę. Upłynął znowu pewien czas i otrzymałem telefon, że jestem zaproszony na casting do Warszawy. Wtedy nogi się pode mną ugięły. Nie byłem na to przygotowany i nie miałem ochoty iść do programu. Jednak w międzyczasie się okazało, że moi znajomi i przyjaciele, a jest ich trochę, stworzyli fanklub „Sanatorium miłości” w Gryfinie i zakupili sobie koszulki i plakaty z napisem „Fanklub Sanatorium miłości”. Gdy dostrzegłem ich zaangażowanie, to uznałem, że jeśli odmówię i nie pojadę, to będzie mi przykro spojrzeć im w oczy.


Wyruszyłem więc na casting do Warszawy z przekonaniem, że tylko tam pojadę, wrócę, a potem będzie cisza i nigdzie się nie dostanę. Po pewnym czasie otrzymałem kolejną informację o rozmowie online z panią psycholog. Potem musiałem jeszcze zrobić jakieś badania. Wówczas stwierdziłem, że jednak już przeszedłem jakiś etap. Popadłem w jeszcze większy stres i zastanawiałem się, jak taki zwykły, szary człowiek jak ja odnajdzie się tam. W pewnym momencie otrzymałem telefon, że dostałem się do siódmej edycji programu „Sanatorium miłości”. Wtedy zacząłem trząść się ze strachu jak galareta. Gdy przekazałem tę wiadomość wszystkim moim znajomym i przyjaciołom, to oni bardzo się cieszyli i mnie dopingowali. Zrobili imprezę w restauracji, gdzie powstał fanklub i gdzie regularnie się spotykamy. Oni szczęśliwi, a ja załamany.

Zdzisław jest wdowcem, którego bliscy namówili do udziału w programie „Sanatorium miłości”. Fot. Weronika Marczyk Kiełbasa/ TVP
Zdzisław jest wdowcem, którego bliscy namówili do udziału w programie „Sanatorium miłości”. Fot. Weronika Marczyk Kiełbasa/ TVP

Miał Pan dużą presję od swoich znajomych. Czy było jeszcze coś innego, co skłoniło Pana do udziału w programie?


Byłem samotnym wdowcem, który prowadził dość intensywny tryb życia. Gram w tenisa stołowego, udzielam się w klubie, jeżdżę na obozy i również dużo zwiedzam. Brakowało mi drugiej osoby w różnych sytuacjach. Na przykład jechałem nad morze na weekend i wynajmowałem pokój w hotelu. Gdy wracałem do niego, to widziałem tam tylko cztery ściany i czułem ciszę, która mnie przerażała. W pewnym momencie stwierdziłem, że dopadł mnie syndrom samotności. Brakowało mi drugiej osoby. Tak więc wszystko złożyło się razem.

,,

W pewnym momencie stwierdziłem, że dopadł mnie syndrom samotności. Brakowało mi drugiej osoby.


Czym dla pana jest miłość? 


Zawsze czułem miłość ze strony żony i reszty rodziny, m.in. kuzynek. W końcu doszedłem do wniosku, że może jeszcze zdołałbym spotkać kobietę, w której miałbym przyjaciółkę i bliską osobę. Nadal jestem bardzo sprawny fizycznie i psychicznie. Pasje, które mam, podobają się wszystkim. Każdy lubi jeździć, wypoczywać, coś zwiedzać. Nie siedzę w domu, a wręcz uciekam z niego, żeby nie być samemu.


Jakie cechy powinna mieć według Pana idealna partnerka?


Szukam ciepłej żony z poczuciem humoru, bo jestem strasznym kawalarzem. Takiej, która także lubi zaskoczenia, niespodzianki, podróże i różne wyjazdy. Również otwartej na ludzi, bo empatia jest dla mnie bardzo ważna. Uwielbiam ludzi, w tym młodzież. Jednak przeraża mnie, gdy u osób w podeszłym wieku nie widzę uśmiechu na twarzy. Dla mnie uśmiech jest podstawą. W tym wieku trzeba cieszyć się każdym dniem, jaki się przeżyje, żeby był ciekawie i miło spędzony. To jest dla mnie najważniejsze i liczę, że spotkam drugą osobę z uśmiechem na ustach, poczuciem humoru i otwartą na wszystko. Mając siedemdziesiąt lat, chodzę na dyskoteki, ale nie na takie dla seniorów.

Zdzisław ma poczucie humoru, o czym z pewnością przekonają się widzowie programu. Fot. Weronika Marczyk Kiełbasa/ TVP
Zdzisław ma poczucie humoru, o czym z pewnością przekonają się widzowie programu. Fot. Weronika Marczyk Kiełbasa/ TVP

Czym zaskoczyło Pana życie na emeryturze?

Iwona i Gerard, uczestnicy 2. edycji „Sanatorium miłości” są jak dotąd jedynym małżeństwem, które zapoznało się w programie. Fot AKPA

Iwona i Gerard z „Sanatorium miłości”: Edi zbyt pospieszył się z zaręczynami

Gwiazdy

Przepracowałem uczciwie pięćdziesiąt lat i cieszę się z pracy, którą miałem. Mogłem jeszcze dalej pracować i nie musiałem przechodzić na emeryturę, lecz wydarzył się poważny wypadek. Gdy jechałem nad morze na wesele, wyjechał mi z przeciwka samochód, bo kierowca zasnął za kierownicą. Ledwo z tego wyszedłem, byłem połamany i musiałem przejść rehabilitację. Dzięki pomocy przyjaciół oraz znajomych szybko poszło i stanąłem na nogi. To cud, że tak dobrze trzymam się fizycznie. Po wypadku przeszedłem na rentę, a dwa lata później na emeryturę. Byłem jednak zawzięty w powrocie do zdrowia, bo moją największą pasją w życiu jest tenis stołowy. Cały czas trenowałem w klubie, jeszcze w styczniu grałem w lidze, ale już amatorskiej. Rywalizowałem z zawodowcami, którzy całe życie grali w klubach, a później przeszli do ligi amatorskiej. Trzy lata temu ćwiczyłem ze słynnym Kucharskim, co grał z Grubbą. Później byłem w ośrodku olimpijskim w Drzonkowie koło Zielonej Góry, gdzie trenował mnie słynny Błaszczyk – najlepszy tenisista stołowy, czternastokrotny mistrz Europy. Żyję sportem, ale uwielbiam też kino, jestem kinomanem. Praktycznie nie ma mnie w domu.

,,

Ledwo z tego wyszedłem, byłem połamany i musiałem przejść rehabilitację. Dzięki pomocy przyjaciół oraz znajomych szybko poszło i stanąłem na nogi. To cud, że tak dobrze trzymam się fizycznie.


Co doradziłby Pan innym osobom, które mierzą się ze stratą partnera lub partnerki?


Dwanaście lat przed śmiercią moja żona przeszła zawał, ale nie bardzo mocny. Tego dnia, kiedy zmarła, siedzieliśmy razem w domu. Była całkowicie świadomą, piękną kobietą. Rozmawialiśmy, potem na chwilę przewróciła się na bok i… umarła. Można się przygotować na śmierć, kiedy ktoś bliski w ciężkim stanie leży w szpitalu. A tu rozmawiałem z ukochaną, a za minutę jej nie było. To był dla mnie szok, ręce mi opadły i nie wiedziałem, co zrobić. Po śmierci żony zostałem sam, bo nie mogliśmy mieć dzieci. Na szczęście rodzina i przyjaciele mi pomogli. Przez pierwsze dwa miesiące miałem depresję i byłem załamany psychicznie. Nie wiedziałem, jak sobie poradzę w życiu. Czułem się zagubiony. Wyszedłem z tego dzięki przyjaciołom i rodzinie.


Kiedy już trochę stanąłem na nogi, zadałem sobie pytanie: „To fakt, że straciłem żonę, którą kochałem całe życie, ale czy teraz mam usiąść w domu w fotelu i tylko o tym myśleć? Czekać? Na co? Na swoją śmierć?”. Dostałem wtedy takiego przypływu energii, że postanowiłem wychodzić z domu do ludzi. I to samo poradziłbym wszystkim, którzy stracili najbliższą osobę: Nie zamykajcie się w sobie. Idźcie do ludzi, nawet do obcych. Powiedz komuś „dzień dobry!” i porozmawiaj chwilę. Nie można przebywać samemu w pokoju czy w domu; trzeba uciekać od samotności. I trzeba tego chcieć, bo wszystko jest w mózgu. Należy sobie sprawy poukładać. Inaczej człowiek się zasiedzi i nie powiem więcej, ale wiadomo, czym to się później kończy.

Kilka lat temu Zdzisław przeżył poważny wypadek, ale obecnie jest w znakomitej formie. Fot. Weronika Marczyk Kiełbasa/ TVP
Kilka lat temu Zdzisław przeżył poważny wypadek, ale obecnie jest w znakomitej formie. Fot. Weronika Marczyk Kiełbasa/ TVP

Z jakimi oczekiwaniami przychodził Pan do programu i czego się spodziewał po innych uczestnikach?

Urszula z Poznania postanowiła wreszcie pomyśleć o sobie, więc zgłosiła się do „Sanatorium miłości”. Fot. Weronika Marczyk-Kiełbasa

Urszula z „Sanatorium miłości”: Można mieć motyle w brzuchu nawet po sześćdziesiątce

Gwiazdy

Nigdy w życiu nie miałem kontaktu z kamerami ani z operatorami czy dźwiękowcami. Przez pierwsze dni nie mogłem się odnaleźć. Na początku byłem zestresowany nagrywaniem. Najbardziej mnie stresowało to, że nigdy nie wiedziałem, gdzie pojadę, co będę robił i na jakie pytania odpowiadał. To mnie trochę dusiło. Gdy człowiek wie, na jaki temat ma się wypowiedzieć, może się jakoś przygotować. Tam wszystko było zaskoczeniem. Ale po paru dniach już się z tym oswoiłem. Już wiedziałem, jak to wygląda. Jest impreza, a po niej są jakieś wywiady. Jeżeli chodzi o dziewczyny i chłopaków, którzy uczestniczyli w programie, to trochę dłużej trwało. Chciałem dotrzeć do każdej osoby i z nią porozmawiać. Dowiedzieć się choćby tego, skąd pochodzi, co robi, jaka jest jej sytuacja. Na początku jednak okazało się to trudne. Od niektórych poczułem pewną barierę w nawiązywaniu kontaktu, ale wydaje mi się, że to dlatego, bo wszyscy byli trochę stremowani. Po dłuższym pobycie relacje zaczęły się układać i rozmowy stały się łatwiejsze. Najgorsze były dla mnie początki.

,,

Przez pierwsze dwa miesiące miałem depresję i byłem załamany psychicznie. Nie wiedziałem, jak sobie poradzę w życiu. Czułem się zagubiony. Wyszedłem z tego dzięki przyjaciołom i rodzinie.


Czy sportowa pasja, która nauczyła Pana determinacji i radzenia sobie z rywalami, pomogła w walce o serce pani Uli? Kilku z panów zabiegało o jej względy.


W każdej dyscyplinie sportowej jest rywalizacja. Nawet gdy przegrywam mecz, to staram się go przegrać w takim stylu, żeby czuć się zwycięzcą i być z siebie dumnym. Chociaż mecz jest przegrany, to mobilizuje mnie do dalszej walki, żeby po prostu nie odpuszczać. Trzeba iść do przodu. Jeżeli chodzi o ludzi, jest tak samo. Nie można się poddawać, uciekać. Trzeba brać życie takim, jakim jest. Niczego nie odkładać, bo nie cofnie się okresu, który minął.

Zdzisław odnalazł wspólny język z innymi uczestnikami. Fot. Weronika Marczyk Kiełbasa/ TVP
Zdzisław odnalazł wspólny język z innymi uczestnikami. Fot. Weronika Marczyk Kiełbasa/ TVP

Czy klub sympatyków „Sanatorium miłości” w Gryfinie, o którym Pan wspominał, przekształcił się w Pański fanklub?


To małe miasteczko i ludzie mnie znają. Obecnie jestem w sanatorium w Ciechocinku, ale dowiedziałem się z rozmów telefonicznych, że po moim powrocie do Gryfina tamtejszy fanklub programu chce zorganizować spotkanie ze mną, i wyraziłem zgodę. Będzie ono w restauracji, którą co tydzień odwiedzam. Słyszałem nawet, że ów fanklub wydrukował moje zdjęcia, na których mam podpisywać autografy. Dla mnie to jest szaleństwo, ale nie będę nikomu odmawiał. Niech się cieszą.

,,

Nawet gdy przegrywam mecz, to staram się go przegrać w takim stylu, żeby czuć się zwycięzcą i być z siebie dumnym.


Wspominał Pan, że spotyka na ulicach smutnych ludzi. Czy teraz rozpoznają Pana i się uśmiechają?


Po pierwszych dniach zdjęciowych w Mikołajkach, gdy przyjechałem do miasta, w którym znam dużo ludzi, wszedłem do sklepu, a tam dziewczyny zawołały: „O! Pan się dostał”. Już wtedy byłem rozpoznawany. Aktualnie od tygodnia przebywam w Ciechocinku. Tylko wszedłem z walizką do holu, przed recepcją kolejka ludzi. Nagle słyszę: „O! Celebryta z »Sanatorium miłości«”. Kobiety mnie otaczają, a ja co chwilę z kimś rozmawiam. Każdy do mnie podchodzi z uśmiechem, a ja nikomu nie odmawiam rozmowy. Widzę, jak mnie dopingują, choć w ogóle mnie nie znają. To jest bardzo miłe.

„Sanatorium miłości”. Kiedy i gdzie oglądać?


Premierowe odcinki „Sanatorium miłości” są emitowane co niedzielę o godz. 21:20 w TVP1. Wszystkie sezony programu dostępne są również w serwisie TVP VOD.

Więcej na ten temat