tvp.pl

To są najlepsze cytaty z „Alternatywy 4” i ich kod. Rozumiemy się?

Serial „Alternatywy 4”, który obejrzysz w TVP VOD. Aktor stoi za mównicą na zebraniu mieszkańców w ciasnym pomieszczeniu ozdobionym transparentem z napisem „Mieszkanie zdobyczą ludu pracującego miast i wsi”, a wokół niego siedzi tłum ubranych w zimowe płaszcze ludzi, wsłuchujących się w przemowę.
Kadr z serialu „Alternatywy 4”. Fot. TVP
podpis źródła zdjęcia

„Alternatywy 4” to jeden z najbardziej kultowych seriali PRL-u – pełen błyskotliwych cytatów, śmiesznych monologów i tekstów, które przeszły do języka codziennego. Zobacz, dlaczego dialogi z tego serialu wciąż rozbawiają do łez i są chętnie cytowane w całej Polsce.

Bogusz Bilewski i Witold Prykosz byli najlepszymi przyjaciółmi również w życiu (fot. TVP)

Bogusz Bilewski i Witold Pyrkosz. „Takich przyjaciół dziś już nie ma”

Kategorie

Kiedy w 1983 roku zakończono zdjęcia do „Alternatyw”, zmontowany materiał poddano kontroli na wniosek złożony przez Główny Urząd Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk. Przybyła na miejsce przedstawicielka urzędu nie była jednak w stanie należycie wykonać swojego zadania już przy pierwszym odcinku. 


Kobieta, jak się okazało, nie zrobiła notatek, ponieważ na seansie kontrolnym pierwszego odcinka… płakała ze śmiechu. Tak jak później wszyscy Polacy, którzy mierzyli się z problemami ówczesnej rzeczywistości. To był śmiech przez łzy, bo przecież wszyscy żyliśmy wtedy w oparach absurdu. 


Trudno nie dostrzec metafory na ówczesną sytuację polityczną, jeżeli ma się nieco więcej lat niż wolna Polska. Domyślacie się, kim jest w rzeczywistości Stanisław Anioł?

Kim naprawdę jest Stanisław Anioł?

Młodym ludziom odpowiedź na to pytanie może sprawić kłopot, ale starsi z pewnością od razu odpowiedzą poprawnie. Podpowiedź zamieszczona jest w samych „Alternatywach” i historii Anioła. 

To arogant, który liczył na awans na wysokie stanowisko w Warszawie, ale przypadło mu jedynie „cieciowanie” w bloku i w związku ze swoją frustracją terroryzuje mieszkańców. Łatwo dostrzec, że robi więc dokładnie jak Związek Radziecki. Nasz „wielki brat” był, przekładając na język lokatorski, dozorcą bloku demoludów, mimo aspiracji, by rządzić światem. 
Jego włodarze byli jednak zbyt mało inteligentni, aby traktowano ich poważnie. Musieli uciekać się do siły, która była ich jedyną prawdziwą mocą. A i tak „lokatorzy” bloku, których również z łatwością dostrzeżecie w serialu, podśmiewali się z niego po cichu.

„Tylko nie cieciem, tylko nie cieciem!”

To oczywiście nie jedyne ogniwo łączące Anioła z ZSRR. Dozorca miał przesadnie wysokie mniemanie o sobie, o czym dał znać już na początku w jednym z najlepszych dialogów z Mańkiem (Zdzisław Rychter). Rzecz ma miejsce, kiedy przyjeżdża już do Warszawy na plac nieukończonej budowy. 

Anioł: Panie, patrz pan. Ja tutaj jestem, proszę pana, gospodarzem domu. Ja tutaj mam kontrakt od 15, wie pan? I dzisiaj właśnie jest 15, tak? I co na podwórku mam mieszkać? 

Robotnik: A panie, daj mi pan święty spokój. Co to za pretensje jakieś, no? Jak jesteś pan cieciem, to pilnuj pan sobie tego domu, żeby narzędzi nie rozkradli. 

Anioł: Chłopcze, chłopcze! Tylko nie cieciem! Tylko nie cieciem, dobra?! Ja jestem tu gospodarzem domu! Gospodarzem domu!
Na domiar złego w rozmowę włącza się jeszcze kierowca, który ich przywiózł ze wsi. „Czekać to ja mogę na kierownika, a cieć to dla mnie jest, o, taki malutki” – mówi i pokazuje palcami, jak bardzo mały jest dla niego Anioł, po czym odjeżdża.

„Fruwaj stąd, stróżu nocny, bo cię ze schodów spuszczę”

Jeszcze mniej szacunku do Anioła miał Balcerek (Witold Pyrkosz), który niejednokrotnie dał temu wyraz w mocno nieparlamentarnych i nienadających się do zacytowania słowach. To jedyna postać w serialu, której Anioł się boi, co widać w jednej ze scen z odcinka szóstego. Usłyszawszy awanturę, dozorca przychodzi do mieszkania Balcerków. 

Anioł: Co tu się dzieje?! Burdy pijackie, awantury... 

Balcerkowa: A co panu do tego? 

Anioł: A w moim domu nie będzie awantur. Pan, panie Balcerek, jesteś jednostka aspołeczna. Ja już wszystko wiem. Burdy pijackie, bicie kobiety... (zauważył mięso na stole) Uhu... i spekulacja. Tak. Panie Balcerek, jak pan nie będziesz współpracował z kolektywem, to ja pana tak urządzę, że pan z kryminału do końca życia nie wyjdziesz.

Balcerek: Na razie... na razie to ty mnie możesz na buty narobić frajerze, i to jak podrośniesz, boś za niski dla mnie

Anioł: Ty... Ty... Ty łobuzie jeden ty. 

Balcerek: Tykaj swojego dziadka, cieciu jeden! Połóż się z nim do kołyski i mów mu „ty!”. I fruwaj stąd, stróżu nocny, do miotły, bo cię ze schodów spuszczę! 

Anioł: Tylko bez rąk, tylko bez rąk!

„Gramy dalej!”

To w tym odcinku znalazła się słynna scena, kiedy prof. Dąb-Rozwadowski (Mieczysław Voit) przegrywa w karty i wbija nóż w stół, mówiąc do Kołka (Jerzy Kryszak): „gramy dalej!” na oczach zszokowanych delegatów. W tym samym momencie rzekomo pijany Kotek (Kazimierz Kaczor) zaczyna się palić od niedopałka zostawionego na sparciałym materacu.
Odcinek kończy się w chwili, w której wynalazca Krzysztof Manc (Jerzy Bończak) wyrzuca przez balkon kobietę-robota (w tej roli aktorka pantomimy Wanda Kozera-Hyży) z dzikim okrzykiem. „To nic takiego, to nic takiego! To tylko ten psychiczny znów dostał szału” – woła, przebrany za żebraka Balcerek, do delegatów, którzy odjeżdżają z piskiem opon.

Zraniony zając, odyniec i Teodor

Rzecz jasna, w „Alternatywach” nie brakuje także scen bez podtekstu politycznego. Najsłynniejszą z nich jest najprawdopodobniej rozmowa Zenobiusza Furmana z Ewą Majewską. To prawdziwy popis aktorstwa Wojciecha Pokory. 

Zenobiusz Furman: Wie pani, rzecz się miała na polowaniu. Mianowicie tak: Teodor pobiegł za zranionym zającem, ja natomiast spokojnie oczywiście… yyy… repetowałem, znaczy – nabijałem broń – i w tym momencie z krzaków wyskakuje odyniec. 

Ewa Majewska: Odyniec? 

Zenobiusz Furman: Dziki, wściekły odyniec! Wystarczy to pani? Zdrętwiałem. On zresztą też. „Co robić?” – myślę sobie. Teodor poleciał za zającem, broń nienabita. Jedyna szansa – ucieczka. No więc ja chodu, oczywiście przez las, on za mną. Ja na drzewo, on za mną… 

Ewa Majewska: Na drzewo?

Zenobiusz Furman: Tak. No, ja z drzewa, on za mną. Ja do wody, wtedy on za mną. Woda potąd. No i jeszcze zapomniałem pani powiedzieć, że to była zima, mróz, dwadzieścia stopni mrozu…

Ewa Majewska: Aha.
Zenobiusz Furman: Więc ja z tej wody wyskoczyłem jak oparzony. On oczywiście za mną. „Jedyna szansa teraz”, myślę sobie, „albo ty, albo ja”. Wyjmuję kordelas. Wie pani, co to jest kordelas? Sztylet! Ogromny sztylet. Wyjmuję, myślę sobie: „no, bracie, tanio życia nie sprzedam”. Stoję tak przy drzewie, plecami, oczywiście, żeby mnie nie zaszedł od tyłu, myślę se: „no chodź, no chodź, malutki!”. I w tym momencie nadbiega – kto?! 

Ewa Majewska: Yyy… 

Zenobiusz Furman: Teodor. Teodor – rzecz jasna! Wyrzuca z pyska tego zająca, rzuca się na bestię, do gardła mu od razu. Walka była straszliwa, trwała – nie wiem, piętnaście, dwadzieścia, może nawet pół godziny. Wie pani, w tej sytuacji nikt czasu nie liczy, oczywiście. No i na czym się skończyło? Zagryziona bestia przez Teodora padła! 

Ewa Majewska: To niewiarygodne. 

Zenobiusz Furman: Niewiarygodne. Dzisiaj jest u mnie…Ta bestia oczywiście. Tak, tak, yyy… ale wypchany, wypchany ten odyniec. Może pani chciałaby zobaczyć? 

Ewa Majewska: A nie, wie pan, może innym razem.

„Taki stary, rosyjski zwyczaj”

Niekiedy Bareja, opowiadając o polityce, nie bawi się w subtelności i nie próbuje omijać cenzury. Tak jest w scenie z wprowadzeniem się lokatorów, których – po długim przetrzymywaniu na podwórku – decyduje się w końcu wpuścić do mieszkań. Anioł mówi, że jest taki „stary, rosyjski zwyczaj, który mówi, że żeby wyjść, trzeba trochę posiedzieć. A my stworzymy nowy: żeby wejść, trzeba trochę poczekać”.
W innej scenie jesteśmy świadkami rozmowy pracowników budowy. Robotnicy służą Barei do przekazywania prostszych prawd. „Wczoraj dzwonił do Heńka ojciec z domu. Prosił go, żeby Heniek przestał pić, żeby coś zaoszczędził. A Heniek jak... znasz go, zaczął tak ojcu bluzgać, że się zdenerwował ten, co kontroluje te rozmowy telefoniczne. Włączył się i mówi: „ty bydlaku, jak nie przestaniesz bluzgać tatusiowi, to cię tak spałuję, że cię rodzony ojciec nie pozna”, na co jego kolega odpowiada: „He, he. Patrz no, obcy człowiek, a ma serce, no”.

„Trzeba pewne rzeczy, nie ukrywam tego, nawet zawoalować”

Jeszcze jaśniej mówi towarzysz Winnicki (Janusz Gajos) do profesora Dęba-Rozwadowskiego (Mieczysław Voit) w scenie, która została całkowicie usunięta przez cenzurę w pierwszej wersji. 


Jan Winnicki: Trzeba pewne rzeczy, nie ukrywam tego, nawet zawoalować. A poza tym ludzie nie myślą. Ludzie nie myślą. Im się wydaje, że tylko oni oglądają telewizję. Proszę pana, przecież my jesteśmy doskonale obserwowani. Nie tylko przez przyjaciół, przez wrogów też. Na przykład tacy Amerykanie, jak się dowiedzą, że my mamy trudności z produkcją mięsa, to wie pan, co się dzieje? Proszę pana, na całym świecie ceny mięsa idą tak w górę. I my za to mięso potem też musimy płacić takie ceny. A jeżeli my te trudności przedstawimy jako przemyślane działanie, to wtedy to w nikim nie wzbudza podejrzenia. 


Ryszard Dąb-Rozwadowski: No, może poza naszymi obywatelami. 


Jan Winnicki: Panie profesorze, nasi obywatele i tak w to nie uwierzą.

A to rozmowa Anioła z Balcerkiem.

Stanisław Anioł: Oto na przykład główny lokator spod czwórki, ja nie będę wymieniał nazwiska, z sublokatorką spod szóstki, nie będę wymieniał nazwiska… Otóż ci państwo weszli ze sobą w poważne stosunki pozamałżeńskie! Co tam poważne! I do tego jeszcze kulinarne, co przy obecnych naszych kłopotach rynkowych… 

Józef Balcerek: A co? Jedli razem?

Katyń i „Alternatywy 4”. Ta historia jest smutna

Nie zawsze jednak jest śmiesznie. Najsmutniejszą sceną serialu jest ta, w której Majewski (Wiesław Gołas) w rozmowie z prof. Dąbem-Rozwadowskim przywołuje swoją przeszłość. To jedna z najbardziej tajemniczych postaci w „Alternatywach”. Bareja za postacią Majewskiego skrył znacznie głębsze przesłanie. 

Majewski: Ja przeczytałem jeszcze raz tę pana broszurę. Wie pan, że ja nie mogłem zasnąć przez całą noc? 

Dąb-Rozwadowski: To już historia. 

Majewski: Tak, ale ja tam byłem. 

Dąb-Rozwadowski: Gdzie? 

Majewski: Tam. Ja nie wiedziałem, gdzie nas wiozą. Więc ukryłem się, wie pan, w konstrukcji wagonu, nakryłem się jakimiś szmatami. Nawet nie oddychałem. Ale słyszałem odjazdy autobusów. Przyjazdy i odjazdy, i to regularnie, według rozkładu. Przepraszam, panie profesorze, ja chciałem panu dawno już to powiedzieć, a pan rozumie, ja wtedy miałem inne nazwisko. Nazywałem się Henryk Gwizdecki. Nawet imię zmieniłem. 

Dąb-Rozwadowski: Gwizdecki. To nadzwyczajne. 

Majewski: Więc wierzy mi pan? 

Dąb-Rozwadowski: Wierzę, oczywiście. Zawsze panu wierzyłem. A dlaczego pan milczał? Dlaczego pan tego nie powiedział? 

Majewski: Pamięta pan Sachsenhausen, no, jezioro w Austrii, gdzie były zatopione te funty? Dokąd one nie wypłyną na wierch, ginęli wszyscy. Wszyscy ginęli, którzy mogli coś na ten temat powiedzieć. Pamięta pan? A ja chciałem żyć. 

Ta rozmowa jest bezpośrednim nawiązaniem do masakry w Katyniu. Przytoczona wyżej opowieść Majewskiego oparta jest na relacji Stanisława Swianiewicza, który we wrześniu 1951 roku zeznawał w Stanach Zjednoczonych w sprawie zbrodni katyńskiej i ze względów bezpieczeństwa występował w masce.

Stanisław Swianiewicz w sądzie. Fot. IPN
Stanisław Swianiewicz w sądzie. Fot. IPN

Swianiewicz identyczne sceny opisywał, opowiadając o wywożeniu Polaków ze stacji w Gniezdowie, skąd żołnierzy zabrano na miejsce kaźni. Podczas wojny Swianiewicz służył w armii Andersa, a później przez całe życie walczył, aby ujawnić prawdę o Katyniu. W wrześniu 1975 roku, bezpośrednio przed wydaniem jego popartej dokumentami książki o zbrodni, zorganizowano na niego zamach w Londynie. Nieznany sprawca podbiegł do byłego jeńca na ulicy, z całej siły uderzył w tył głowy metalową pałką i uciekł.

Stanisław Swianiewicz. Fot. IPN
Stanisław Swianiewicz. Fot. IPN

Skąd Bareja wiedział o Swianiewiczu? Pomógł Stanisław Tym

Na szczęście życie Swianiewicza udało się uratować. Po wyjściu ze szpitala kontynuował walkę o ujawnienie prawdy, ponieważ – jak wspominali jego bliscy – liczyła się ona dla niego bardziej niż życie.

 

Bareja, który był nie tylko wspaniałym reżyserem, ale i – a może właściwie przede wszystkim – patriotą, dowiedział się o Swianiewiczu najprawdopodobniej od Stanisława Tyma, który w 1977 roku dostał w Paryżu, podczas kręcenia zdjęć do „Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz”, ponad sto „zakazanych” książek od wydawnictwa Kultury. Razem przemycili je do Polski w zasobniku na transport materiałów filmowych. 


Reżyser od początku lat 70. aż do śmierci należał do opozycji antykomunistycznej. W jego piwnicy drukowano na przykład ulotki „Solidarności”. Pomagał również ukrywającym się Zbigniewowi Bujakowi i Zbigniewowi Romaszewskiemu. Łatwo zauważyć, że kpina była bronią Barei, którą walczył ze znienawidzoną władzą. 


Najskuteczniejszą z nich, jak się okazuje, były właśnie „Alternatywy 4”, w których powiedział w zasadzie wszystko, co miał do powiedzenia.

Więcej na ten temat