Marcin, uczestnik 11. edycji programu „Rolnik szuka żony”, długo czekał na prawdziwą miłość. Choć praca w sadzie dawała mu satysfakcję, nie wypełniała pustki w sercu. Dziś, po poznaniu Ani, z radością wyczekuje nadchodzących świąt, wiedząc, że spędzi je u boku tej jedynej. W naszej rozmowie opowiedział o pracy w gospodarstwie, rodzinnych tradycjach oraz o tym, jak ważne jest, by nie bać się podjąć ryzyka i pozwolić sobie na szczęście.
Paulina Gerasik: Jako rolnik z pewnością masz na co dzień sporo obowiązków. Co daje Ci największą satysfakcję w pracy w gospodarstwie?
Marcin: Największą radość daje mi moment, kiedy uda mi się wyprodukować piękne jabłka. Jeśli klient kupuje je i wraca po kolejne, to dla mnie dowód, że wykonałem dobrą pracę. Współpracuję z różnymi firmami, wspólnie staramy się produkować jak najlepsze owoce, oczywiście biorąc pod uwagę warunki pogodowe.
Wiosną, kiedy drzewka rosną, widzimy efekty tej pracy, codziennie pojawiają się nowe pędy. Jeśli odpowiednio zadbamy o nie w pierwszym roku, w drugim możemy zbierać pierwsze owoce. To daje satysfakcję, gdy inwestycja w ciężką pracę przynosi rezultaty. To jabłuszko, które udało się wyprodukować, to właśnie moja nagroda.
PG: Ziemia była przekazywana w Twojej rodzinie z pokolenia na pokolenie. Jakie inne tradycje, wspomnienia czy zwyczaje z dzieciństwa pamiętasz, które wciąż są obecne w Twoim życiu?
Marcin: Na pewno jednym z takich zwyczajów, które pamiętam od dziecka, jest wspólne chodzenie na rezurekcję. Zawsze, odkąd pamiętam, uczestniczyłem w tej mszy wielkanocnej. Niezależnie od pogody – czy padał śnieg, czy było zimno – zawsze chodziłem. To był dla mnie stały punkt każdej Wielkanocy. Po rezurekcji mieliśmy wspólne śniadanie, mama przygotowywała żurek i rozmawialiśmy o planach na przyszłość, bo wiosna to czas nowych początków, także w gospodarstwie.
Jeśli chodzi o ziemię, moi rodzice zaczynali od 2 hektarów, teraz mamy około 50. Oczywiście, żeby powiększyć gospodarstwo, trzeba było zaciągnąć kredyty. Kiedyś jabłka były droższe, kredyty tańsze, więc ryzyko było mniejsze. Początkowo tata miał mało tej ziemi, bo to były tereny po jego rodzicach. Później, razem z mamą, wykupili więcej ziemi, a ja stopniowo rozszerzałem swoje uprawy, zakładając sady.
PG: Jak rozumiem, pracy na gospodarstwie uczyłeś się od dziecka?
Marcin: Tak, praktycznie od zawsze. Pamiętam, że jak rodzice gdzieś wyjeżdżali, zamykali mnie w domu, a ja uciekałem przez okno, żeby rwać wiśnie u sąsiada. Lubiłem to, mimo że zarabiałem niewiele. Cieszyłem się z każdej zarobionej złotówki, bo to były moje własne pieniądze. Wystarczyło na jakieś lody, ale to mnie cieszyło, bo to była moja praca. Takie były kiedyś czasy.
PG: Miałeś rówieśników, którzy podzielali Twoje zainteresowania?
Marcin: Tak, rówieśnicy mieli podobne zainteresowania. I jak to bywa w młodości – po prostu spędzaliśmy czas razem. Kiedyś w ogóle było więcej czasu na wszystko, byliśmy młodsi, nie mieliśmy tylu obowiązków, więc częściej się spotykaliśmy. Pamiętam, jak graliśmy w piłkę z sąsiadami, czasami było nas 10, a nawet 12. Dziś każdy ma swoją rodzinę, obowiązki, więc ta więź z czasem się rozluźniła. W pewnym momencie poczułem się samotny, dlatego zgłosiłem się do programu „Rolnik szuka żony”. To był taki moment, kiedy uświadomiłem sobie, że praca, która mnie pochłonęła, sprawiła, że zapomniałem o tym, co w życiu jest najważniejsze.
PG: Co dla Ciebie oznacza „być gotowym” na miłość?
Marcin: Dla mnie być gotowym na miłość to poświęcenie dla drugiej osoby, zrozumienie jej potrzeb i gotowość do działania. Próbowałem różnych sposobów nawiązywania relacji, zarówno przez internet, jak i osobiście. Niestety, kiedy dziewczyny dowiadywały się, że jestem ze wsi, szybko rezygnowały. Czułem się wtedy trochę gorszy, jakbym nie spełniał jakichś oczekiwań.
PG: Może uważały, że życie na wsi to zbyt duże poświęcenie?
Marcin: Tak, praca na wsi rzeczywiście różni się od pracy w mieście. Z zewnątrz może wydawać się prosta, ale w rzeczywistości to ogromne wyrzeczenia, jeśli chce się coś osiągnąć. W ciągu dnia zbieramy owoce, a potem jeździmy na sprzedaż. Czasem trzeba jechać na drugi koniec Polski i wrócić późno w nocy. W takich chwilach człowiek wygląda jak zombie, ale taka praca.
Zdarza się, że zarobki nie pokrywają kosztów, ponieważ trzeba inwestować w chemię, robociznę, a na koniec sezonu jabłka mogą być tańsze. Po drodze jeszcze może spaść grad, chwycić mróz czy nawet zdarzyć się urodzaj tych owoców, a to jeszcze bardziej komplikuje sytuację. Poza tym nawet jeśli jabłka w sklepach są droższe, rolnik dostaje zaledwie ułamek tej ceny. Wydaje się, że zarabia się na tych jabłkach, ale w rzeczywistości koszty są ogromne. Po uwzględnieniu wszystkich wydatków zysk jest minimalny. Życie na wsi to wiele wyrzeczeń, ale jeśli chce się coś osiągnąć, trzeba włożyć w to naprawdę dużo pracy.
PG: Wspominałeś, że praca jest dla Ciebie sposobem na walkę z samotnością. Czy mógłbyś rozwinąć tę myśl?
Marcin: Teraz, po programie, jest spokojniej, bo wiem, że jest ktoś – ta jedyna. Jest też praca, ale po niej wracam do domu i wiem, że tam ktoś na mnie czeka, że ktoś zadzwoni. To zupełnie inaczej wpływa na głowę – dziś czuję się lżej i myślę o przyszłości z większym optymizmem.
PG: Zatem wcześniej ta granica między pracą a życiem osobistym się zacierała?
Marcin: Tak, w pracy tej granicy nie było. Rodzice czekali na mnie, ale to nie było to samo. Czułem, że tak naprawdę nikt na mnie nie czekał. Było smutno, zwłaszcza w święta. Mimo że siostry przyjeżdżały na święta, po jedzeniu każdy szedł do swojego pokoju, a ja zostawałem sam. Czułem się, jakbym był tam za karę. Wpadłem w taki stan myślenia, który tylko pogarszał sytuację. Właśnie dlatego zacząłem pracować w niedzielę, żeby mieć coś do roboty i nie myśleć o takich rzeczach.
PG: Lubisz spędzać święta w gronie rodzinnym?
Marcin: Tak, zdecydowanie. Może teraz młodsze pokolenia trochę inaczej do tego podchodzą, ale ja staram się podtrzymywać te tradycje. Na przykład zawsze jeżdżę po choinkę na Boże Narodzenie i szukam tej najlepszej, a to nie jest wcale łatwe. Można pójść do marketu, ale ja wolę kupić ją od rolnika. To dla mnie taki rytuał – moja rola, żeby wybrać choinkę i przywieźć ją do domu.
PG: Teraz, kiedy masz kogoś bliskiego, święta będą inne, prawda? Jak się na nie zapatrujesz?
Marcin: Tak, czekam na nie z radością, bo spędzę je z Anią. Kiedyś czekałem na święta, ale głównie po to, by zająć się czymś i nie myśleć o samotności. Teraz to radość, bo mam kogoś, z kim mogę je przeżyć. Dodatkowo mam też więcej czasu. Zbiory zakończone, więc pozostają same prace porządkowe – naprawa maszyn, nasadzanie nowych jabłoni, dbanie o młodsze. Mamy dwóch chłopaków do pomocy, tata teraz już mniej angażuje się w pracę w sadzie.
PG: Całe życie, jeśli dobrze rozumiem, tata spędził w gospodarstwie?
Marcin: Tak, dokładnie tu, gdzie mieszkamy. Kiedyś nic tu nie było, tylko krowy się pasły. Mam takie zdjęcia, gdzie widać, jak wysypywano 50 samochodów piachu, a dookoła pustka. Ale przez te wszystkie lata, od 1990 roku, udało się coś zbudować.
Nie powiem, było też wiele trudnych chwil, zwłaszcza na początku. Tata często jeździł do Poznania z jabłkami, zostawiał trochę pieniędzy w domu, żeby opłacić pracowników, rachunki. Czasem wracał dopiero po trzech dniach. Sprzedawał jabłka, przyjeżdżał, ale tylko na chwilę, bo za chwilę znów wyjeżdżał. Dopiero kiedy ja przejąłem większość obowiązków, udało się to wszystko rozwinąć. Teraz tata już nie jeździ po rynkach, chyba od 10 czy 12 lat. Z kolei ja sprzedaję głównie z domu, szczególnie letnie jabłka. Duże partie wysyłam na Bronisze pod Warszawą od lipca do sierpnia. Natomiast jesienne i zimowe jabłka sortujemy u siebie, a część oddajemy do zaprzyjaźnionych firm.

PG: Teraz Ty przejąłeś stery, więc tata może trochę odpocząć.
Marcin: Tak, chciałbym, żeby ktoś po mnie również przejął te stery. Chcę, żeby wszystko, na co poświęciłem tyle pracy, nie poszło na marne, bo to wymagało ogromnego wysiłku, potu i zaangażowania. Często było tak, że trzeba było wypruwać żyły, żeby coś osiągnąć. Zawsze było coś ważnego do zrobienia, jakieś inwestycje, żeby potem mieć środki na dalszą działalność. Wszystko działo się stopniowo, krok po kroku. Oczywiście życie prywatne schodziło na drugi plan, na bok, na bok, na bok... ale w pewnym momencie trzeba było się zatrzymać i to wszystko przewartościować. Nie można ciągle pędzić tylko za pracą i pieniędzmi, trzeba znaleźć balans.
PG: Jakie wartości chciałbyś przekazać swoim dzieciom?
Marcin: Na pewno chciałbym, żeby były wychowane w duchu chrześcijańskim, żeby znały i szanowały tradycje religijne. Chciałbym, żeby miały wiarę w siebie i były dobrymi ludźmi. Chciałbym też, żeby były takimi osobami, które uczą się, rozwijają i uczciwie podchodzą do życia.
Dzisiaj świat jest zupełnie inny niż kiedyś. Kiedy ja byłem dzieckiem, swój pierwszy telefon miałem dopiero w trzeciej klasie gimnazjum. Teraz dzieci już od najmłodszych lat mają dostęp do technologii – są nauczone, jak obsługiwać telefony dotykowe, jeszcze zanim skończą dwa lata. To wszystko idzie bardzo szybko do przodu, ale myślę, że jako rodzice musimy dbać o to, żeby dzieci miały zdrowe podejście do tych technologii. Żeby nie dały się pochłonąć przez ten świat. Mimo że nie mam jeszcze własnych dzieci, to obserwuję, jak rosną dzieci moich sióstr. Jedna z nich ma dwie córki, druga niedawno urodziła synka. Czas na mnie na pewno kiedyś nadejdzie i mam nadzieję, że będę mógł przekazać im to, co sam wiem. Chciałbym, żeby kiedyś, jeśli będą chciały, mogły kontynuować to, co buduję teraz. Trudno przewidzieć, co będzie za 20, 30 lat, ale chciałbym, żeby to, co przez tyle lat zrobiłem, nie poszło na marne.
PG: Czym dla Ciebie jest prawdziwa bliskość w związku? Co sprawia, że czujesz się naprawdę kochany i rozumiany?
Marcin: Dla mnie prawdziwa bliskość to poczucie, że ta druga osoba jest przy mnie, myśli o mnie, wspiera mnie. To często po prostu rozmowa, ale także gesty, jak trzymanie się za ręce, bycie razem. To uczucie jest naprawdę wyjątkowe. Do tej pory tego nie miałem. Zawsze byłem sam – sam w kościele, sam wszędzie. Często zastanawiałem się, czy pójdę na wesele, gdy kogoś zaproszę, czy znajdę kogoś, kto pójdzie ze mną. Czułem się, jakbym cały czas musiał prosić innych, by spędzali ze mną czas.
PG: A zdarzało się, że chodziłeś sam?
Marcin: Tak, często bywałem sam i zastanawiałam się, dlaczego tak jest. Były dni, kiedy miałem jakieś obowiązki w gospodarstwie, musiałem opryski robić, a ludzie dookoła się relaksowali, grillowali, cieszyli się swoim towarzystwem. A ja patrzyłem na to i zastanawiałem się, po co to wszystko, skoro nie mam z kim tego dzielić. W takich chwilach czułem się naprawdę samotny. Jednak teraz myślę, że to wszystko, co jeszcze dobre, jeszcze przede mną.
PG: To z pewnością. Marcinie, wspominasz, że rozmowa jest fundamentem udanej relacji. Czy są jakieś tematy, o których trudno Ci mówić i wolisz ich unikać?
Marcin: Nie. Jestem osobą, która chętnie rozmawia na wszelkie tematy. Nawet jeśli dochodzi do kłótni, to i tak dla mnie najważniejsza jest rozmowa i wyjaśnienie sprawy. Czasami się pokłócę, ale zawsze dążę do tego, by zaraz po tym wrócić do rozmowy. Nie pójdę spać z nierozwiązanym problemem. Zawsze chcę wrócić do drugiej osoby i wszystko wyjaśnić.
PG: Bardzo słusznie.
Marcin: Wiesz, jak się pokłócisz, to może na chwilę ktoś się obrazi, ale potem trzeba jakoś ruszyć do przodu, przejść do porządku dziennego, bo życie toczy się dalej. Czasem pokłócę się z rodzicami – tata ma swoją wizję, ja swoją. I co z tego? Pokłócimy się, ale za pięć minut wracamy do pracy i działamy razem.
PG: Nie każdy tak potrafi. Niektórzy potrafią pokłócić się na amen.
Marcin: Nie, nie u mnie. Pokłócić się można, ale tylko na chwilę. Nie ma miejsca na to, żeby się zadręczać. Trzeba po prostu działać. Bo jeśli my tego nie zrobimy, jeśli my nie przejmiemy odpowiedzialności, to kto to zrobi? Czas ucieka, a wszystko trzeba zrobić na czas. Zamiast kłócić się, trzeba iść do przodu i robić swoje. Taki jestem – kiedy coś sobie postanowię, to chcę to zrobić. Tak było do tej pory.
Przez moją pracę trochę zaniedbałem sprawy osobiste. Nie spotykałem się z dziewczynami, nie jeździłem nigdzie. Zresztą w pandemii nie było gdzie jeździć, wszystkie miejsca były zamknięte. Przez internet też nie wiadomo, z kim się rozmawia, a dziewczyny rzadko odpisywały, co mnie zniechęciło do całej tej sytuacji.
PG: Co dał Ci udział w programie „Rolnik szuka żony”? Jakie rady miałbyś dla tych, którzy zdecydują się na udział w kolejnych edycjach?
Marcin: Program „Rolnik szuka żony” dał mi to, czego szukałem – miłość. Znalazłem tę jedyną, która daje mi poczucie pewności. Z Anią świetnie się dogadujemy. Czasami zdarza się, że kiedy do niej dzwonię, ona już mówi, że właśnie zamierzała zadzwonić do mnie...
PG: Czyli porozumiewacie się telepatycznie?
Marcin: Trochę tak się układa. A jeśli chodzi o rady dla innych, to przede wszystkim chciałbym powiedzieć, żeby się nie bali. Żeby zrobili rachunek sumienia i dali sobie szansę. Ja też się bałem, ale pomyślałem, że skoro ludzie i tak się ze mnie śmieją, że jestem sam, to co mi szkodzi spróbować? Dużo w życiu osiągnąłem, ale bez tej drugiej osoby to nic nie znaczyło. Uznałem, że nawet jeśli się ośmieszę, to ludzie pośmieją się przez jakiś czas, a potem zapomną. A może uda mi się spotkać prawdziwą miłość? Nie widziałem już innej drogi, więc postanowiłem zaryzykować. Co mi szkodzi? Ważne jest, aby być odważnym. Miłość może być tuż obok, a my często nie zdajemy sobie z tego sprawy. Może być blisko, może być dalej, ale odległość nie ma znaczenia. Liczy się to, żeby znaleźć kogoś, z kim będziemy pasować charakterami, z kim będziemy mówić jednym językiem. Ale to się nie wydarzy, jeśli nie damy sobie szansy. Chodzi o to, żeby się nie bać, bo ta miłość naprawdę może być tuż obok, nawet jeśli jeszcze o tym nie wiemy.
PG: Dziękuję za rozmowę.