Waldemar Gilas to jeden z najbarwniejszych uczestników ostatniej edycji programu „Rolnik szuka żony”. Mężczyzna szybko zapisał się w pamięci widzów za sprawą miłosnych perypetii rozgrywających się w jego gospodarstwie. Tylko nam w specjalnym wywiadzie dla TVP.pl uczestnik opowiedział o swoich emocjach, autentyczności i wyjątkowej więzi z Dorotą.
Skąd pomysł wzięcia udziału w show?
Nie ukrywam, że jestem wiernym fanem programu „Rolnik szuka żony” od samego początku jego powstania, czyli od 2014 r. Śledzę uważnie wszystkie edycje, bo jest to powiązane z moim środowiskiem pracy. Zważywszy na to, że wielu osobom udało się odnaleźć miłość w show, postanowiłem, że i ja spróbuję. W 2020 r. rozwiodłem się. Moje sprawy osobiste zostały już sformalizowane, więc stwierdziłem, że być może warto w taki niekonwencjonalny sposób (pod okiem kamer) spróbować poszukać swojej drugiej połówki.
Nie da się ukryć, że dzięki programowi zyskał Pan dużą popularność. Jak sobie Pan z tym radzi?
Tak, zgadza się. Przyznam szczerze, że nie liczyłem na aż tak dużą popularność. Nie sądziłem, że to wszystko odbędzie się na taką skalę. Miło jest, że ludzie zaczepiają mnie na ulicy, w galerii czy nawet na przejściu dla pieszych. Wiele osób uśmiecha się, mówi „Dzień dobry” albo „Cześć” i to jest bardzo miłe. Przeważnie spotykam się z pozytywnym odbiorem wśród widzów. Czasami niektórzy robią sobie ze mną zdjęcia. Nie mam problemu z popularnością, ponieważ jestem osobą otwartą, uśmiechniętą, wygadaną. Lubię rozmawiać z ludźmi i doskonale odnajduję się w tej sytuacji
Co jeszcze oprócz popularności dał Panu ten program? Czy obserwując siebie na ekranie, dowiedział się Pan o sobie czegoś nowego?
Program na pewno dał mi bardzo dużą pewność siebie. Zacząłem wierzyć, że można osiągnąć w życiu wiele rzeczy, więcej niż do tej pory. Dotychczas prowadziłem życie bardziej w cieniu, brakowało takiego pokazania się, wyjścia do ludzi na szerszą skalę.
Oglądając siebie na ekranie, uświadomiłem sobie wiele rzeczy. Ja byłem w tym wszystkim bardzo autentyczny, działałem pod wpływem adrenaliny. Nie zwracałem uwagi na kamery, bywało, że powiedziałem jakieś głupoty, ale to wszystko wynikało z emocji i zmęczenia będących konsekwencją szalonego tempa pracy. Również nie wszystkie ujęcia zostały pokazane, było wiele fajnych momentów, których widzowie nie mieli okazji zobaczyć.

Panie Waldemarze, w programie mogliśmy usłyszeć, że obejrzał Pan 7 tysięcy filmów, o ile dobrze pamiętam... Który z nich jest Pana ulubionym i czy tę pasję podziela również Dorota?
Zgadza się, przez 30 lat zobaczyłem 7 tysięcy filmów, co daje imponującą średnią 230 filmów na rok. Moja fascynacja kinem zaczęła się, gdy na 11. urodziny dostałem od rodziców upragniony magnetowid. Większość produkcji obejrzałem, kiedy byłem nastolatkiem z uwagi na czas, jakim wtedy dysponowałem. Chodziłem do szkoły, miałem mniej obowiązków i tak nadganiałem zaległości filmowe. Teraz ze względu na pracę mam trochę mniej wolnego czasu. Ostatnio rozbudowałem moją kolekcję płyt i kaset. Pasjonuję się tym od zawsze, uwielbiam kino i mam bardzo dużą wiedzę na temat produkcji z lat 80., 90., a także tych, które zostały zrealizowane po 2000 r.
Moim ulubionym filmem jest oczywiście „Terminator 2: Dzień sądu” z Arnoldem Schwarzeneggerem. Cenię też bardziej ambitne filmy, jak np. „Zielona mila”, „Gladiator”, „Forrest Gump”, „Skazani na Shawshank” i wiele innych produkcji, które niosą ze sobą głębsze przesłanie. Nie ukrywam, że lubię, gdy na ekranie dużo się dzieje i jest jakaś akcja: sporo wybuchów, pościgów. Oprócz filmów akcji fascynują mnie thrillery psycholigiczne, kryminały. Lubię też filmy oparte na prawdziwych wydarzeniach, takie jak „Kochając Pablo, nienawidząc Escobara”. Co do Doroty to nie wiem, bo szczerze mówiąc, jeszcze nie byliśmy w kinie na żadnym filmie. Proponowałem raz wspólne wyjście do kina, ale ona wpadła na inny pomysł, gdyż stwierdziła, że to może być kiepska produkcja. Mam jednak nadzieję, że będzie jeszcze jakaś możliwość, aby wspólnie obejrzeć dobre kino. Na pewno nie wymagam od niej, aby w jakiś szczególny sposób podzielała moją pasję. Nie chcę jej zmieniać na siłę. Będzie miło, jeśli kiedyś usiądziemy wieczorem i razem obejrzymy coś ciekawego.
Na pewno będzie jeszcze wiele okazji; wielkimi krokami zbliżają się np. walentynki.
Jeśli coś fajnego będzie leciało w walentynki, to na pewno wezmę Dorotkę do kina (śmiech). Na ten moment nie wiem, co będą grać, muszę sprawdzić repertuar.

Czy gdyby nie gospodarstwo, to zainteresowałby się Pan światem filmu?
Tak, tak. Ja kiedyś bardzo poważnie myślałem o tym, aby spróbować robić coś w tym kierunku; już nawet w szkole średniej temat filmu, sprzętu, montażu był mi bliski. Kręciło mnie to, ale z racji tego, że mam gospodarstwo, to moja fascynacja musiała zejść na drugi plan. Rozważałem kiedyś bardzo poważnie, aby robić jakieś studia w tym kierunku, ale ostatecznie wyszło tak, że wybrałem turystykę i hotelarstwo. Myślę, że gdybym miał wtedy więcej czasu i przestrzeni, to zapewne spróbowałbym swoich sił na takim kierunku.
Czy gdy Dorota opuszczała gospodarstwo, to czuł Pan, że jednak nie była to dobra decyzja? Pożegnanie wyglądało na bardzo emocjonalne...
Tak, zgadza się. Scena pożegnania została bardzo dobrze zmontowana, fajnie to ujęto. Nie było tam żadnego fałszu ani udawania, nasze emocje były autentyczne. Musiałem wtedy podjąć bardzo trudną dla mnie decyzję, szczególnie że wcześniej odbyłem udaną randkę z Dorotką. Ubolewam jedynie nad tym, że później była randka z Ewą, która wprowadziła trochę zamętu, jeśli chodzi o moje decyzje. Wielu ludzi zarzucało mi, że jestem dobrym aktorem i udaję, ale to nie jest prawda. Nigdy nikogo nie udawałem. To, co zostało pokazane, to była absolutna prawda!
Wracając do pytania, faktycznie miałem przeczucie, że być może popełniam błąd... i jak się później okazało, dobrze przeczuwałem. To Dorota a nie Ewa powinna być moim pierwszym wyborem. Z racji natłoku emocji, zdarzeń i rozmachu nie miałem tak naprawdę czasu na to, aby zwolnić i zastanowić się na spokojnie, którą z kandydatek wybrać. To wszystko działo się tak szybko, nagrywaliśmy wiele różnych scen. Zmęczenie też zrobiło swoje... Gdybym zyskał więcej czasu na poznawanie dziewczyn, to nie wiem, czy moja decyzja nie byłaby zupełnie inna. Może wtedy od razu wybrałbym Dorotkę? Moim zdaniem była to jedna z najlepszych scen, która powstała. Nie pamiętam, żeby odejście którejkolwiek z kandydatek wzbudziło tyle emocji. Przyznam, że nawet teraz, gdy oglądamy z Dorotką tę scenę, to za każdym razem jakoś to nas dotyka. Ona ubolewała wówczas, że podjąłem taką a nie inną decyzję, a ja ubolewałem nad tym, że nie miałem więcej czasu na poznanie właśnie jej.

A czy po finałowym odcinku, po rozmowie przed kamerami, rozmawiał Pan jeszcze z Ewą? Czy temat został już całkowicie zamknięty?
Temat z Ewą jest już ostatecznie zamknięty. Zaraz po randce, która odbyła się w Opolu, mieliśmy ostatnie spotkanie. Ewa później powiedziała, że nie chce mieć żadnego kontaktu, i ja oczywiście uszanowałem to, wyłączyłem się. Żałuję tylko, że poświęciłem dwa miesiące na znajomość. Na szczęście jednak Dorotka zobaczyła we mnie kogoś więcej i nie patrzyła na to, co mówią inni. Po prostu dała nam szansę i mieliśmy okazję, aby się poznać. Spotykamy się już cztery miesiące i wszystko jest na dobrej drodze.
Co najbardziej ujęło Pana w Dorocie?
W Dorotce najbardziej ujęła mnie jej autentyczność i emocjonalność. Wiele rzeczy nie zostało pokazanych w programie, np. widzowie nie widzieli tego, jak ona reagowała na tak zwane setki. Płakała, nie wstydziła się emocji, była szczera. Dodatkowo ujęła mnie jej pracowitość, bo angażowała się i pomagała w gospodarstwie. Ponadto ta jej dobroć, dobre serce... to się po prostu widzi. Jest bardzo ciepłą, serdeczną i troskliwą dziewczyną. Daje od siebie dużo dobrego i wspiera mnie w walce z hejtem. Dorota potrafi okazać swoje emocje.

Jak wyglądają plany na najbliższą przyszłość? Nasi czytelnicy na pewno są ciekawi, czy szykuje się w tym roku jakaś przeprowadzka, zaręczyny...
Jedno jest pewne: chcielibyśmy razem zamieszkać. Myślę, że to kwestia kilku miesięcy, dzieli nas ponad 300 km i widujemy się raz na dwa tygodnie (chociaż czasami udaje nam się trochę częściej). Co do dalszych planów to na pewno spędzimy razem wakacje, Wielkanoc, a wcześniej moje urodziny. A kwestia pierścionka pojawi się zapewne wtedy, kiedy przyjdzie na to odpowiedni moment. Nie chcę też wyrokować, bo trudno przewidzieć, co będzie. Na ten moment najważniejsze jest dla mnie to, żebyśmy razem zamieszkali. To jest priorytet.
Czy ma Pan jakieś rady dla osób, które myślą nad zgłoszeniem się do programu?
Jeśli ktoś jeszcze się waha, to polecam, niech naprawdę skorzysta z tej nieprawdopodobnej szansy na poznanie drugiej połówki, jaką daje ten program. Po wielu latach niepowodzeń z płcią przeciwną ten program dał mi całkiem inny obraz tego, jak można kogoś poznać. Mnie się udało i z całego serca polecam wzięcie udziału w show. Trzeba jednak pamiętać o tym, żeby nie ufać wszystkim bezgranicznie i podejść z większym dystansem do sytuacji. Nie warto zwracać uwagi na hejt, który często jest całkowicie bezpodstawny. Warto mieć na uwadze, że to, co widzimy na ekranie, to jedynie mały fragment całej przygody.
Mam jeszcze apel do uczestniczek, które piszą listy. Nie warto przychodzić do programu, kierując się jedynie chęcią zdobycia rozgłosu i popularności. Moim zdaniem trzeba poważnie myśleć o osobie, do której się pisze. My, rolnicy, ustalamy swoje priorytety w wizytówkach bardzo jasno. Chyba najważniejsza jest kwestia przeprowadzki. Jeśli potencjalna kandydatka czy kandydat nie jest w stanie zmienić swojego miejsca zamieszkania i po prostu nie czuje się na siłach, to lepiej jest sobie odpuścić. Warto podejść do tego szczerze. To jest moja rada.
AZG