Gwiazdy

Elżbieta z „Sanatorium miłości” śpiewa, tańczy, podróżuje: Mnie po prostu chce się żyć

Elżbieta z „Sanatorium miłości” stoi na tle jeziora. W ręku ma kartkę z logo programu TVP1.
Elżbieta uczyła matematyki, ale jej pasje mogą zaskoczyć. Fot. Weronika Marczyk-Kiełbasa/ TVP
podpis źródła zdjęcia

Elżbieta z Goleniowa to kobieta, która pięciu minut nie usiedzi na miejscu. Uczestniczka siódmej edycji „Sanatorium miłości” nie ma czasu na nudę. Poświęca go wielu swoim pasjom. Śpiewa, tańczy, bierze udział w teleturniejach i podróżuje. – Jestem energiczna i żywiołowa – mówi o sobie. Jaki powinien być jej partner? Taki, co za nią nadąży. Czy się znajdzie? „Sanatorium miłości” możemy oglądać w TVP1 oraz w TVP VOD.

Program „Sanatorium miłości” można oglądać online w TVP VOD

Urszula z Poznania postanowiła wreszcie pomyśleć o sobie, więc zgłosiła się do „Sanatorium miłości”. Fot. Weronika Marczyk-Kiełbasa

Urszula z „Sanatorium miłości”: Można mieć motyle w brzuchu nawet po sześćdziesiątce

Gwiazdy

Longina Stempurska: Elżbieto, jesteś matematyczką. Powiedz, proszę, do czego jest mi potrzebny sinus czy cosinus? Po co ta trygonometria?


Elżbieta z Goleniowa: – Wielu ludzi zajmuje się budownictwem, architekturą. Generalnie cała matematyka opisuje nasze życie. Nawet nie zdajemy sobie z tego sprawy, jak bardzo jest potrzebna. Tak samo jak sinus, cosinus, tangens i cotangens.


Ale konkretnie...


– Żeby na przykład dowiedzieć się, jak wysokie drzewo masz w ogródku, wcale nie musisz na nie wchodzić z miarką. Drzewo rzuca cień, który da się zmierzyć na ziemi. Sprawdzasz, jaki jest kąt padania promieni słonecznych, i za pomocą funkcji trygonometrycznych sinus, cosinus itd. można obliczyć wysokość drzewa, budynku, komina czy wieży.


Jaką nauczycielką byłaś? 


– Wymagającą, oczywiście. Matematyka zawsze była, z krótką przerwą, na maturze, więc trzeba było ją znać. Gdy wiedziałam, że któryś z moich uczniów wybiera się na studia techniczne, inżynierskie lub stricte matematykę, to nie odpuszczałam. Gdy jednak ktoś szedł na historię, a miałam takiego jednego ancymona, to przymykałam trochę oko. W pierwszych latach swojej pracy byłam jednak dość sroga. Z czasem złagodniałam.


Uczniowie nie przechodzą na drugą stronę ulicy, gdy Cię zobaczą?


– Nikt nie przechodzi, witają się już z daleka. Kiedyś byłam w Łodzi, szłam Piotrkowską i nagle usłyszałam, że ktoś woła: „pani profesor!”. Odwróciłam się, a tam uczeń, już koło czterdziestki. Powspominaliśmy dzieje. Uczennice dzwonią do mnie nawet z Danii. Pytają o „Sanatorium miłości”, o moje odczucia, czy znalazłam nową miłość.


Dużo się śmiejesz, lekcje musiały być prowadzone na wesoło.


– Było i wesoło, i strasznie. Bo wystarczyło, że w drzwiach stanęłam, to już wiało grozą. Mam 172 cm, do tego obcasy 10 cm. Kawał kobity ze mnie. Górowałam nad wszystkimi.


Szpilki?


– Tak. I teraz chodzę na wysokich obcasach. W „Sanatorium miłości” miałam buty na koturnie i jedne czerwone na obcasie. Więcej nie brałam, bo pomyślałam, że na Mazurach to nie będą mi raczej potrzebne. Ale na co dzień to nawet samochodem jeżdżę w szpilkach.


Dobrym kierowcą jesteś?


– O tak! Mam prawo jazdy od 40 lat. I uważam, że każda kobieta powinna je mieć, żeby być kobietą niezależną. Mam wiele koleżanek, którym mężowie nie chcą dawać samochodu. Albo takich, które jeżdżą trasą szybkiego ruchu do Szczecina, parkują na rogatkach i potem poruszają się już komunikacją miejską, bo się boją jeździć. Tragedia. Ja zawsze miałam samochód do dyspozycji. Zmieniałam je jak rękawiczki, więc wyćwiczyłam to jeżdżenie. Generalnie uwielbiam jeździć.

Elżbieta mieszkała w pokoju z Anną, która również jest matematyczką. Fot. Weronika Marczyk-Kiełbasa/ TVP
Elżbieta mieszkała w pokoju z Anną, która również jest matematyczką. Fot. Weronika Marczyk-Kiełbasa/ TVP
Stanisław z Raszyna jest jednym z sześciu mężczyzn, którzy poszukują drugiej połówki w programie „Sanatorium miłości”. Fot. Weronika Marczyk-Kiełbasa/ TVP

Stanisław z Raszyna: Nie poszedłem do „Sanatorium miłości” szukać kucharki czy sprzątaczki

Gwiazdy

Twój mąż był mechanikiem samochodowym. Miałaś dostęp do aut.


– Tak, to prawda. Najpierw prowadziliśmy zakład wulkanizacyjny, a potem warsztat samochodowy. Bo ja mężowi pomagałam. Kiedyś kurierzy nie przywozili części samochodowych, tak jak teraz. Trzeba było samemu po nie jechać do Szczecina. Trzydzieści pięć kilometrów. Dlatego mam tę wprawę, bo bardzo dużo jeździłam. Mąż mi notował na kartce, co nam kupić, i kupowałam. Początkowo w tych hurtowniach była wielka konsternacja, bo wtedy kobiety się tam w ogóle nie pojawiały. Tylko panowie. Ale się przyzwyczaili do mnie.


Mieli rozrywkę, gdy widzieli taką elegancką babkę. A ty się podszkoliłaś w innej dziedzinie niż matematyka.


– Szybko nauczyłam się, co jest potrzebne w warsztacie. Woziłam silniki do szlifowania, chłodnice. Nawet mi się to podobało. Lubiłam nawet zajrzeć pod maskę. I mam tak do dziś. Gdy moje auto jest na podnośniku, to oglądam je sobie od spodu.


Żeby to wszystko wozić, musiałaś mieć spore auto.


– Zawsze kombi. Do dziś uwielbiam duże samochody. Mam w nich drugą garderobę. Pełno w niej ubrań.


Temat mi bliski.


– Wożę różne buty na zmianę, jakieś kurtki, jakieś kamizeleczki. Jestem przygotowana na każdą okoliczność, np. gdyby zrobiło się chłodniej, to mam pod ręką coś cieplejszego. Poza tym śpiewam w chórze i wożę swoje stroje. To jest bardzo wygodne.


Masz piękne hobby. Są próby, koncerty. Tak spędzasz czas na emeryturze?


– Jestem bardzo zajęta. W ogóle się nie nudzę. Udzielam prywatnych lekcji, choć niezbyt wielu. Uczę głównie dzieci znajomych, bo naprawdę nie mam na nie czasu. W poniedziałki jeżdżę na próbę chóru do Szczecina na Zamek Książąt Pomorskich. Śpiewam od wielu lat. Znam nuty i umiem je czytać. Skończyłam szkołę muzyczną w klasie akordeonu, więc musiałam się tego nauczyć. Śpiewanie zawsze było bliskie mojemu sercu. Po studiach, w szkole podstawowej pod Stargardem, gdzie dostałam pierwszą pracę, prowadziłam chór. Matematyczka i chór, wyobrażasz sobie?! Doszliśmy z uczniami nawet do finału konkursu chórów szkolnych, który miał miejsce w filharmonii szczecińskiej.


Zbaczamy z tematu…


– We wtorki mam taniec towarzyski. Same kobiety i jeden mężczyzna – instruktor. Teraz uczymy się tanga. Przygotowujemy układ taneczny na Międzynarodowy Dzień Tańca, który przypada na kwiecień. Mamy wystąpić na placu Lotników w Goleniowie. W środę chodzę na taniec terapeutyczny, który jest zbliżony do gimnastyki. Towarzyszy nam przy tym muzyka. W piątki mam taniec liniowy. Też przychodzą same kobiety. Teraz ćwiczymy marsz Radetzkiego, bardzo fajnie to wygląda. Będziemy też przygotowywać widowisko muzyczne opowiedziane tańcem pt. „Most marzeń”. Zatańczymy i tango, i walca, i rock'n'rolla. Premiera jesienią.

Elżbieta zgłosiła się do programu TVP1, by przeżyć niezapomnianą przygodę. Fot. Weronika Marczyk-Kiełbasa/ TVP
Elżbieta zgłosiła się do programu TVP1, by przeżyć niezapomnianą przygodę. Fot. Weronika Marczyk-Kiełbasa/ TVP
Anna, jedna z uczestniczek siódmej edycji programu „Sanatorium miłości”, emitowanego w każdą niedzielę o godz. 21:20 w TVP1. Fot. Weronika Marczyk-Kiełbasa

Ania z „Sanatorium miłości”: Miłość jest dla mnie ogromną potęgą

Gwiazdy

Szaleństwo! Jesteś niesamowita. Ale zgubiłaś czwartek. Czyżbyś miała wolne?


– A skąd! Zajmuję się osobistą wnuczką, która w maju zdaje maturę. Jest w klasie matematycznej, chce iść na medycynę. Daję jej zadania, a ona je rozwiązuje. Często też jeżdżę do filharmonii, do teatru. Zakładam szpile, miniówę i w drogę. Albo nad morze sobie jadę, bo mam blisko. Pół godziny samochodem i jestem w Międzyzdrojach. Bardzo lubię morze w zimie. Latem wolę nasze jezioro Ińsko. Wtedy jest tam mniej ludzi niż nad Bałtykiem.


Że też znalazłaś czas na „Sanatorium miłości”…


– Jestem kobietą renesansu. Biorę też udział w teleturniejach telewizyjnych. W programie „Jeden z dziesięciu” dotarłam do finału. Byłam akurat w sanatorium, takim prawdziwym, w Sopocie. Eliminacje były w Gdańsku, więc pojechałam na nie i się dostałam. Byłam z siebie bardzo zadowolona, bo znalazłam się w trójce finalistów, a to wcale nie jest takie proste. Za rok, gdy minie regulaminowa karencja, znowu się zgłoszę. Niedawno brałam też udział w teleturnieju „Gra słów. Krzyżówka”. Dwa razy. Też byłam finalistką. Parę groszy wygrałam. Wkrótce wystąpię w „Familiadzie”.


To powiedz mi teraz, skąd pomysł, by zgłosić się do „Sanatorium miłości”?


– To był przypadek. Wypełniałam formularz do „Gry słów…” i zobaczyłam formularz do „Sanatorium…”. A że lubię nowe doświadczenia, pomyślałam „a co mi szkodzi?”, i tak to się zaczęło. Po udziale w teleturniejach bardzo spodobała mi się telewizja. Dobrze się czuję przed kamerą. A poza tym pomyślałam, że może poznam kogoś miłego… Dostałam się, choć w to nie wierzyłam, i znalazłam się w Mikołajkach.


Ty, wożąca ubrania w samochodzie, miałaś pewnie problem ze spakowaniem się?


– Z ubraniami nie za bardzo trafiłam. Wzięłam wiele niepotrzebnych rzeczy.


Kobietom trudno się spakować, i to na miesiąc. Byłaś w pokoju z Anią, która miała dużo ubrań.


– Donieśli nam do pokoju jeszcze jedną szafę. Ja zabrałam jedną dużą walizkę, a Ania aż trzy. Ją zięć przywiózł samochodem, ja jechałam pociągiem, nie dałabym rady zabrać więcej rzeczy. I tak na koniec musiałam nadać paczkę do domu, żeby mieć lżej. Ale generalnie jestem minimalistką. Zawsze, gdy jeżdżę po świecie, mam w grupie najmniejszy bagaż i najmniej rzeczy. Zwiedzam świat od 18. roku życia. Podczas studiów śpiewałam w chórze studenckim. Mimo tego strasznego komunizmu zobaczyłam wiele krajów. Mało kto miał wtedy paszport i mógł doświadczyć tego co ja w tamtych czasach. 

Ela i Bogdan z Bydgoszczy znaleźli wspólny język, czy będzie z nich para? Fot. Weronika Marczyk-Kiełbasa/ TVP
Ela i Bogdan z Bydgoszczy znaleźli wspólny język, czy będzie z nich para? Fot. Weronika Marczyk-Kiełbasa/ TVP
Zdzisław szuka w programie „Sanatorium miłości” bliskiej osoby, która mogłaby zostać jego przyjaciółką i żoną. Fot. Weronika Marczyk Kiełbasa/ TVP

Zdzisław z „Sanatorium miłości”: Nie zamykajcie się w sobie. Idźcie do ludzi!

Gwiazdy

Ty naprawdę ciągle jesteś w drodze.


– Chociażby w ubiegłym roku zwiedziłam Maltę, Czarnogórę, Majorkę, Belgię. Byłam też kilkakrotnie we Włoszech i w Hiszpanii, we Francji, w Gruzji, Danii, wielokrotnie w Niemczech, a także w Montrealu. Niedługo lecę ze znajomymi na dwa tygodnie do Japonii. Wszystko sama zorganizowałam.


Samotność w takim razie na pewno Ci nie dokuczała.


– Absolutnie nie. Moje życie było naprawdę dobre i nadal jest. Nie narzekałam, że jestem singielką.


Twój mąż zmarł, gdy miał 46 lat? 


– Jeden dzień i go nie było. To było 16 lat temu. To była nagła śmierć. Syn miał 24 lata, kończył studia. Córka – 22.


Musiałaś radzić sobie sama.


– Zakład został zamknięty. Nie chciałam sama się nim zajmować. Nie znałam się na prowadzeniu biznesu, pracowałam przecież w szkole, jedynie części do zakładu przywoziłam. Po śmierci męża nie miałam ani chwili załamania. Miałam dużo zajęć, dużo spraw do załatwienia i przecież były koło mnie dzieci, choć już dorosłe, to jednak potrzebujące uwagi.


Spotykałaś się z kimś po śmierci męża?


– Tak, ale nie ma o czym mówić. Albo bez prawa jazdy, bo mu samochód był niepotrzebny, albo bez mieszkania, najchętniej wprowadziłby się do mnie. Trafiałam na takich nieudolnych.


Marzyła im się zaradna wdówka.


– O tak, bardzo. Ale ja nie jestem osobą, która da się wykorzystać. Absolutnie nie.


Wyobraź sobie, że jestem wróżką, jaki powinien być Twój mężczyzna?


– Jestem realistką, ale dobrze, zabawmy się… Są dwie możliwości, trzeciego wyjścia nie ma – brzmi łacińskie powiedzenie. Pierwsza możliwość: powinien być silniejszy ode mnie i stanowczy. I nie mówię o sile fizycznej, tylko psychicznej. Musi być facetem energicznym i z inicjatywą. Druga możliwość – jak określił to jeden z moich kolegów – powinien być wpatrzony we mnie jak w obraz. Ale również powinien przejmować inicjatywę. Takich, którymi można sterować, nie cierpię.


Ale Ty jesteś silną, energiczną babką. Trudno za Tobą nadążyć.


– Dlatego musi być stanowczy. Musi mieć pomysły. Chciałabym, żeby proponował różne aktywności, a nie tylko ciągle ja. Ja mogę proponować, ale on też. 


I żeby kwiatek od czasu do czasu przyniósł. 


– Kwiaty to jest kolejne moje hobby. U mnie rosną jak opętane. Córka mnie często pyta: „Mama, jak ty to robisz?”, a ja nie robię nic. Po prostu zajmuję się nimi jak trzeba. Trochę gadam do tych roślin. Uwielbiam kwiaty doniczkowe, ale cięte też. Syn albo zięć od czasu do czasu coś mi przyniosą, inni to chyba skąpi są. I jeszcze mój facet powinien mieć prawo jazdy. Ja nie będę żadnego wozić... Czasami oczywiście mogę, ale nie cały czas.

Ela i Małgorzata nie konkurowały ze sobą o mężczyzn. Fot. Weronika Marczyk-Kiełbasa/ TVP
Ela i Małgorzata nie konkurowały ze sobą o mężczyzn. Fot. Weronika Marczyk-Kiełbasa/ TVP
Małgorzata to jedna z uczestniczek siódmej edycji programu „Sanatorium miłości”, emitowanego w każdą niedzielę o godz. 21:20 w TVP1. Fot. Weronika Marczyk-Kiełbasa

Małgorzata z programu „Sanatorium miłości”: Nie szukam perfekcji

Gwiazdy

A nie wydaje Ci się, że my, kobiety, tak się wyemancypowałyśmy, że odstawiłyśmy mężczyzn na boczny tor? Potrafimy same o siebie zadbać.


– Oni są słabi, to się dają. Poza tym wielu panom jest tak po prostu wygodnie. I to nie jest w porządku. Absolutnie. Mężczyzna powinien być mężczyzną według starych praw. Ja mam swoje zasady i ich nie zmienię. To mężczyzna powinien o mnie zabiegać, zapraszać na randki, płacić rachunki w restauracji, może nie wszystkie, ale większość.


Miałabyś czas na mężczyznę przy Twoim trybie życia?


– Jak to? Ja bym to wszystko z nim robiła. Na tańce poszłabym z nim. Na tańce w parze, oczywiście. Bo tańczyłam taniec towarzyski, miałam klasę turniejową. 


Czym mnie jeszcze zaskoczysz?


– Mój mąż znakomicie tańczył. Miał słuch muzyczny i naturalny talent. Chodziliśmy co tydzień na dancingi. Kiedyś to była normalność. Grała orkiestra na żywo, nie DJ. Gdy szliśmy na wesela, to nas nagrywali. Mam jeszcze kasety wideo z naszymi tańcami. 


Wpadł Ci ktoś w oko w „Sanatorium miłości”?


– Na randce zapoznawczej interesujący wydał mi się Zdzisław z Gryfina. Zwróciłam uwagę na jego czerwone mokasyny. Potem mnie jednak unikał. Mimo że blisko mieszkamy, ani razu nie zadzwonił. Stanley też mi się spodobał, ale on szybko zwrócił uwagę na kogoś innego. Dużo rozmawiałam z Bogdanem, ale najwięcej ze Stanisławem. To wspaniały, inteligentny rozmówca. Można z nim poruszyć każdy temat. A to jest dla mnie ważne. Żeby być takim człowiekiem, trzeba czytać, trzeba chodzić do teatru, filharmonii, trzeba podróżować. Trzeba być obytym i takim, jak ja to nazywam, człowiekiem renesansu. Z każdej miseczki czegoś spróbować. Z Markiem prawie wcale nie miałam kontaktu. Teraz czasami się zdzwonimy. On dużo czasu spędzał z Małgorzatą. A z Edim nie było o czym rozmawiać. Ale płynęłam z nim skuterem i było przyjemnie.


Edi to widział tylko Annę. Spotkałam się z komentarzami, że go podpuszczała, by ją cały czas adorował.


– Ona sama o sobie mówiła, przecież byłyśmy razem w pokoju, że lubi kokietować mężczyzn i być w centrum uwagi. A Ediemu niewiele było trzeba, był cały czas pod jej urokiem. Uważam, że gdy już raz powiedziała, że nie będzie z nich pary, nie powinna go prowokować.

Elżbieta polubiła Bogdana. Oboje mogli porozmawiać o podróżach. Fot. Weronika Marczyk-Kiełbasa/ TVP
Elżbieta polubiła Bogdana. Oboje mogli porozmawiać o podróżach. Fot. Weronika Marczyk-Kiełbasa/ TVP
Iwona i Gerard, uczestnicy 2. edycji „Sanatorium miłości” są jak dotąd jedynym małżeństwem, które zapoznało się w programie. Fot AKPA

Iwona i Gerard z „Sanatorium miłości”: Edi zbyt pospieszył się z zaręczynami

Gwiazdy

Dużo się musiało dziać w tych Mikołajkach. Warto było tam pojechać?


– W Goleniowie w jednym ze sklepów pracuje moja uczennica. Robiłam zakupy. Zapytała mnie, jak mi było w tym „Sanatorium…”. Odpowiedziałam, że jestem przeszczęśliwa, że tam byłam. Że to była świetna przygoda. Poza tym dostałam kosmetyków na dwa lata, po raz pierwszy jeździłam skuterem. Było dużo wspaniałych aktywności, których nigdy dotąd nie miałam okazji spróbować. Dopiero w „Sanatorium…”. Poza tym poznałam fajnych ludzi, z którymi wciąż mam kontakt.


Nie dopytuję o szczegóły, ale tak teoretycznie, gdybyś poznała tego jedynego, czy odległość między waszymi miejscami zamieszkania byłaby dla Ciebie problemem? Porzuciłabyś swój Goleniów?


– No nie wiem, wolałabym, żeby mój partner do mnie się przeprowadził. Ode mnie jest blisko do morza, do Niemiec, Danii, Szwecji. Nawet na trzy dni można sobie wyskoczyć do Ystad, tam gdzie działał komisarz Wallander ze szwedzkich kryminałów. Blisko jest też lotnisko.


A może trzeba byłoby, tak jak Iwona i Gerard z drugiej edycji „Sanatorium miłości”, mieszkać na dwa domy. Trochę u mnie, trochę u niego. Ale jakbym tak bardzo się zakochała, to nie wiem, może i bym się przeprowadziła. W końcu nie wiem, jak długo będę ciągnąć te wszystkie swoje tańce, śpiewy, hulanki i swawole. Ale pewnie brakowałoby mi filharmonii szczecińskiej, teatrów w Szczecinie i teatrów muzycznych w Koszalinie. Ciągle znajduję coś ciekawego w repertuarach i uprawiam taką turystykę koncertową, to do Gdańska, to do Wejherowa. Byłam też w Poznaniu na koncercie Wiesława Prządki, który jest jedynym Polakiem grającym na bandoneonie.


Niełatwo dotrzymać Ci kroku.


– Mój ewentualny partner też mógłby ze mną jeździć. Ale musiałoby mu to jeżdżenie się podobać.


Nie każdy ma tyle zapału.


– No to, przepraszam, taki facet nie jest dla mnie. 


Jesteś niesamowita z tą swoją energią, może nawet nadpobudliwością.


– Ja po prostu jestem taka energiczna. Energiczna i żywiołowa. Bardzo dobrze się z tym czuję. To mnie napędza. Mnie po prostu chce się żyć. I to bardzo.

„Sanatorium miłości”. Kiedy i gdzie oglądać?

Program „Sanatorium miłości” można oglądać co niedzielę o godz. 21:20 w TVP1. Wszystkie sezony programu dostępne są również w TVP VOD.

Więcej na ten temat