Marek, uczestnik 7. edycji „Sanatorium miłości”, w rozmowie z tvp.pl zdradza, jak podróż dookoła świata pomogła mu zrozumieć, co w życiu liczy się najbardziej. Odkrył, że zamiast rzeczy materialnych, warto gromadzić wspomnienia i pielęgnować relacje. Skąd bierze odwagę, by wciąż rzucać się w wir przygód i czym jest dla niego prawdziwa miłość?
Paulina Gerasik: Wyruszył Pan w podróż dookoła świata. Jak ta wyprawa zmieniła pański sposób patrzenia na życie i ludzi?
Marek: Powiem tak – ta podróż na pewno mnie zmieniła. Wyruszyłem w drogę z zaledwie dwiema małymi torbami i jedną parą butów. To doświadczenie uświadomiło mi, jak niewiele człowiek naprawdę potrzebuje. Przedmioty, ozdoby, drobiazgi – to wszystko traci znaczenie, gdy zaczyna się dostrzegać, co jest naprawdę ważne.
Podczas podróży spotkałem niesamowicie życzliwych ludzi, którzy nie tylko oferowali mi nocleg, ale też pomagali na różne sposoby – prali moje rzeczy, suszyli je, zapraszali do swoich domów. To właśnie oni pokazali mi, że w życiu liczą się relacje a nie rzeczy materialne. Przekonanie to jeszcze bardziej się we mnie umocniło podczas udziału w przygodzie z „Sanatorium miłości”.

W trakcie programu dotarły do mnie wstrząsające wieści z domu, co sprawiło, że zacząłem się wycofywać. Okazało się, że zostałem okradziony przez bliską mi osobę. Wtedy jednak spotkałem się z ogromnym wsparciem ze strony moich przyjaciół. Pomogli mi finansowo, a nawet zaoferowali nowy samochód. Byłem w bardzo trudnej sytuacji i długo nie wiedziałem, czy kontynuować udział w programie, czy zrezygnować. Ostatecznie wróciłem, ale nie byłem już sobą. Dlatego ta podróż i późniejsze wydarzenia utwierdziły mnie w przekonaniu, że pieniądze są potrzebne do życia, ale to relacje i dobroć drugiego człowieka stanowią największe bogactwo.
Czy dobrze rozumiem, że podczas podróży nie rezerwował Pan noclegów z wyprzedzeniem, a raczej polegał na pomocy napotkanych po drodze ludzi?
Jestem osobą, która nigdy nie prosi o pomoc – nawet gdybym był głodny czy bez środków do życia, nie poprosiłbym nikogo choćby o kromkę chleba. Taki już mam charakter. Podróżowałem przed siebie, a z tyłu mojego roweru powiewała polska flaga. Myślę, że to właśnie ona przyciągała uwagę ludzi, którzy zatrzymywali mnie, pytali, czy czegoś potrzebuję, czy chcę się napić, zjeść albo przespać. W ten sposób naturalnie nawiązywały się znajomości i pojawiały się propozycje pomocy.
Podczas podróży spotykałem ludzi zarówno przypadkowo, jak i za pośrednictwem internetu. Na jednym z portali, gdzie relacjonowałem swoją wyprawę, poznałem Rosjankę, która pomogła mi znaleźć nocleg w Moskwie. Co więcej, miała tak dobre kontakty, że zorganizowała mi również zakwaterowanie na Brooklynie w Nowym Jorku. Im dalej podróżowałem – przez Białoruś, Rosję, Chiny, Kanadę aż po powrót do Europy – tym więcej osób się do mnie odzywało. W pewnym momencie miałem tyle zaproszeń, że mogłem wybierać, gdzie zatrzymam się na dłużej.
Jak planował Pan swoją trasę? Ile czasu poświęcił Pan na przygotowania?
Na przygotowania poświęciłem miesiąc. Miałem kilka miejsc, które chciałem odwiedzić, takich jak Katyń, Kreml, wodospad Niagara, Nowy Jork i Las Vegas. To były moje główne cele podróży. Jednak w trakcie wyprawy wiele nowych miejsc pojawiło się zupełnie spontanicznie.
Na przykład w Peru spotkałem amerykańskiego rowerzystę, który opowiadał o pięknej okolicy z jeziorem położonym między wulkanami. Postanowiłem tam pojechać. Z kolei w Stanach Zjednoczonych spotkałem Polaków, którzy polecili mi szlak wzdłuż rzeki Kolorado. Pojechałem w tym kierunku, choć nie miałem szczegółowego planu. Po prostu podążałem za okazjami, które pojawiały się na mojej drodze.
Co zainspirowało Pana do podróży dookoła świata?
Chciałem poznać nowych ludzi, odkryć inne kultury. Poza tym w moim życiu osobistym nie układało się najlepiej, zwłaszcza w relacjach z kobietami, i po prostu potrzebowałem odpoczynku od wszystkiego. W trakcie tej podróży przez rok cieszyłem się pełną swobodą – podróżowałem, gdzie chciałem, robiłem to, co sprawiało mi radość, nie martwiąc się o nic. Cieszyłem się każdą chwilą, poznawałem nowych ludzi i podziwiałem widoki, które mnie otaczały.
Ta podróż naprawdę mnie odmieniła. Zrozumiałem, że przedmioty, które gromadzimy w domu, nie mają większego znaczenia. Wiele rzeczy tylko zbiera kurz. To, co naprawdę się liczy, to ludzie i relacje, które nawiązujemy. Zresztą mój dom zawsze był otwarty dla gości. Każdy wie, że może przyjechać w dowolnej chwili. Nie musi się zapowiadać, wystarczy, żebym był. I właśnie spotkania i więzi są dla mnie najważniejsze.
A jednak wyruszył Pan w świat samotnie. Czy dzisiaj zaplanowałby Pan tę podróż inaczej?
Nie, nie zmieniłbym nic. Chyba że miałbym partnerkę, która chciałaby podróżować ze mną – wtedy zdecydowałbym się na wspólną wyprawę.
Jak w takim razie wyobraża Pan sobie wymarzoną podróż we dwoje? Dokąd chciałby Pan zabrać swoją partnerkę?
Ja nie za bardzo lubię planować. Wolę działać spontanicznie – po prostu jechać, cieszyć się chwilą, odkrywać nowe miejsca, bez presji. To dla mnie najlepszy sposób podróżowania.
Czy zawsze był Pan tak spontaniczny w podróżowaniu?
Tak, zawsze tak było. Na przykład, gdy koledzy jechali na narty, podjeżdżali pod mój dom i pytali: „Marek, jedziesz na narty?”. Bez wahania wyciągałem torbę i ruszałem z nimi. To samo dotyczy kajaków czy wyjazdów w góry – wystarczy, że ktoś zaproponuje wyjazd, ja od razu chwytam za torbę i jestem gotowy do drogi.
To jest prawdziwe życie. W końcu rzadko kiedy wszystko idzie zgodnie z planem w stu procentach.
Dlatego staram się nie planować zbyt szczegółowo – bo jeśli coś zaplanujesz, zawsze pojawi się niespodziewana sytuacja, coś się zmieni, trzeba będzie przełożyć i tak dalej. Natomiast jeżeli podejdziesz do tego spontanicznie, po prostu wsiadasz, jedziesz i świat staje przed tobą. Przykładem takiej spontanicznej decyzji była sytuacja, gdy kolega zadzwonił i mówi: „Marek, jadę na Ararat. Jedziesz?”. A ja pytam: „Kiedy?”. „Za dwa dni”. No to nie ma sprawy. I wchodzimy na 5200 metrów.
Jakie miejsce zrobiło na Panu największe wrażenie?
Szczerze? Zawsze najbardziej ceniłem Polskę, którą moim zdaniem mało kto docenia. Kiedy wyruszyłem w podróż dookoła świata, przez cały rok zmagałem się z temperaturami od 30 do 40 stopni ciepła. Pod koniec, będąc w Argentynie, zacząłem już tęsknić za chłodniejszymi dniami. Brakowało mi zmiany temperatur, bo jednak jesteśmy przyzwyczajeni do zimy, do chłodniejszych dni, więc ta ciągła wysoka temperatura po prostu dawała się we znaki.

Jestem rodowitym torunianinem – w Polsce się urodziłem, w Toruniu wychowałem. Nie chciałbym tego zmieniać. Znam to miasto, wiem, jak się poruszać i co robić. Gdybym teraz miał przeprowadzić się do innego kraju, gdzie nie znam zasad, musiałbym uczyć się wszystkiego od nowa – to mi niepotrzebne. Polska jest naprawdę piękna, zwłaszcza po tym, jak wyszliśmy spod jarzma Rosji. Widzę ogromne zmiany – nasze miasta stały się piękniejsze, bardziej kolorowe i przyjazne, a infrastruktura znacznie się poprawiła. Mamy więcej hoteli, sklepów, barów – w Polsce wszystko jest łatwo dostępne. Nawet jeżdżąc przez Argentynę, od razu zauważyłem, jak brakuje tam niektórych rzeczy. W Polsce, kiedy wsiadam na rower i zabieram ze sobą kartę kredytową, nic więcej mi do szczęścia nie potrzeba.
Przez dwadzieścia lat był Pan taksówkarzem, co zapewne pozwoliło Panu poznać wielu ludzi. Czy któreś z opowieści usłyszanych od pasażerów miały wpływ na pańskie postrzeganie miłości i związków?
Tak, przez dwadzieścia lat pracy taksówkarza nauczyłem się przede wszystkim jednej ważnej rzeczy – trzymania języka za zębami. Wiedziałem, że nie należy powtarzać tego, co usłyszy się od pasażerów, bo zaufanie to podstawa. Dzięki temu miałem wielu stałych klientów, a także jeździłem z nimi na różne imprezy czy do Warszawy. Nauczyłem się, że poufne informacje muszę zachować dla siebie. To była cenna lekcja, którą wyniosłem z tej pracy – szanowanie prywatności i zaufania innych.
Jeśli chodzi o miłość, to w pracy taksówkarza trudno było o niej cokolwiek się dowiedzieć. Czasami zdarzało się, że widziałem, jak mężczyzna podążał za kobietą, jakby ją śledził, ale to można interpretować na różne sposoby. Jednak prawdziwa miłość to coś, co zmienia wszystko. Gdy się ją czuje, nie ma miejsca na wątpliwości – po prostu wiesz, że to jest to. A jeśli tego uczucia brakuje, to znak, że coś w związku nie funkcjonuje tak, jak powinno.
Jakie cechy według Pana powinna mieć wartościowa kobieta?
Wartościowa kobieta powinna być przede wszystkim uczciwa. Taka, z którą można przejść przez życie niezależnie od trudności, która będzie przy mnie w trudnych chwilach, bo życie potrafi zaskakiwać, a człowiek czasem zbłądzi. Ważne, by ufała. Zaufanie i partnerstwo to podstawa. Jeśli komuś naprawdę zależy i ma szczere uczucia, zrobi wszystko, aby związek był udany.
Jakie aktywności chciałby Pan dzielić z partnerką?
Powiem tak – partnerka nie musi być równie aktywna jak ja. Ważne, żeby mnie nie ograniczała.
Czyli żeby pozwalała, by mógł Pan robić to, na co ma ochotę? Zgadza się?
Tak. Zaborczość tworzy tylko napięcie. Wtedy człowiek czuje się, jakby musiał działać w ukryciu, co jest bez sensu. Jesteśmy dorosłymi ludźmi i w związku powinien być kompromis. Ważne, byśmy się wspierali – kiedy ona robi coś, cieszę się z tego, a kiedy ja podejmuję decyzję, chciałbym, żeby ona również była zadowolona z mojego wyboru. Zamiast ograniczać się nawzajem, powinniśmy dążyć do porozumienia. Poza tym mając 67 lat, wiem, jak cenne jest życie i jak szybko może się zmienić. Ostatnio podróżując z Warszawy do Torunia, byłem świadkiem wypadku, w którym ktoś jechał pod prąd. Takie momenty przypominają mi, jak kruche jest życie, dlatego warto cieszyć się każdą chwilą.
Przed programem wspomniał Pan, że chciałby się prawdziwie zakochać. Co dla Pana oznacza prawdziwa miłość?
Prawdziwa miłość to dla mnie taki stan, w którym poza ukochaną osobą nie widzę nikogo innego i zrobiłbym dla niej wszystko, nie oczekując niczego w zamian. Tak samo postępuję w życiu – kiedy pomagam innym, czy to kolegom czy innym osobom, po prostu daję, nie oczekując wdzięczności. Zawsze taki byłem – jeśli mogę pomóc, to to robię. I nie chodzi mi o rewanż, tylko o to, że sprawia mi to przyjemność. Kiedy robi się coś dobrego, człowiek po prostu czuje się lepiej.

Kiedy na przykład jechałem pociągiem, spotkałem kobietę, która przyjechała do Torunia i nie wiedziała, jak poruszać się po mieście, ponieważ nie znała go dobrze. Powiedziałem jej, że nie ma problemu – po mnie zaraz przyjedzie kolega, to podrzuci też ją tam, gdzie trzeba. To był mały, dobry uczynek, a ja poczułem się naprawdę dobrze, że mogłem pomóc.
Jest Pan romantykiem i lubi randkować – jak wyglądałaby randka Pana marzeń?
Dla mnie randka to przede wszystkim czas spędzony z odpowiednią osobą. Może to być cokolwiek – na przykład spacer w parku, piknik na kocyku lub kawa w przytulnej kawiarni. Ważne, żeby być z kimś, z kim czuję prawdziwą więź. Miejsce nie ma większego znaczenia, liczy się to, jak się czujemy w danej chwili. Jeśli jest odpowiednia iskra, to każda randka będzie wyjątkowa.
Gdyby mógł Pan jeszcze raz przeżyć jedną chwilę ze swojego życia, co by to było?
Na pewno nie zmieniłbym niczego. Nie żałuję żadnych decyzji – były zarówno dobre, jak i złe. Gdybym miał taką możliwość, żyłbym po prostu jeszcze bardziej aktywnie.
Jeszcze bardziej?
Oczywiście. Mogę robić wszystko – latać, żeglować, nie ma problemu. Nawet podczas pobytu w „Sanatorium miłości” wynająłem łódkę, ponieważ mam uprawnienia do prowadzenia łodzi motorowych. Naprawdę. Skakałem ze spadochronem, latałem na szybowcach – próbowałem wielu rzeczy.
Imponujące!
W życiu warto poznawać jak najwięcej, bo jak można ocenić smak zupy, jeśli się jej nie spróbuje? Jest tyle rzeczy do odkrycia, że jedynym ograniczeniem jest czas. Dlatego zawsze staram się być otwarty na nowe doświadczenia. Oczywiście teraz mam pewne trudności, dlatego żartuję, że od października jestem w „areszcie domowym”. Nie chodzi o to, że nie wychodzę z domu, ale bardziej o sytuację, w której się znajduję. Mimo to moi znajomi wciąż mnie wyciągają – na przykład na narty.

Jeśli chodzi o wyzwania, to już udało mi się zdobyć Koronę Gór Polski, a teraz rozpocząłem zdobywanie Korony Europy. Jestem przekonany, że mi się uda, choć przez obecną sytuację muszę poczekać. Gdyby nie to, że zostałem okradziony i straciłem samochód, już ruszałbym w drogę na kolejny szczyt. Ale nie narzekam, mam mnóstwo planów. Zawsze jest coś do zrobienia, co mnie cieszy. Niedawno kolega kupił nową łódź motorową, którą musimy wypróbować – to kolejne wyzwanie, które na mnie czeka. I dobrze. Bo życie polega na tym, by działać, wykorzystywać każdą okazję i nie zamykać się w czterech ścianach.
Dziękuję za rozmowę!
„Sanatorium miłości”. Kiedy i gdzie oglądać?
Program „Sanatorium miłości” można oglądać co niedzielę o godz. 21:20 w TVP1. Wszystkie sezony programu dostępne są również w TVP VOD.